Marcin Robak pewnie jeszcze w tym sezonie wejdzie do najlepszej piętnastki strzelców w historii Ekstraklasy. Prawdopodobnie wyprzedzi Ernesta Wilimowskiego i Macieja Żurawskiego w klasyfikacji strzelców wszech czasów. Wyjątkowym czyni go jednak liczba goli strzelonych po 30. urodzinach – wraz ze zmianą kodu na “trójkę” z przodu zaczął strzelać niesamowicie regularnie. Jako 30-latek strzelił w lidze 86 goli.
Jaki jest sekret długowieczności? Kiedy zaprocentowała “legnicka mordownia”? Czy mógł wrócić do Widzewa? Jak postrzega Bjelicę? Czy transfer do Turcji był mu potrzebny? Kadra to niedosyt czy jednak małe spełnienie? Skąd miał latem ofertę?
***
Gdy wszedłem do „Klubu 100”, to poczułem dużą radość, satysfakcję, że mogę być wśród najlepszych w historii Ekstraklasy. Myślę kogo jeszcze mogę dogonić, kto raczej jest poza zasięgiem. W pewien sposób to też mnie napędza. Jasne, skupiam się najbardziej na tym, by strzelać jak najwięcej, a co życie przyniesie, to już będzie odzwierciedleniem dobrej formy.
Niektórzy w twoim wieku zakładają już garnitur, idą w trenerkę, szukają szczęścia jako menedżer, a ty nadal co weekend zakładasz krótkie spodenki i biegasz za piłką. Nie nudzi ci się granie?
– Nie, coś ty. Czuję się dobrze fizycznie, psychicznie nie czuję się zmęczony, nie odczuwam żadnego wypalenia. Nadal mnie to bawi. Zresztą każdy młody chłopak marzył o tym, by grać na wysokim poziomie. Mnie się to udało, może trochę późno rozwinąłem się do obecnego poziomu, ale skoro jest tak dobrze, to czemu miałbym rezygnować? Chcę grać jak najdłużej. Póki sprawia mi to frajdę, póki nie jestem piątym kołem u wozu, to chcę grać.
Wielu twoich rówieśników już kariery pokończyło, a ty jednak utrzymujesz się na poziomie Ekstraklasy i cały czas strzelasz.
– Rzeczywiście, często jest tak, że jak kończysz trzydzieści lat, to już powoli zaczynasz myśleć „jeszcze z dwa-trzy sezony i czas dać sobie spokój z grą”. Wielu chłopaków, z którymi grałem, już zawiesiło buty na kołku. Chociażby Paweł Golański czy Tomek Lisowski. Z różnych względów schodzili z tego swojego najwyższego poziomu i w pewnym momencie mówili „wystarczy”.
No to zdradź ten swój sekret długowieczności.
– Ale sam go nie znam. Tutaj nie ma żadnego złotego środka, różne są organizmy. Ja staram się dbać o siebie jak najlepiej i to przekłada się na dobrą formę fizyczną. Chyba chodzi o to, by pilnować swojego organizmu. Ja przykładam do tego wagę i efekty są takie, że trenuję dzień po dniu. Niektórzy zawodnicy po 30-stce muszą dochodzić do siebie po meczu trochę dłużej. Ja nie chcę taryfy ulgowej, pracuję jak cały zespół. Narzuciłem sobie wysokie standardy i ich się trzymam.
Niektórym piłkarzom z Afryki przebijają paszporty i robią z nich młodszych niż faktycznie są. Tobie musieli kiedyś przekręcić licznik w drugą stronę, bo ty z kolei wyglądasz na młodszego niż wskazuje twój dowód osobisty.
– Wydaje mi się, że byłem dzieckiem, które późno dojrzewało. Za dzieciaka w każdym zespole byłem tym najmniejszym, najchudszym, z najbardziej dziecięcą postawą. Musiałbym ci pokazać moje zdjęcia z trampkarzy czy juniorów… Chudzinka. Dopiero jako 20-latek nabrałem męskiej postury, mięśnie zaczęły mi rosnąć i miałem lepsze warunki do walki o piłkę. Może to właśnie zadecydowało, że nie wyglądam na te 36 lat. Skoro późno dojrzałem fizycznie, to i później zacznę się starzeć.
Tych mięśni nabrałeś dopiero wtedy, gdy zacząłeś chodzić na legnicką siłownię?
– Dokładnie. Jeszcze za czasów gry w Miedzi mieliśmy takiego kolegę, który w piłkę nie grał, ale miał u siebie w piwnicy siłownię. No, „siłownia” to duże słowo. To była taka typowa „mordownia”, surowy klimat, piwnica w bloku. Mieszkaliśmy z chłopakami z Miedzi blisko niego i zagadaliśmy, żeby wpuścił nas do tej siłowni. Klimat niepowtarzalny, pamiętam to do dzisiaj. Jedna ławeczka, jeden gryf, trochę obciążeń i pakowaliśmy po trzy razy w tygodniu. To wystarczyło, żeby nabrać masy mięśniowej i zbudować lepszą sylwetkę.
I wtedy zacząłeś wyglądać jak senior?
– Tak, wtedy nabrałem tej postury. Siłownia dużo mi pomogła, obudowałem się mięśniami i łatwiej było mi rywalizować z obrońcami. To też zbiegło się z czasem, gdy urosłem, więc w kilkanaście miesięcy mocno się zmieniłem. Już nie wyglądałem jak dzieciak, który przypadkiem wpadł na trening starszych kolegów, a jak sportowiec z prawdziwego zdarzenia. Wcześniej nikt nie widział mnie chociażby w kadrze Dolnego Śląska. Nie zagrałem tam nawet minuty.
Ta dbałość o formę fizyczną została ci do dzisiaj? Słyszałem, że w Lechu albo przychodziłeś pierwszy, albo wychodziłeś ostatni, bo a to dodatkowa mobilizacja mięśni, a to masaż regeneracyjny.
– Tak i przez to spóźniłem się na tę rozmowę, bo byłem jeszcze u masażysty (śmiech). Myślę, że dzisiaj to już pewien standard. Jeśli chcesz być w dobrej dyspozycji, to musisz dołożyć też coś od siebie. Szczególnie, gdy masz jakieś problemy ze zdrowiem lub – tak jak w moim przypadku – masz już swoje lata. Jeśli bym tego nie robił, to pewnie zostałbym w tyle, a tak sam na siebie nakładam dodatkowe bodźce do rozwoju.
Zdarza się, że młodsi koledzy podpytują cię o tę długowieczność?
– Często ludzie myślą, że albo dobijam do trzydziestki, albo właśnie skończyłem trzydzieści lat. A ja w listopadzie będę miał 36 lat na karku, a właściwie za dwa miesiące z hakiem rocznikowo będę miał już 37. Pamiętam zabawne scenki z Turcji. Wyjeżdżałem tam jako 28-latek i dopiero po jakimś czasie do wielu osób dotarło, że mi zaraz stuknie trzydziestka. Byli przekonani, że mam 22-23 lata. Nie dowierzali. Ale w Polsce też co jakiś czas słyszę „co ty, jakie 36 lat, jak ty to robisz?”. Żarty o oldboju traktuję z przymrużeniem oka. Niech przemawia forma, niech mówią bramki, a nie rocznik wpisany w paszport. O końcu kariery nie myślę. Myślę o tym, ile goli mogę strzelić.
Właściwie też nie miałeś żadnych poważnych urazów. Poza problemem ze stawem skokowym, przez który straciłeś niemal cały pierwszy sezon w Lechu.
– Ten okres po przejściu do Poznania był najgorszy pod względem zdrowotnym. Wcześniej właściwie nie opuszczałem meczów. Już nawet nie mówię o poważnych urazach, jak złamania, skręcenia kostki czy problemy z więzadłami w kolanach, bo z tych nie miałem problemów. Ale nie miewałem nawet jakichś drobnym urazów mięśniowych, a jeśli już, to bardzo rzadko. To też pomogło mi w tym, że mogę grać tak długo, bo w innym wypadku organizm mógłby już kilka lat temu powiedzieć „Marcin, dość, daj sobie spokój z tą piłką”. A tak nie jest.
Miałeś żal o to, że w Poznaniu schrzaniono ci kilka miesięcy grania przez złą diagnozę urazu kostki?
– Dzisiaj już nie ma co tego roztrząsać. Ostatecznie wyszło nie najgorzej, bo kontuzję wyleczyłem i dzisiaj ten staw mi nie dokucza. Ale faktycznie, niektóre rzeczy wtedy źle zdiagnozowano. Stosowano leczenie zachowawcze bez operacji, a kostka się nie goiła tylko bolała jeszcze bardziej. Każdy popełnia jakieś błędy, tak było w moim przypadku, ale nie czuję żalu. Trudno, to już za mną, nie ma co marudzić.
Podpytałem jednego z twoich byłych trenerów o to, jak się z tobą współpracuje. Powiedział tak – „Najczęściej problemy w prowadzeniu piłkarzy wynikają z tego, że chce im się za mało. A tym skurczybykiem jest ten problem, że chce mu się za bardzo”. Coś w tym jest?
– Jestem ciekaw, który trener to powiedział… (śmiech). Dużo osób mówi mi „Marcin, po co w tym wieku jeszcze się szarpiesz i robisz wokół siebie zamieszanie”.
Mówimy o tym pamiętnym starciu z Nenadem Bjelicą i „jeden mecz zagrać, kurwa, jeden cały mecz”?
– Chociażby. Ale ja całe życie dążyłem do tego, by osiągnąć dużo i chcę to kontynuować. Upływające lata nie gaszą moim ambicji, a może nawet coraz bardziej je podkręcają, bo wiem, że czasu na osiąganie kolejnych sukcesów mam coraz mniej. Pytałeś dlaczego w tym wieku jeszcze daję radę – może właśnie m. in. dzięki temu, że ciągle chcę więcej i nie interesuje mnie tylko obecność w zespole. Chcę grać, strzelać, wygrywać. Dopóki będę mógł, dopóty będę miał ciśnienie na sukces. A z decyzjami trenera nie zawsze się zgadzałem.
Czyli jednak trudno się z tobą współpracuje.
– Mówię to, co myślę. Niektórzy piłkarze nie zgadzają się z trenerem, ale wolą zachować to dla siebie, odwracają się i odchodzą. Bo boją się trenera. Niejednokrotnie rozmawiałem z trenerami, także z trenerem Bjelicą, na temat pewnych rozwiązań na boisku. To normalne w piłce.
Tamto spięcie nie wynikało z tego, że strzeliłeś focha. Po prostu uważałeś, że zasługujesz na to, by grać więcej.
– No tak. I jeden powie „trener decyduje, on ma zawsze racje, a piłkarz nie powinien się wtrącać”. Inny, że warto wyrażać swoje zdanie. Wiem, jaka była polityka. Szkoda, że odbywało się moim kosztem. Trenera Bjelicę też w pewnym sensie rozumiałem. A ja będąc ambitnym piłkarzem chciałem grać, bo czułem, że byłem wtedy w formie, a tu nagle usiadłem na ławce. Kibice też to widzą – dla nich priorytetem jest mistrzostwo, sukces drużyny. Czasami nerwy mnie ponosiły.
Co cię tak nakręca do stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej? Z jakiejś studni musisz czerpać te pokłady chciejstwa.
– Może z tego, że życie mnie mocno doświadczyło. Tatę straciłem szesnaście lat temu, mama zmarła przed czterema laty. Jestem zahartowany. No i dorastałem w innych czasach niż teraz. Młodzież dzisiaj jest inna i nie mówię tego z przekąsem, ale to po prostu oznaka upływającego czasu. Czasami może człowiek powinien odpuścić i odejść nie podgrzewając atmosfery, ale życie nauczyło mnie walki o swoje.
Ale widzisz gdzieś swoją metę? Szacujesz, po którym sezonie możesz powiedzieć sobie „pas, Marcin, to już nie te lata na granie”?
– Pewnie przyjdzie czas, gdy powiem dość. Chciałbym jak najdłużej grać na poziomie Ekstraklasy. Kontrakt mam do końca czerwca i powoli pojawiają mi się w głowie jakieś myśli. Nie wiem, czy dostaną propozycję kontraktu. Swoje życie też trzeba jakoś układać. Ale co będzie dalej? Nie wiem, chciałbym podtrzymać swoją formę, a o konkretach pomyślę z rodziną za kilka miesięcy. Czujemy się dobrze we Wrocławiu, ale zobaczymy, co życie pokaże.
Ale prawdą było, że myślałeś na początku sezonu o odejściu? Trener na ciebie nie stawiał, mówiło się o transferze do Widzewa Łódź.
– Z tym Widzewem to był rozdmuchany medialnie temat, bo nikt z Widzewa się ze mną nie kontaktował. Zrobiła się taka dziwna sytuacja dla mnie – wszyscy dookoła mówili, że idę do Łodzi, a ja nic o tym nie wiedziałem. Nawet dyrektor sportowy Śląska pytał mnie o co chodzi, a ja odpowiedziałem wprost, że żadnych kontaktów z Widzewem nie miałem. To mi nie było potrzebne. Nie grałem na początku sezonu, ale przecież obowiązuje mnie kontrakt i wywiązuję się z niego. Ktoś coś wymyślił i poszło.
Ale ofertę latem miałeś.
– Tak, z Turcji. Śląsk nie był jednak zainteresowany.
Pierwsza liga?
– Tak.
Skoro o Turcji – potrzebny był ci wtedy ten transfer, gdy odchodziłeś z Korony? Dzisiaj mógłbyś być w tabeli strzelców wszechczasów przed np. Maciejem Żurawskim.
– Myślę, że był potrzebny. Albo inaczej – na tamten moment był słusznym wyjściem. Każdy wyjazd zagraniczny jest obciążony pewnym ryzykiem. Ja ryzykowałem, bo wyjechałem do Konyasporu w styczniu, a pół roku później spadliśmy do drugiej ligi. To było przykre, bo straciłem możliwość gry przeciwko tuzom tamtejszej piłki. Ale sam klub i atmosferę wspominam bardzo dobrze.
Ale nie masz niedosytu? Na zachód wyjeżdżali z Ekstraklasy zawodnicy, którzy nigdy nie strzelili tyle goli w lidze co ty.
– Tylko zwróć uwagę na to, że – tak jak rozmawialiśmy – późno przebiłem się do Ekstraklasy, późno zacząłem strzelać, a te swoje najlepsze sezony miałem dopiero po 30-stce. Debiutowałem jako 23-latek, dwa lata w Koronie, dwa lata w Widzewie w I lidze i wyjeżdżałem już jako 28 letni piłkarz. Kluby z Europy nie są skore do kupowania piłkarzy w tym wieku, wolą młodych zawodników, na których idzie jeszcze zarobić. Jeśli już gdzieś odchodzić w tym wieku, to raczej do Turcji czy do Rosji. Przykład Grzegorza Piechny, który do ligi rosyjskiej wyjechał jako 30-latek. To mimo wszystko silne ligi.
Miałeś kiedyś oferty faktycznie z zachodu, a nie ze wschodu?
– Nigdy do konkretów nie doszło. Były jakieś luźne zapytania, ale nigdy na stole oferty nie dostałem. Zaraz po spadku z Konyasporem znów miałem propozycję ze wchodu, z Rosji, ale wtedy Turcy nie wyrazili zgody na odejście.
Krótka lista z meczami w reprezentacji spędza ci sen z powiek czy też nie masz z związku z tym niedosytu?
– Trochę czuję, że mogłem ugrać więcej w kadrze. Natomiast grałem u trzech selekcjonerów i cieszę się, że kolejni trenerzy widzieli u mnie coś, co pozwoliło na dziewięć występów w kadrze i jedną bramkę. Może ta liczba nie rzuca na kolana, ale i tak spełniłem swoje marzenia z grą z orłem na piersi.
To wróćmy do krajowego podwórka. Myślisz „najlepsi strzelcy Ekstraklasy w XXI wieku”, widzisz…?
– Ostatnia dekada należała do Pawła Brożka, który strzelał bardzo regularnie. Wcześniej błyszczeli Tomek Frankowski i Maciej Żurawski…
…a Marcin Robak?
– Pewnie za nimi, tam gdzie jestem w klasyfikacji strzelców. Z każdą bramką zbliżam się do nich. Cieszy mnie to, że mogę strzelać też teraz, czyli w tym dojrzałym wieku. Nie wiem, czy ktoś po 30-stce tyle strzelał w Ekstraklasie (86 goli strzelonych po 30-stce – red.). To pewnie jakoś mnie wyróżnia w tym gronie.
Myślałeś sobie wtedy, gdy przebijałeś się w Koronie, że przed tobą kilkanaście sezonów grania i strzelania? Czy raczej „nie no, trochę za późno tutaj trafiłem”?
– U nas 23-latek jest określany mianem „młody, zdolny”, a jak masz 27 lat, to już raczej jesteś bliżej końca niż początku kariery. O mnie tez się mówiło, gdy grałem w Pogoni, że pogram jeszcze sezon i zakończę karierę. A udowodniłem niedowiarkom, że się mylili. Dalej gram i strzelam. Ostatnio na zgrupowaniu ścigałem się z silnym fizycznie wychowankiem klubu i on tę rywalizację przegrał (śmiech). Mówiłem mu wtedy „spokojnie, zaraz dobiję do czterdziestki, to wtedy będziesz miał większe szanse, może wtedy się odkujesz (śmiech)”. Gdybym czuł łupanie w kościach czy widziałbym, że odstaję od innych, to już dałbym sobie spokój z grą.
A w szatni żartują, że zaraz będziesz wchodził na boisko z balkonikiem?
– Czasami mówią do mnie per „dziadek”. Ale się nim nie czuję, więc spływa to mnie. Ale tak poważnie – gdyby chłopacy widzieli, że po meczu regeneruję się trzy dni, to pewnie ta szydera byłaby większa, ale skoro mogę się z nimi ścigać i podnosić takie same ciężary na siłowni, to nie daję im pretekstów.
Ławeczka z legnickiej piwnicy procentuje do dziś i na siłowni też dzisiaj jesteś najlepszy?
– Najlepszy chyba nie jestem…
Piotr Celeban?
– Piotrek też nie. Dzisiaj pewnie Mateusz Radecki wyciska najwięcej. Paweł Kucharczyk też na pewno jest lepszy. Ale jestem w czołówce. W Pogoni czy w Lechu też było podobnie. I niech to trwa jak najdłużej.
To prawda, że masz w kontrakcie pięciocyfrową nagrodę za koronę króla strzelców
– W każdym klubie tak miałem. W Śląsku również. Ale to fajnie wygląda na papierze, ale już w mojej gestii leży to, by tę premię zdobyć.
DAMIAN SMYK
fot. FotoPyK