Zaryzykuję wielce i powiem, że Górnik Zabrze, tegoroczny pucharowicz, przyszłorocznym pucharowiczem nie zostanie.
Zaryzykuję wielce i powiem, że cięgi, które otrzymują Górnicy, nie są na wyrost, tylko są adekwatną oceną cięgów zbieranych na boisku.
Ale krytyka za mecz, krytyka za indywidualny występ, krytyka ze ten lub tamten błąd swoją drogą, a pamięć o tym, co przyniosło zeszłoroczny sukces, drugą.
Czy naprawdę ktoś, ze szczególnym uwzględnieniem kibiców KSG, uważał, że Górnik i Marcin Brosz odkryli uniwersalną metodę na rozjeżdżanie ligowych rozgrywek za pomocą – w dużej mierze – młodzieżowców? Innymi słowy…
Czy naprawdę ktoś wierzył, że ten sen będzie trwał wiecznie? Sprzedane gwiazdy błyskawicznie zostaną zastąpione? Przez dzieciaki z akademii? Względnie nieogranych zawodników z I, II lub III ligi, nie dając choćby minimalnego uszczerbku na jakości?
Zeszłoroczny Górnik był fenomenem, ale na pewno nie fenomenem przypadkowym. Ten zespół wykuwał się w ogniu miesięcy ciężkiej pracy, także – nie zapominajmy – w smaku porażek.
Kurzawa, Żurkowski, Angulo i inni, którzy później zostawali objawieniami Ekstraklasy, notowali nie tak dawno temu oklepy od Pogoni Siedlce. Znicza Pruszków. Kluczborka. Ile miał Górnik szans na awans według symulacji 90minut.pl? Mniej więcej takie, jak Polska Beenhakkera przed trzecim meczem na Euro: gdyby tu padły trzy gole, a tam siedem, a przy tym księżyc był w nowiu i dolar spadł do poziomu złotego sprzed denominacji, to może, może.
Ale choć Górnik sobie poradził, to był też ten sam Górnik, który pod ścianą się postawił.
Po drodze okrzepł. Przeprowadził selekcję negatywną. Brosz miał czas sprawdzić kto się nadaje na takiej, a nie innej pozycji, a kto jednak nie rokuje. Gdzie są dziury, a gdzie dziur nie ma. Wszystko działo się w pierwszej lidze, która MIMO WSZYSTKO wybacza trochę więcej.
Czy obecny Górnik Zabrze, po dostaniu letnim okienkiem w zęby, miał na to szansę?
Miał kiedy pouczająco dostać w mordę? Oczywiście: na boisku? Nie miał, bo oczekiwano, że niedawny pięknie grający pucharowicz w magiczny sposób pozostanie pięknie grającym zespołem o ambicjach na pierwszą trójkę.
Górnik tuż po awansie trafiał z transferami niemal za każdym razem w dziesiątkę. Takie okienka nie są normalne. Są zaburzeniem normy. Nawet najlepsze kluby świata, gdzie pracuje armia skautów, a gdzie pociągającego za finansowy spust stać na tysiące opcji, nie trafiają zawsze. Pudłują grubo, pudłują kosztownie. Górnik nie ma armii skautów, a wybiera nie z morza zawodników, a – pozwólcie – z bajorka. Nie ma szans za każdym razem wyciągać z kapelusza Kurzawy, Żurkowskiego i Kądziora. To nierealne oczekiwania.
Ale częste w Polsce wobec klubu, który na ten moment ma potencjał na środek tabeli, a robi wynik ponad stan. Byliśmy mocni, już nie jesteśmy, no to trzeba szukać winnych. A winnym czasem jest nie Kowalski, Iksiński czy Masztalski, ale brutalna rzeczywistość i niesłychana zmienność w piłce, gdzie jeden wyjęty z układanki kawałek rozsypuje ją całkowicie, gdzie forma może się skończyć nagle i niewytłumaczalnie, choćby wszyscy dawali z siebie maksimum.
Być może filozofia personalna w Górniku okaże się chybiona. Być może. Ale dla mnie na razie nie stało się nic, co by mnie o tym przekonało. Zbyt mała próba meczów? Też. Ale to, że spudłowano z jednym lub drugim niedorostkiem, to że ten czy ów nie dorósł jeszcze do ligowego grania, wcale nie musi oznaczać, że filozofia jest do luftu. Na ten moment znacznie bardziej prawdopodobne, że to filozofia nie zawsze usłana różami, filozofia skazana na rozchwianie wyników pierwszej drużyny, szczególnie na początku kładzenia jej fundamentów, bo to dla takiego podejścia Górnika nie jest przecież dziesiąty sezon.
Domagamy się cierpliwości od prezesów i działaczy. Wypadałoby nie rzucać słów na wiatr, samemu nie przekreślając obiecującego podejścia przy pierwszej okazji, a raczej przy słowie klucz polskiego futbolu:
Przy pierwszym kryzysie, czyli nad Wisłą cmentarzysku drużyn, karier, a nawet całych klubów.
Pozwólmy na odrobinę konsekwencji. Także wtedy, gdy nie wszystko wygląda idealnie.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyk