– Widzisz, przyjechałeś i od razu strzelam. Jak wrócisz do Polski i się zatnę, będziesz się musiał zastanowić nad przeprowadzką!
Na wywiad z Pawłem Wszołkiem byłem umówiony już ładnych parę miesięcy temu. Uzgodniliśmy, że jak tylko pojawię się w Anglii, a on nadal będzie grać w QPR, usiądziemy i pogadamy. Okazja nadarzyła się w ubiegłym tygodniu. Tygodniu dla Wszołka szczególnym, bo jego zespół wygrał wszystkie trzy mecze w sześciodniowym maratonie, a on strzelił zwycięskiego gola z Aston Villą, zaliczył “półtora asysty” w starciu z Sheffield Wednesday, a w październiku tylko raz nie wybiegł w podstawowej jedenastce Queens Park Rangers.
Dobrze trafiłem z datą wywiadu, bo gdyby nie szło, pewnie nie byłbyś szczególnie rozmowny, co?
A tam, pogadać zawsze można!
Wstępnie umawialiśmy się na wywiad w sierpniu i pisałeś mi wtedy, że okej, pogadamy, ale pod warunkiem, że nadal będziesz w Londynie. Czyli co, szykowało się odejście z QPR, ale coś nie wypaliło?
Nie byłem w stu procentach pewny, czy zostanę w klubie, więc napisałem w taki sposób. Tak to już jest w karierze piłkarza. Jak widać dobrze zrobiłem, że jestem tu nadal. W tym momencie zaczął się mój trzeci rok w klubie, czuję się bardzo dobrze fizycznie, co jest chyba najważniejsze u piłkarza. W ostatnich meczach wskoczyłem do składu i mam nadzieję, że to dobre początki tego wszystkiego.
Rozmawiałeś z trenerem o swojej pozycji w drużynie przed rozpoczęciem sezonu?
Odkąd przyjechałem na obóz w Hiszpanii, trener z każdym rozmawiał osobiście, mówił, czego oczekuje i że u niego zawodnicy grają przede wszystkim na swoich pozycjach. Najważniejsze, żebyś robił swoje na danej pozycji. Nie ukrywam, że rozmawiałem z trenerem o pozycji w drużynie. Mówił, że bardzo na mnie liczy, że jestem dla niego ważnym zawodnikiem. Ale jednocześnie, że nie ma u niego świętych krów. Że trening jest w jego opinii najważniejszy i że sezon jest na tyle długi, że nawet jeśli w jednym, drugim meczu nie ma cię w składzie, to rzetelnie pracując zawsze dostaniesz w pewnym momencie szansę. Może i początki były gorsze, bo praktycznie nie grałem nic, były mecze, kiedy nie było mnie na ławce. Ale ja zawsze ciężko pracuje, to dla mnie najważniejsza wartość w życiu. Uważam, że praca prędzej czy później zawsze się obroni. Wierzę bardzo w to, że słońce, które teraz zaświeciło, szybko nie zajdzie.
Jak można podpaść trenerowi McClarenowi, na coś szczególnie zwraca uwagę?
Nie chodzi nawet o mecz, bo spotkania to tak naprawdę dodatek do całego tygodnia. W Championship w sumie dodatek do trzech dni, bo gra się tak często. Trener bardzo duży nacisk kładzie na treningi, co brzmi jak najbardziej oczywista rzecz, ale spotkałem już szkoleniowców, u których to w ogóle się nie liczyło. Tutaj zajęcia są najważniejsze – menedżer wychodzi z założenia, że jak wyglądasz w treningu, tak będziesz wyglądał w meczu. I ja się z tym zgadzam – jeśli 150 razy źle wrzucisz na treningu, to nie dośrodkujesz dobrze podczas spotkania. A jak te 75-80% dośrodkowań na treningach jest skutecznych, to nie inaczej jest w meczu. Przed chwilą widziałeś nasze zajęcia i pewnie zauważyłeś, że jak trener czy ktoś ze sztabu wyłapuje, że ktoś nie pracuje, zaraz jest na to zwracana uwaga. Jeśli się obijasz, nie masz prawa mieć pretensji, gdy nie grasz.
Ty na początku rozgrywek nie dostawałeś szans, bo się obijałeś?
To nie tak. Co mogę powiedzieć? W Championship jest 46 spotkań w samej lidze, więc kadra jest szeroka i trener zdecydował się na innych graczy. Ja później wchodziłem z ławki rezerwowych, dostałem swoje szanse w Carabao Cup, gdzie strzeliłem w dwóch meczach dwie bramki. Wykorzystałem okazję. Dałem sygnał, że jestem gotowy. To jest dla mnie kluczowe – dawać pozytywne sygnały, gdy to tylko możliwe, nawet jeśli musisz czekać na swoją okazję. A nie załamywać się, gdy nie dostaje się szans w lidze.
Na co tutaj w treningu zwraca się najwięcej uwagi?
To zależy od tego, czy są mecze są tylko w weekendy, czy też pomiędzy. Jak ich nie ma, to dwa razy w tygodniu mamy siłownię – we wtorek i czwartek. Każdy tam ma swój indywidualny program, swoją książkę, którą musi wypełniać z trenerem. Jest dużo pracy nad siłą, ale po treningu. Teraz mamy głównie zajęcia z piłką, gdzie najważniejsze jest to, żeby jak najszybciej myśleć, grać dynamicznie z piłką, bez piłki. Podejmować szybkie decyzje. Gra w Championship jest bardzo szybka, akcja idzie od pola karnego do pola karnego w jedną i drugą stronę. Wszyscy mówią, że to tylko siłowa liga, ale ja się z tym nie zgodzę – jest tu dużo zawodników technicznych, świetnie przygotowanych piłkarsko. Dlatego bardzo dużo trenujemy pokazywanie się na pozycję, szybką grę na jeden-dwa kontakty.
Czyli raczej klepka niż drybling.
Jak już jesteś w szesnastce czy blisko niej i masz jeden na jeden, to lepiej jak podejmiesz próbę dryblingu, a nie przegrasz przez tył. Wszystko zależy od miejsca na boisku. Wiadomo, w strefie środkowej czy bliżej swojej bramki musisz grać prosto, na jeden-dwa kontakty. Ale w strefie obrony przeciwnika trener zachęca, żeby podejmować decyzje bardziej niekonwencjonalne, szukać dryblingów.
Umawialiśmy się na wywiad dzień po meczu z Sheffield Wednesday, ostatecznie przełożyłeś go na kolejny, bo – jak mówiłeś – po meczu do trzeciej nad ranem nie mogłeś zasnąć.
Podobnie jest zresztą przy powołaniach do reprezentacji. Zawsze, kiedy przychodziły, następna noc była ciężka. I nie mówię tu o jakimś balowaniu! (śmiech) Ale przypływ szczęścia, adrenaliny powodował, że trudno się zasypiało. Gdy w Championship gramy mecze wieczorem, ta adrenalina również się udziela i ciężko mi jest usnąć. Męczę jakieś inne mecze, oglądam sobie do trzeciej-czwartej. Analizuję swoje zagrania. Mam to szczęście, że w QPR jest polski analityk, Bartek, który po każdym spotkaniu wysyła mi klipy – złe, dobre. Więc mogę się szkolić na bieżąco, niedługo po meczu. Mam tak, że nawet jeśli zagram fenomenalny mecz, muszę poszukać błędów, rzeczy do poprawy. Został mi rok kontraktu, muszę robić wszystko, żeby właśnie teraz przyszły najlepsze momenty w mojej karierze.
I przeskoczysz poprzeczkę 10 asyst w sezonie, którą sobie kiedyś zawiesiłeś?
Oczywiście. Jestem przekonany, że to wydarzy się już w tym sezonie. Prezentujemy bardzo ofensywną piłkę, a ja wreszcie gram na swojej pozycji. Nie żalę się, ale przez ostatnie dwa lata było różnie – grałem na środku pomocy, jako boczny obrońca, mniej na skrzydle. Wiadomo, zawsze się cieszę, że gram i nie marudzę, jak nie jest to prawa pomoc, ale najlepiej czuję się jako skrzydłowy, całe życie trenowałem właśnie tam. Nie mam też większego problemu z grą na prawej obronie czy prawym wahadle – byle grać i się rozwijać. Tym bardziej, że teraz gramy akurat w takim ustawieniu, w którym prawy obrońca atakuje wysoko i ma dużo miejsca. Jak mówię – byle grać na prawej stronie, a nie w środku pomocy, to nie moja bajka…
Myślisz, że osiągnięta ostatnio forma da ci wreszcie wrócić do kadry? Nie było cię w niej od marca.
Robię swoje, ale nie nastawiam się na to jakoś przesadnie. Choć wiadomo, że chciałbym.
Ktoś ze sztabu reprezentacji się z tobą kontaktował, był oglądać cię w akcji w tym sezonie?
Nie, jeszcze nikt.
Jakby ktoś powiedział ci pod koniec minionego roku, że listopadowe powołanie na mecze z Urugwajem i Meksykiem będzie twoim ostatnim aż do dziś, uwierzyłbyś?
Nie będę ukrywał, że po kontuzji ręki, przed którą byłem w życiowej formie, nie dostałem za dużo szans w reprezentacji. Mimo że spadliśmy z Hellasem, wyglądałem tam naprawdę dobrze, doszły do tego gole z Finlandią. Ale potem przyszedł ten nieszczęsny uraz i pojawiałem się w reprezentacji sporadycznie. Wiadomo, że mogłem z Meksykiem zagrać o wiele lepiej, może jakbym strzelił gola czy asystował, to coś mogłoby to w mojej sytuacji zmienić. No i w tamtym meczu nie zagrało wielu zawodników z najmocniejszego składu. W takiej sytuacji trudniej pokazać, że pasuje się do drużyny, skoro mało kto tworzący ją w eliminacjach jest na boisku. Jak na razie to był mój ostatni epizod.
Uważasz, że brak powołania dla ciebie przez ten czas odzwierciedla twoją pozycję wśród polskich skrzydłowych? Że jesteś w tej klasyfikacji poza pierwszą szóstką-siódemką?
Staram się nie oceniać innych zawodników.
Ale nie musisz oceniać innych, tylko siebie.
Ja czuję się w tym momencie bardzo dobrze. Fizycznie jest świetnie. Wiem też, nad czym musiałem pracować od strony piłkarskiej. Dużo trenować z piłką, utrzymywać ją i się nie grzać, grać jak najlepiej na małym polu, szukać gry w zamknięciu, pod presją. Wkładam w poprawę tego sporo wysiłku – rozgrywamy z trenerami sytuacje dwa na jeden, trzy na dwa. Nie będę mówił, że zasługuję na powołanie do reprezentacji, bo to zależy od sztabu. Ale mogę powiedzieć, że jestem gotowy i zrobię wszystko, by to udowodnić. Nigdy nie odpuszczę.
Powiem ci, że byłem zaskoczony jak sprawdziłem, że właśnie trwa twój szósty rok za granicą, a w tym czasie rozegrałeś tylko siedem meczów dla kadry.
Niedosyt jest duży, ale trzeba docenić siłę naszej reprezentacji. Mamy zawodników z czołowych klubów w całej Europie, rywalizacja jest ogromna. Osobiście wiem, że wszystko zależy ode mnie. Miałem momenty gorsze, słabsze, gdy mogłem w ostatnich latach dać z siebie więcej. Ale teraz jestem w swojej najlepszej formie w życiu. Przez ostatnie trzy lata praktycznie nie odpocząłem fizycznie, bo miałem złamaną rękę, od razu potem rehabilitacja. Wcześniej była operacja na przepuklinę, po której po tygodniu znów byłem w treningu, bo mieliśmy eliminacje z Sampdorią. Najważniejsze jest dla mnie teraz to, że ze zdrowiem wszystko jest okej i mogę się w stu procentach skupić na piłce.
Efekty widać. Dwa dni temu – jak napisał mi po meczu Bartek Andryszak – zaliczyłeś “półtora asysty” (rozmawiamy dzień przed meczem z Aston Villą, kiedy Wszołek strzelił zwycięskiego gola – przyp.red.).
Jeszcze wcześniej z Ipswich zagraliśmy bardzo dobrze, przy odrobinie szczęścia mogłem mieć nawet trzy asysty. Zawodnik zawsze broni się tym, jak wygląda na boisku, co daje z siebie. Widać od razu, kto jest przygotowany, a kto nie. Ja wiem, bo bardzo ciężko na to pracuję, że będzie naprawdę, naprawdę dobrze.
Wierzysz w szczęście i pecha? Ty tego drugiego miałeś co nie miara – jak tylko zaczynałeś się rozkręcać, to coś zwykle stawało na drodze, żeby to pociągnąć.
Staram się za bardzo nad tym nie rozmyślać, bo w ten sposób jesteś w stanie sobie wkręcić, że faktycznie coś nad tobą ciąży. Czasami są takie momenty w życiu, że zdarzy się kontuzja, nie kontuzja, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Później przychodzą lepsze chwile, które się dużo bardziej docenia. Jakkolwiek źle by było, powtórzę jeszcze raz – trzeba pracować sumiennie i się nie poddawać. Wiem to na swoim przykładzie. Jak byłem w Sampdorii i przyszedł trener Mihajlović, długo nie widział mnie w składzie. Ale nie zrzucałem to na pecha czy coś, tylko harowałem. I na koniec sezonu zagrałem dziesięć spotkań, jako prawego obrońcę wybrano mnie nawet do jedenastki kolejki Serie A. To ukształtowało mój charakter i to może być przesłanie do młodszych zawodników wyjeżdżających za granicę. Nie jest łatwo się załapać w innym kraju, gdzie stawia się przede wszystkim na swoich zawodników, ale to nie powód, by zwieszać głowę. Bo kto wytrzymuje ciężkie początki i nie daje za wygraną, ten z czasem staje się jeszcze lepszym piłkarzem. Dla mnie nie ma czegoś takiego, że się poddaję – znam swój potencjał, swoją wartość, swoją mentalność i zawsze będę dążył do celu.
Jakieś konkretne trudne doświadczenie za granicą szczególnie cię ukształtowało?
Drugi rok w Sampdorii. W pierwszym było okej, zagrałem jakoś dwadzieścia spotkań u trenera Delio Rossiego. W drugim przyszedł trener Mihajlović, pozmieniał wielu zawodników, rywalizacja o pierwszy skład była ogromna.
No tak, mieliście wtedy w składzie takie postaci jak Eder, Stefano Okaka, Manuel Gabbiadini, Pedro Obiang, Roberto Soriano…
Sam widzisz, mieliśmy taką pakę, że naprawdę było trudno. Trener Mihajlović powiedział mi zresztą na początku sezonu:
– Paweł, będzie ciężko z graniem, jak chcesz szukać wypożyczenia, to śmiało.
Ale powiedziałem, że będę walczył dalej. Przez pół roku nie grałem nic, ale później dostałem swoje szanse. To mnie bardzo mocno ukształtowało. Na wypożyczenie poszedłem dopiero później, gdy przyszedł Walter Zenga. Trener Zenga chciał, żebym został…
A ty znów na przekór.
(śmiech) Przyszła oferta wypożyczenia z Hellasu Verona, była tam naprawdę mocna drużyna i uważam, że to był wtedy bardzo dobry ruch. Zagrałem prawie trzydzieści spotkań, miałem sześć asyst, w ataku grali Toni, Pazzini. Później dostałem też swoją szansę w kadrze, gdzie strzeliłem bramki z Finlandią i gdyby nie ta kontuzja, miałbym szansę jechać na Euro.
Po meczu z Finlandią pomyślałeś sobie: okej, no to bilet przyklepany?
Nie, na pewno nigdy tak nie myślałem. To był marzec i do powołań jeszcze prawie trzy miesiące, trzeba było jeszcze udowodnić swoją wartość na boisku. W piłce nie ma świętych krów.
Umówmy się – to było tak blisko Euro, że musiałeś czuć się pewniakiem.
Było bardzo blisko i wiedziałem, że jak utrzymam formę, to dostanę ogromną szansę spełnić jedno z największych marzeń. Ale to minęło, nie ma co rozdrapywać ran. Najlepsze czasy jeszcze przede mną.
Wtedy długo rozpamiętywałeś to, co się stało?
Każdy piłkarz ci to powie. Nie wierzę, że jeśli ktoś złamał rękę przed jakimś wielkim turniejem, czy złapał jakąś inną kontuzję, jak miał szansę jechać, to to na niego nie oddziałuje. Nie powiem, pierwsze noce były ciężkie, płakało się w poduszkę jak niemowlę. Czasami nadal śnią mi się przykre momenty z tą ręką, ale nauczyłem się patrzyć zawsze do przodu. Na szczęście miałem obok siebie rodzinę i przyjaciół, którzy nie dawali mi się nad sobą użalać.
W reprezentacji przylgnęła do ciebie łatka piłkarza treningowego – przyjeżdżasz, potrenujesz, wracasz. Uwiera cię to?
Jadąc na reprezentację odbieram to jako największe wyróżnienie, ale faktycznie – wiele razy pojawiałem się na kadrze tylko żeby potrenować, a nie wystąpić w meczach. Brało się to z tego, że rywalizacja była duża, trener miał swój pomysł na drużynę, a ostatecznie po mistrzostwach Europy, które mnie ominęły, wyklarowała się pierwsza jedenastka i trudno było się jakoś do niej załapać.
Padłeś ofiarą tamtego sukcesu?
Tak, zespół się ugruntował, więc przyjeżdżałem na reprezentację, której skład nie przechodził od tamtego czasu wielu zmian. Ale nikt nie może mi zarzucić, że nie walczyłem o miejsce. Wybory były jednak inne i – jak pokazują wyniki – selekcjoner podejmował właściwe decyzje. Teraz dopiero jest w reprezentacji trochę zmian i dlatego mogę obiecać, że będę walczył o zerwanie tej łatki piłkarza treningowego.
Było zgrupowanie, na które przyjechałeś w tak dobrej formie, że aż nóżka chodziła? Gdy czułeś, że gdybyś dostał szansę, to byś ją wykorzystał?
Pamiętam, że przed przegranym 0:4 meczem z Danią czułem się świetnie fizycznie, miałem trzy mecze w lidze, gdzie zaliczałem asysty czy coś. Przyjechałem i nie wstałem z ławki. Cóż mogę powiedzieć – czasami trzeba poczekać na swoją szansę, taki jest mój los, że nie otrzymałem okazji do gry, kiedy byłem najlepiej dysponowany. Ale też nie mogę ukrywać, że nie wykorzystałem wszystkich, które miałem. W debiucie z RPA zagrałem dobrze, z Anglią wypadłem naprawdę porządnie, mecz z Finlandią był świetny, ale powinienem dać z siebie więcej choćby z Meksykiem czy z Armenią, kiedy wystąpiłem niedługo po dojściu do siebie po złamaniu.
Byłeś już wtedy w pełni sił?
Nie do końca, może też dlatego nie wyszło jak powinno.
Pamiętam twoją wypowiedź po tamtym meczu, mówiłeś, że “z Armenią zagraliśmy dobry mecz”, za co zresztą ci się od nas oberwało.
Może to był mój błąd. Nikt nie jest idealny i czasami człowiek się nie kontroluje i powie coś głupiego.
Naprawdę uważasz, że to było w naszym wykonaniu dobre spotkanie?
Mogło być lepiej (śmiech).
Czujesz się trochę piłkarskim turystą? Jakoś tak się składa, że co klub, to jakieś urokliwe miasto. Genua, Werona, teraz Londyn.
Z żoną rozmawialiśmy właśnie, że mamy duże szczęście do miast, bo Genua była piękna, do dziś mam same dobre wspomnienia związane z tym miejscem. Nadal mam tam przyjaciela Fabrizio, z którym cały czas utrzymuję kontakt i gdy tylko jest czas, to chętnie wracam. Morska bryza, świetne samopoczucie, spacery codziennie po treningu. Mieszkaliśmy w regionie Bogliasco, gdzie jest baza treningowa Sampdorii, gdzie na co dzień budząc się słyszeliśmy kojący szum morza.
Dolce vita!
Dosłownie! Czego więcej chcieć? W Weronie moja żona zakochała się momentalnie, mi też bardzo się podobała. Kto nie był, temu mocno polecam. Piękne, nie za duże miasto. Oczywiście trzeba patrzyć na to, gdzie rozwiniesz się piłkarsko, ale mieszkanie w super miejscu nie zaszkodzi. Londyn też jest pięknym, wielkim miastem. Masz tu wszystkie religie świata. Da się lubić – jak mamy wolny dzień, to skoczymy sobie do centrum, jest sporo parków, gdzie wychodzimy na spacery, odpoczywamy. Korzystamy też z tego, że są tu najlepsze sceny świata – z żoną byliśmy na Cirque de Soleil, na Królu Lwie, planujemy wybrać się do opery jak czas pozwoli. Jak jesteś czegoś fanem, to w Londynie zawsze znajdziesz coś dla siebie. Możesz się rozwijać kulturowo, co dla mnie jest bardzo ważne. We Włoszech nauczyłem się perfekcyjnie języka włoskiego, w tym momencie doszlifowałem swój angielski, co kształtuje mnie również jako człowieka. Kiedy skończę grać w piłkę, będę mógł komunikować się w kilku językach.
Niemieckiego nie chciałeś się nauczyć?
Niemiecki miałem w szkole, ale…
Ale Hanower nie jest takim fajnym miastem jak Genua?
Nein, nein, nein (śmiech).
Swego czasu bardzo ostro mówiłeś o transferze do Hannoveru, który ostatecznie upadł. Że czułeś się “jak prostytutka sprzedawana na Zachód”.
To było tak dawno, że nie za bardzo chcę do tego wracać. Różnie media pisały na ten temat, ale ja wiem jak było i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że gdyby wszystko było korzystne i dograne w uczciwy sposób, to tylko głupek zrezygnowałby z takiej oferty. Z pójścia do Bundesligi. Na pewno bym jej nie odrzucił, gdyby wszystko było czyste. Ludzie pisali gdzieś, że wystraszyłem się testów medycznych, bo paliłem marihuanę, ale to same głupoty.
Co konkretnie było nie tak?
Nie chciałbym mówić na temat takich starych rzeczy, nie jestem człowiekiem, który chce sobie robić wrogów. W każdym razie nie było to rozegrane po dżentelmeńsku, byli ludzie, którzy się nieuczciwie zachowali.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy – Sampdoria była w momencie transferu optymalnym wyborem?
Uważam, że to był w ogóle najlepszy wybór w mojej karierze. Idealny klub, w którym mógłbym się rozwijać. Gdy przychodziłem, był to średniak ligi włoskiej, zespół krążący gdzieś między miejscem 10. a 15. Trafiłem do trenera Delio Rossiego, który nauczył mnie bardzo dużo taktycznie. Graliśmy w ustawieniach 4-3-3 i 3-5-2. Włosi, szczególnie trenerzy starej daty, słyną ze swojego podejścia do taktyki. Po każdym treningu 30 minut, godzina taktyki. Pamiętam swój pierwszy obóz – rano bieganie, później półtorej godziny taktyki i gierki z taktyką po południu. Sampdoria ukształtowała mnie najbardziej, do dziś to wszystko procentuje.
Moment wyjazdu też był właściwy?
W stu procentach. Czułem się dobrze fizycznie, mentalnie też byłem gotowy.
Gdybyś miał tamtemu, 20-letniemu Pawłowi Wszołkowi dać jakąś radę, której tobie nikt nie dał, co by to było?
Więcej wiary w swoje umiejętności. Nie patrz na to, że jesteś jednym z niewielu Polaków we Włoszech, tylko miej z tyłu głowy, że my, Polacy, jesteśmy świetnymi zawodnikami, mamy duży potencjał. Oglądaj się na siebie i nie daj się przygnieść innym.
Ty dawałeś się stłamsić?
Nie tyle stłamsić, co czasami mogłem grać bardziej egoistycznie, podejmować decyzje pod siebie. Nie zawsze szukać kolegów, strzelać z dystansu. Nie grać zachowawczo, tylko polować na liczby. Promować się.
Kto z zawodników z tamtej Sampdorii robił na tobie największe wrażenie?
Samuel Eto’o. Powiem szczerze, że było wielu bardzo dobrych graczy w Sampdorii, o nikim nie powiem złego słowa. Ale Samuel przyszedł i choć różnie wyglądał fizycznie, to piłkarsko, jak tylko miał futbolówkę przy nodze… No geniusz. Na treningach mi dużo podpowiadał, podpatrywałem jego zachowania, bo trener często wystawiał go jako skrzydłowego. Patrzyłem jak operuje piłką, którą nogą. Pomagał wszystkim. Jako człowiek – 10/10. Podobało mi się to, że cały czas był w ruchu bez piłki. Nie zobaczyłbyś go stojącego. Nieustannie szukał wolnych stref. Po tym poznasz zawodnika najwyższej klasy – cały czas się przemieszcza, poszukuje miejsca na boisku.
Do legendarnych napastników miałeś szczęście – przenosiny do Hellasu, to gra z Lucą Tonim w jego ostatnim sezonie.
A rok wcześniej jako 38-latek został jeszcze królem strzelców Serie A! Miałem fart, bo żegnał się w taki sposób, że ludziom w klubie sprezentował po Rolexie. Wszystkim zawodnikom, całemu sztabowi. To tylko pokazuje, jakim był człowiekiem, kapitanem. Mimo swojego wieku, jakąkolwiek piłkę mu dograłeś, on ją zawsze wykańczał. Czy to była przewrotka, czy sam na sam, czy główka – wszystko.
Zawsze wyglądał ociężale, klocowato, a jednak bramek strzelał setki.
Oczy wychodziły jak się patrzyło, jakie ma wykończenie.
Co więc poszło w Hellasie tak źle, że zespół z Tonim, Pazzinim, Marquezem, Salą, Rebiciem i wieloma innymi klasowymi graczami, skończył na dnie i praktycznie po połówce sezonu był już pewien spadku?
Trener Mandorlini, nie ubliżając mu, był jedynym trenerem w moim życiu, który w ogóle nie zmieniał drużyny, nie stosował żadnej rotacji. W czternastu pierwszych meczach zdobyliśmy sześć punktów, rozumiesz to? Na końcu mieliśmy ich 28. Gdyby trener Delneri przyszedł wcześniej, utrzymalibyśmy się spokojnie. Pod koniec sezonu wygraliśmy z Juve, z Milanem, z Interem mieliśmy mecz, gdzie prowadziliśmy 3:0 i zremisowaliśmy 3:3. No ale po fatalnym starcie ciężko było odrobić.
Twoja czerwona kartka w ostatniej kolejce była efektem frustracji całym sezonem?
Ale ja nie zasłużyłem na tę czerwoną kartkę! Był zawodnik, któremu nic nie zrobiłem, on mnie pchnął, a i on, i ja dostaliśmy czerwoną. Jeszcze Thiago grał wtedy w Palermo i to widział. Dobra, trochę się tam poprzepychałem, ale to nie było na czerwoną kartkę!
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK