Reklama

Szczęsny, Fabiański, Skorupski i długo, długo nic

redakcja

Autor:redakcja

18 października 2018, 13:40 • 6 min czytania 30 komentarzy

Wojciech Szczęsny i Łukasz Fabiański to ludzie, dzięki którym czujemy się całkowicie bezpiecznie w kontekście obsady polskiej bramki. Obaj prezentują bardzo wysoki poziom, czym wprawiają w zakłopotanie kolejnych selekcjonerów. Adam Nawałka niemal przez całą kadencję wahał się, na kogo postawić, a z tym samym problemem bogactwa mierzy się dziś Jerzy Brzęczek, który opracował nawet autorski pomysł eksploatacji naszych czołowych golkiperów. Efektem ubocznym posiadania dwóch światowej klasy bramkarzy jest jednak uśpiona czujność, za którą niedługo możemy zapłacić wysoką cenę. A pierwszym objawem nadchodzących chudych lat może być niedawne zaproszenie na zgrupowanie kadry Bartłomieja Drągowskiego w miejsce kontuzjowanego Łukasza Skorupskiego.

Szczęsny, Fabiański, Skorupski i długo, długo nic

Sprawy mają się bowiem tak, że nominacja dla bramkarza Fiorentiny, który ma na koncie ledwie 7 ligowych występów na przestrzeni ostatnich trzech sezonów, wcale nie była specjalnie kontrowersyjna. A to dlatego, że próżno było szukać jakiegokolwiek innego sensownego kandydata do bluzy trzeciego bramkarza reprezentacji. Zresztą nawet pozycja Skorupskiego nie jest jakaś super mocna – w końcu cały zeszły sezon przesiedział w Romie na ławie i nawet ominął go wyjazd na mundial. I dopiero teraz odbudowuje się w Bologni. W Rosji trojką był Białkowski, który z kolei stracił miejsce w podstawowym składzie 2-ligowego Ipswich – siedem ostatnich spotkań w Championship spędził na ławie. Zresztą chłop ma już 31 lat na karku, więc prochu już raczej nie wymyśli w tej kadrze.

Skoro już przy wieku jesteśmy, Fabiański ma 33 lata, Szczęsny 28, a Skorupski 27. W ujęciu przyszłościowym tego ostatniego nie można nazywać następcą Wojtka, bo dzieli ich ledwie rok. Problemem jest to, że młodszych bramkarzy, którzy aspirowaliby do reprezentacji, po prostu nie widać. Kiedyś wydawało się, że kimś takim będzie właśnie Drągowski, ale ten traci kluczowe dla sportowego rozwoju lata na ławce Fiorentiny. W tym sezonie zagrał w 3 meczach zastępując kontuzjowanego Lafonta i nawet zebrał niezłe recenzje, ale po powrocie do zdrowia młodego Francuza błyskawicznie wrócił na ławę. I w zgodnej opinii ekspertów Polak praktycznie nie ma argumentów, by wygrać tę rywalizację między słupkami włoskiego klubu.

Jakkolwiek spojrzeć, ostatnie powołanie do dorosłej kadry nieco fałszuje obraz sytuacji Drągowskiego. A tę najlepiej opisuje fakt, że nie jest on nawet pierwszym wyborem w młodzieżówce Czesława Michniewicza. Co więcej, Drągowski nie przegrywa z jakimś ogranym rywalem, a wręcz przeciwnie – z człowiekiem, który seniorską piłkę zna jedynie z telewizji. Kamil Grabara nie był nawet blisko miejsca w bramce Liverpoolu, kiedy strzegł jej Loris Karius, a co dopiero dziś, po transferze Alissona Beckera… 19-latek póki co przyucza się do zawodu w drużynie U-23 i cholernie długa droga przed nim, by chociażby wejść na tę średnią, europejską półkę. Na młodzieżówkę Michniewicza jeździ też Tomasz Loska, który mocno obniżył loty w Górniku Zabrze oraz Jakub Wrąbel, którego do ławki Śląska Wrocław przyspawał… Jakub Słowik.

Reklama

Oczko niżej, w reprezentacji U-20 Jacka Magiery także próżno szukać golkiperów ocierających się chociażby o grę na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Mamy tam Marcina Bułkę z Chelsea, który podobnie jak Grabara ogrywa się w Premier League 2. Mamy też Radosława Majeckiego, czyli obecnie bramkarza numer trzy w Legii oraz broniącego w I-ligowej Puszczy Miłosza Mleczko. I tak, jak możemy narzekać, że bramkarze z obu młodzieżówek nie robią jeszcze zamieszania w dorosłej piłce, tak nie pozostaje nam nic innego, jak trzymać za nich kciuki. To bowiem w nich nadzieja, że za kilka lat nie będziemy mówić o wielkim kryzysie polskiej szkoły bramkarskiej. A to dlatego, że ich starsi koledzy, którzy już się do seniorskiego futbolu przebili, absolutnie takiej gwarancji nie dają.

Przeciwnie, mamy bryndzę na każdym polu – zarówno krajowym, jak i zagranicznym. O posadzonym na ławie Białkowskim już pisaliśmy, ale on stanowi tylko wierzchołek góry lodowej. W swoich klubach nie grają też Boruc (Premier League), Kuszczak (Championship), Kieszek (La Liga 2) czy Bednarek (Eredivisie), a Tytoń w ogóle nie potrafi znaleźć sobie pracodawcy. Z naszych stranierich jedynym bramkarzem, który mógłby sportowo aspirować do kadry jest regularnie broniący w 2. Bundeslidze Gikiewicz – ostatnio zasłynął nawet strzeleniem gola. Problem w tym, że ma już 31 lat na karku, więc jest starszy od Szczęsnego czy Skorupskiego. I do tej pory w kontekście pierwszej reprezentacji nie był nawet wymieniany. Natomiast poza Gikiewiczem próżno szukać solidnych golkiperów za granicą, bo przecież nie zaczniemy nagle rozważać broniącego w japońskim średniaku Kamińskiego czy wytransferowanego do Australii Kurto (który wcześniej grzał ławę w Holandii).

Spójrzmy więc na bramkarzy, którzy w jakimś konkretniejszym wymiarze zaprezentowali się w tym sezonie w ekstraklasie. Naliczyliśmy w niej 11 Polaków, z czego pięciu przekroczyło już 35. rok życia (Malarz, Cierzniak, Sapela, Szmatuła, Załuska). Dalej mamy między innymi Gostomskiego, Słowika i Kudłę, których w kontekście reprezentacji wymieniać można jedynie w nieśmiesznych żartach. A pozostała trójka to wspomniany Loska (23 lata), popełniający sporo błędów w Wiśle Lis (21 lat) oraz Hładun (23 lata) z Zagłębia Lubin, który w tej rundzie mocno obniżył loty. I właściwie to by było na tyle.

Bramkarzy grających w ogórkowych ligach zagranicznych nawet tutaj nie będziemy rozważać, bo za ich przedstawiciela może robić Piotr Leciejewski – po rozegraniu pierdyliarda meczów w Norwegii nie przebił się w Zagłębiu Lubin, zaliczając jeden kompromitujący występ. Na dziś nie ma też sensu rozważać w kontekście kadry golkiperów z I ligi. Bo jeśli i nich mielibyśmy brać pod uwagę przy powołaniach, to zaraz zbliżymy się do niebezpiecznego wniosku, że i golkiper KTS Weszło, który w zeszłym sezonie zaliczył 31 występów i 10 czystych kont w pierwszej lidze, także mógłby być w tym kontekście rozważany.

Pisząc już zupełnie serio, warto sobie zadać pytanie, który polski bramkarz tak naprawdę zasłużył na powołanie w miejsce kontuzjowanego Skorupskiego? Sportowo pewnie należałoby wskazać Gikiewicza, a przyszłościowo – śladem Jerzego Brzęczka – Drągowskiego. Tak naprawdę jednak nie mamy obecnie ani jednego bramkarza, który mógłby zastąpić któregokolwiek regularnie powoływanego do kadry, a przy tym nie wywołać wielkich kontrowersji. A to już chyba dosyć poważny sygnał alarmowy.

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tezy, że Polska bramkarzami stoi. I przy tym nie zauważamy, że ona z roku na rok staje się coraz mniej aktualna. A za moment może stanowić zamierzchłą przeszłość, do której można będzie tylko wzdychać. Nawet dziś mamy Szczęsnego, Fabiańskiego i – niech będzie – też Skorupskiego, a po nich długo, długo nic. A to oznacza, że przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności z kontuzjami czy kartkami poważne problemy w bramce możemy mieć nawet na najbliższych eliminacjach do mistrzostw Europy. Jeszcze kilka lat temu byłoby to zupełnie nie do pomyślenia.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

30 komentarzy

Loading...