Czy pod wpływem słońca człowiek zmienia swoje oblicze? Odpowiedni poziom witaminy D i wzmożona produkcja serotoniny zapewniają dużo lepsze nastawienie i pozytywniejszy odbiór rzeczywistości. Czy to dlatego z twarzy Portugalczyków nie znika uśmiech?
36 kontra 31 mistrzostw Portugalii. 26 kontra 16 krajowych pucharów. Łącznie cztery Puchary Europy, siedem występów w ich finale, a także dwa wygrane Puchary Interkontynentalne.
Na Estádio da Luz, czyli Stadionie Światła, pojawiliśmy się, by zobaczyć w akcji dwie największe drużyny w historii Primeira Liga – Benficę Lizbona oraz FC Porto. W niedzielnym meczu 7. kolejki starły się one w ramach „O Clássico”.
Musiało się dziać!
O bohaterskim wykończeniu Harisa Seferovicia, jego zmarnowanych okazjach, prowokującym Ikerze Casillasie, minimalnej pomyłce Yacine Brahimiego oraz czerwonej kartce Cristiana Lemy piszemy nie tylko przez pryzmat murawy. Ale i kilku dni spędzonych w stolicy Portugalii. Zapraszamy.
***
Lizbońska pogoda w tym czasie bywa zdradziecka. O czym przekonamy się za kilka dni, gdy bez głosu opuszczać będziemy kraj korka.
W Herdade da Aroeira jest podobno najlepsza plaża w okolicy. Mieszkańcy podlizbońskiej miejscowości twierdzą nawet, że to najlepsze miejsce nad oceanem w całej Europie.
Nie przypadkiem dwa kilometry stąd mieszka połowa pierwszego zespołu Benfiki, na czele z trenerem Ruiem Vitórią. I jej legendą, Luisão.
Pola golfowe, wille z basenami na dachach, domy warte nawet 5 milionów euro. Pełen przepych i bogactwo, ale też miejsce, które piłkarze traktują jako odskocznię. Od boiskowej presji i wielkiej piłki. Od salonów.
***
Dużo nie brakowało, byśmy… przylecieli i zostali z niczym. Z przysłowiową “ręką w nocniku”.
Dziwnym trafem niedzielne widowisko odbyć się miało bez kibiców!
Chodziło o race odpalane w poprzednim sezonie na wyjazdach w Viseu, Portimao, Paços de Ferreira oraz Estoril. Dodatkowo Benfica… nie zarejestrowała cheerleaderek w Instytucie Sportu i Młodzieży, za co zapłacić musi prawie 60 tys. euro kary. Orły ukarano też jednym meczem bez udziału publiczności.
Lizboński potentat odwołał się. „To nie nasi kibice, race nie zabłysnęły na Estádio da Luz, nie bierzemy za to odpowiedzialności” – utrzymywali Encarnados.
Sprawa trafiła jednak do drugiej instancji, a kara, tuż przed meczem z Porto, została podtrzymana.
Ostatecznie udało się udobruchać ligowe władze, by te wykonanie jej delikatnie odwlekły w czasie. Niemniej bilety na Klasyk do sprzedaży wróciły dopiero na tydzień przed pierwszym gwizdkiem.
***
Bilety. Na stadion przyjeżdżamy już w sobotni wieczór. Pomimo późnej pory, da Luz tętni życiem. Wejściówki na mecz kupić można w klubowym sklepie, który funkcjonuje w najlepsze.
Koszt takiej przyjemności to dla zwykłego fana 65 euro. Dla socio tylko 20 i to oni, a jest ich ponad 200 tysięcy, mają pierwszeństwo w kolejce na szlagier.
W official store w FIFA 19 wielki mecz Barcelony z Realem rozgrywają najmłodsi fani „As Águias”.
Nie tylko sam stadion, ale i jego całe otoczenie, należą w pełni do Benfiki. Nie formalnie, jadąc samochodem, spacerując wokół – wszędzie czerwony branding, logotypy na każdym kroku. Od razu czujesz, gdzie jesteś. Od razu czujesz duszę.
Wielkie kluby przyzwyczaiły już do tego, że zarabiać mogą na całkiem nieoczywistych przedmiotach. No bo kto w Polsce budżet buduje, choćby w minimalnej jego części, na sprzedaży… karmy dla psów?!
Albo klubowego wina…
…i mokasynów…
Marketing level hard.
***
W sklepie nie brakuje też wyrobów z korka. To narodowe bogactwo Portugalii.
W drodze z Lizbony do centrum treningowego Sportingu młody Cristiano Ronaldo lasy dębów korkowych mijał dzień w dzień.
Dość powiedzieć, że Portugalia i Hiszpania odpowiadają łącznie za 82% światowej produkcji tego surowca.
Chodzi o to, by korek był jak najmniej porowaty. Taki znaleźć podobno można w Sao Bras de Alportel, w regionie Algarve.
„Ogolone” z kory drzewa – od ziemi do wysokości niecałych dwóch metrów – wyglądają dość śmiesznie. Za wycięcie takiego można jednak trafić nawet do więzienia
Portugalczycy, zanim na korku zarobią, wykazać się muszą olbrzymią cierpliwością. Bez tej cnoty nie byliby w stanie czekać 40 lat, a tyle potrzeba, od momentu posadzenia drzewa do chwili uzyskania z niego korka.
***
Odnośnie Estádio da Luz jeszcze. Ciekawostką jest, że Estádio José Alvalade, czyli obiekt wspomnianego powyżej Sportingu, oddalony jest od Stadionu Światła zaledwie o 2,8 kilometra.
Oba wkomponowane są „między bloki”. Nie żadne obrzeża miasta, co po niektórzy atmosferę wydarzeń z Ligi NOS chłoną zapewne wypoczywając na balkonach.
***
Przed „O Clássico” spotkaliśmy się z Tiago Matosem, asystentem trenera w zespole U-10 Benfiki. W przeszłości Tiago prawie rok spędził na studenckiej wymianie w Krakowie, gdzie pomagał przy pracy w Akademii Wisły.
Czym różnią się Polacy od Portugalczyków?
Gdybym miał znaleźć jedną, podstawową różnicę, to powiedziałbym, że jesteście bardziej zamknięci. Portugalczycy są otwarci na ludzi. W Polsce wygląda to inaczej, chociaż nie zawsze. Oczywiście, dziś się spotykamy i od razu śmiejemy się, rozmawiamy, bo jesteście pozytywnymi, miłymi ludźmi. Tacy również w Polsce są. Ale generalnie większość woli się nie odzywać i chodzić swoimi ścieżkami. Jeśli ktoś mnie nie zna, trudno mu zacząć rozmowę, „zagadać”.
Zauważyłeś jeszcze jakieś różnice?
Polacy są bardziej pesymistyczni. Zobacz sobie na twarze w autobusach. Nikt nie rozmawia, wszyscy wyglądają bardzo poważnie. Takie: „nie dotykaj mnie”. Kiedy wsłuchasz się w hałas, gdzieś w tle można usłyszeć pojedyncze głosy. W Krakowie łapałem się na tym, że w takich sytuacjach były to głosy… studentów z Erasmusa.
Byłeś w Polsce jedenaście miesięcy. Udało ci się nauczyć naszego języka?
Kurwa… to znam. Tego słowa trudno było nie zrozumieć. Wiem, że traktujecie je jak przecinek, ale jest specyficzne. Po prawie roku nad Wisłą mogę powiedzieć, że czuję, kiedy należy go użyć, kiedy pasuje do sytuacji. Wiesz co „kurwa” znaczy po portugalsku?
Nie.
Zakręt, haha. Polacy mają bardzo kręte ścieżki w swoim życiu.
Ale mamy za to najpiękniejsze na świecie dziewczyny!
To prawda, ja lubię blondynki. Ale Portugalki też są piękne. Jestem rodzinnym facetem i nie poznawałem w Krakowie dziewczyn na potęgę. Niemniej kilka razy zakochałem się w Polkach. Tu jednak znów – Portugalki są bardziej otwarte. Przy pierwszym kontakcie Polki są bardziej wycofane.
Wychowujecie się wśród zarówno białych, jak i czarnych. Obce jest wam więc pojęcie rasizmu.
Jesteśmy do tego przyzwyczajeni od dziecka i nie jest to dla nas nic dziwnego. W Polsce, w większych miastach, też nie ma wielkiego rasizmu. Ale w mniejszych miejscowościach, osoba taka jak ja może łatwo dostać po twarzy.
Zdarzyły ci się jakieś nieprzyjemne sytuacje?
Ja nie ruszałem się z Krakowa, ale znajomi, którzy podróżowali i odwiedzali polskich znajomych w mniejszych miejscowościach, byli często zaczepiani. Od razu powodowali w lokalnej społeczności duże poruszenie. Ja tylko raz w jakimś pubie usłyszałem „go out latino guy”. Ale przyjąłem to z uśmiechem.
Poimprezowałeś trochę w Polsce?
Pracowałem też, rozwijałem się jako trener, więc nie jakoś bardzo intensywnie. Ale oczywiście trochę czasu na zabawę zawsze miałem. Pytałeś o różnice między Portugalczykami i Polakami. Przypomniała mi się teraz jeszcze jedna. Portugalczycy imprezują często. Polacy rzadziej, ale jak już imprezują… to jest bardzo gruuubo.
Jak przeżyłeś zimę w Polsce?
ŚNIEG! Niesamowite doświadczenie…
Nie miałeś wcześniej do czynienia ze śniegiem?
Nie, dla mnie to było coś dziwnego. Cieszyłem się jak dziecko. W Lizbonie nigdy nie padał śnieg. A wy wykorzystujecie śnieg, by latać na nartach!
Jak ci się podobały skoki narciarskie? Udało ci się wybrać do Zakopanego?
Skoki oglądałem w telewizji, znajomi tłumaczyli mi ich zasady. Właśnie ta sytuacja pokazuje też wiele. Zobacz, wy zimą, gdy za oknem jest mróz, oglądacie w telewizji skoki. Dzieci w Portugalii natomiast… grają w piłkę na dworze, bo warunki tej grze sprzyjają, nawet w miesiącach zimowych. Później z tego biorą się różnice w wyszkoleniu piłkarskim.
Coś w tym jest. A nie brakowało ci słońca w jesienno-zimowym okresie?
Słońce nie było dla mnie problemem. Brakowało mi jednak morza. Wychowałem się nad oceanem i po ośmiu miesiącach nie wytrzymałem – pojechałem do Gdańska. Od razu poczułem się lepiej. Całe życie spędziłem na wybrzeżu, w Krakowie bez tej wody czułem się dziwnie.
***
Choć wiele nas dzieli, punktów stycznych jest także całkiem sporo. Są tacy, którzy twierdzą, że w dalekiej przeszłości nasze i Portugalczyków drogi rozeszły się, a ulepieni byliśmy z jednej gliny.
W czasach, gdy Królestwo Polskie zajmowało pół Europy, kiedy mieliśmy dostęp nie tylko do Morza Bałtyckiego, ale i do Czarnego, Portugalia bogaciła się dzięki licznym koloniom w Afryce. Złoto i wielki majątek pozwoliły na wybudowanie pięknego miasta nad rzeką Tag.
1 listopada 1755 roku stała się jednak tragedia. O godzinie 9:40 Lizbona i znaczna część południowego wybrzeża zostały doszczętnie zniszczone.
Nie przez wojnę czy rozbiory, jak w przypadku Polski, ale przez trzęsienie ziemi. Jedno z największych w historii ludzkości. 9 stopni w skali Richtera, tsunami z 20-metrowymi falami.
Efekt? 90 tysięcy ofiar…
Stolica, która w XIII wieku została przeniesiona do Lizbony z Coimbry, musiała tworzyć się od nowa.
Choć część zabytków stoi do dziś:
Ponte Vasco da Gama, czyli najdłuższy w Europie most nad rzeką, ma z kolei ponad 17 kilometrów długości:
Po wydarzeniach z 1755 roku po dziś dzień sąsiedzi Hiszpanów na półwyspie Iberyjskim nie wstali na dobre z kolan.
Dziś w Portugalii pracy nie ma zbyt wiele. Średnia krajowa na poziomie 500 euro przy obecnych kosztach życia stawia ten kraj w szeregu z naszym.
Nieprzypadkowo mówi się o dwóch milionach emigrantów. Zarobkowych oczywiście.
Na stacjach paliw musiało dochodzić do nieprzyjemnych scen. Dziś za benzynę, która tania przecież nie jest, płacisz z góry, jak w Rosji. Powyżej tego co ustaliłeś, nie zalejesz. Dystrybutor jest zablokowany.
Chyba że poprosisz, byś mógł nalać do pełna. Wtedy płacisz z góry z nadwyżką, a po tankowaniu wracasz po resztę. Dla uczciwych – utrudnienie. Dla stacji jednak pewność, że nie odjedziesz bez uregulowania rachunku.
***
Do Lizbony przyjeżdża FC Porto. Jak traktujecie ten mecz?
Tiago Matos: – To duże święto. Poza 60 tysiącami widzów na trybunach pozostali kibice i mieszkańcy stolicy wypełniają puby, kawiarnie, spotykają się w domach ze znajomymi. Każdy jest żywo zainteresowany tym, co wydarzy się na da Luz. Ale podobnie jest w starciach Benfiki ze Sportingiem. Kilka razy w roku całe życie Lizbony zwalnia i oczy wszystkich skierowane są na stadion.
***
W Porto Benfiki wręcz nienawidzą. W Lizbonie Porto po prostu nie lubią.
To Benfica posiada również największą liczbę zarejestrowanych fanów. Zarówno w kraju (prawie w każdym mieście działa klub kibica, tzw. Casa do Benfica), gdzie około 60% kibiców to fani Orłów, jak i za granicą.
Mecze ligowe są świętością, szczególnie z takim rywalem jak Smoki. Nawet na Ligę Mistrzów przychodzi mniej ludzi.
Pod względem liczby socios Benfica to potentat. Nie tylko krajowy, bo w całym świecie mało kto może się jej równać. Według ostatnich notowań obok 227 680 socios Benfiki stawać mogą tylko fani Bayernu Monachium i FC Barcelony, których jest odrobinę więcej.
Ponad 200 tys. osób regularnie opłacając składki pozwala funkcjonować ukochanemu klubowi, jednocześnie sobie zapewniając pierwszeństwo na zakup biletów w Champions League czy na wyjazdy, darmowy wstęp do klubowego muzeum oraz zniżki na zakupy w oficjalnym sklepie.
Małym ewenementem jest także fakt, że na trybunach w meczach As Águias słychać dwugłos. Bynajmniej nie ze względu na żywiołowych fanów przeciwnika.
Z jednej strony Benfikę dopingują Diabos Vermelhos, z drugiej No Name Boys.
Ci pierwsi są o około dekadę starsi, drudzy uformowali się w roku 1992. Od tego czasu każdy ma swój świat. Zazwyczaj nie wchodzą sobie w drogę, choć zdarzały się kwasy. Na meczach siedzą naprzeciw siebie, po przekątnej Estadio da Luz.
Tiago Matos: – W Benfice zmienił się prezydent i nowy chciał zmiany lidera w Diabos. To nie spotkało się z aprobatą niektórych fanów, którzy postanowili stworzyć własną, nową kibicowską grupę. Na początku nazywała się ona Diabos Vermelhos South i zajmowała południową trybunę na da Luz, ale w 1992 roku jej nazwa zmieniła się na No Name Boys. Tak pozostało do dziś.
Walka na głosy:
Generalnie atmosfera jest jednak całkiem przyjemna. Pod stadionem, w gąszczu najróżniejszych wzorów szalików, których ceny zaczynają się nawet od 5 euro, nikomu nic nie grozi. Kobiety w koszulce Porto nie muszą się niczym przejmować, nikt im nie zwraca nawet uwagi.
Kiedy zbyt mocno epatował będziesz jednak czerwonymi barwami w nieodpowiednich miejscach Lizbony, możesz wyłapać. Kilka miesięcy temu Polacy w strojach Benfiki natrafili na grupkę fanów Sportingu i… wracali do hotelu w samych majtkach.
Pod względem kibicowskim jest względnie spokojnie, ale Portugalia to nie Niemcy, gdzie jedni z drugimi piją przed meczem piwo.
***
Benfica to zespół z wielkimi tradycjami. Nie trudno utożsamiać się z Orłami, gdyż klub ten jest na swój sposób romantyczny.
Poza piłkarską ma też kilkanaście innych sekcji, m.in. futsalową, koszykówki, piłki ręcznej, siatkówki, kolarstwa, żeglarstwa, waterpolo czy rugby.
Do przedmeczowej rundy wokół stadionu w wykonaniu orła Vitoria wrócimy za chwilę, ale przyuważcie na którymś z meczów – piłkarze Benfiki po przywitaniu się na środku boiska z przeciwnikami oraz sędziami zawsze ustawiają się ławą na środku, wykonując ukłon w stronę trybun z obu stron. Zawsze. Szlachetne.
Domowe mecze na Estádio da Luz w Lizbonie obejrzeć może 65 647 widzów. Budowa obiektu kosztowała 133 miliony euro, a stadion wybudowano na Euro 2004. Jego nazwa wywodzi się od rzymskiej prowincji Luzytanii. Oznacza „Stadion Światła”, którego w upalnej Portugalii nie brak nawet jesienią. Gościł nie tylko finał europejskiego czempionatu przed czternastoma laty, ale i finał Ligi Mistrzów dziesięć lat później.
***
W mediach dużo wyczytać można o orle. Orle Vitoria, który przed meczem Benfiki krąży wokół da Luz. Ten wątek zbadaliśmy jednak nieco dokładniej.
Wszyscy widzimy, że przed lub po hymnie klubu orzeł ku uciesze fanów robi nad murawą kilka kółek. Czy zdajecie sobie jednak sprawę, jak proces ten jest złożony?
Na chwilę obecną Benfica posiada trzy orły. Poza Vitorią są to również Gloria i Luz. Niebawem się jednak zmienią. Obrońcy praw zwierząt nie dają klubowi możliwości, by ten „w klatce” trzymał wyszkolone ptaszyska przez cały ich żywot. Wszak orły żyją po około 50 lat.
Dziś benficka trójka ma kolejno lat osiem, trzynaście i osiemnaście. Po pięciu latach orłom kończy się jednak kontrakt z lizbońskim klubem.
Co wtedy? – Jeden z poprzedników tych, których widzisz dziś, lata obecnie na stadionie Lazio Rzym – mówi nam przewodnik stadionowej wycieczki, gdy mijamy wystawione na pokaz turystom zwierzaki.
Piękną tradycją Benfiki interesują się także inne, poza Lazio, kluby z orłem w herbie: holenderskie Vitesse Arnhem, angielskie Crystal Palace oraz francuskie OSG Nice.
Pomyślelibyście, że orły z klubami piłkarskimi podpisywać będą kontrakty?! W zasadzie to nie orły, a orlice, bo te są mniej agresywne.
A co jeśli orzeł ucieknie z miasta?
To się oczywiście zdarza. Orły szukają wolnej przestrzeni, potrzebują jej. Gdy w mieście wybuchają fajerwerki, lubią odlecieć w nieznane. Ale mają swojego GPS-a, dzięki któremu lokalizujemy je z łatwością.
Gdzie najdalej uciekły?
Do parku narodowego, około 10 kilometrów za miasto.
I w jaki sposób zwabiliście je z powrotem na da Luz?
Orły szanują swoich trenerów. Kiedy trener pojechał za sygnałem GPS i orzeł go zobaczył, od razu zareagował na jego komendę. To cholernie mądre zwierzęta, dodatkowo fantastycznie wyszkolone przez naszych ludzi.
***
Pod stadionem przed meczem legalnie można sączyć cervezę. Choć piwo w Portugalii nie jest tak popularne jak w Polsce, bo dużo więcej pije się tu wina.
Po przejściu przez bramki kupimy już tylko bezalkoholowy złocisty trunek. Przed nimi jednak – hulaj dusza, piekła nie ma.
Poza piwem bez problemu na szybko zdobyć można haszysz. Policja, obserwująca kwitnący handel, bagatelizuje problem. Więcej nieprzyjemności będziesz miał, jeśli źle zaparkujesz. „Ty płacisz, z nimi są tylko problemy” – tłumaczą stróże prawa, kiedy starasz się zwrócić uwagę na faktyczne wykroczenia, próbując uniknąć mandatu za złe ustawienie auta.
Legalnie można też posmakować kasztanów. Za sześć smażonych sztuk zapłacisz 1,25 euro, za dwanaście – 2,5 euro. Warto je spróbować, bo są całkiem pożywne. I smakują jak mieszanka ziemniaka z migdałem, na słodko.
***
Skoro jesteśmy przy smakach Lizbony… Portugalczycy to kawosze. Ceny dobrego espresso ściągają do ulicznych kawiarenek tłumy.
No ale kto nie skorzystałby z parzonej Delty za 60 eurocentów?! A przecież mówimy o ścisłym centrum miasta!
Nie droższa jest wersja americano.
W markecie 250-gramową paczkę niezłej kawy kupimy nawet za niecałe 2 euro.
A do kawy… ok, poszliśmy za tłumem:
Pastéis de nata – tradycyjny przysmak Lizbony. Babeczka budyniowa w cieście francuskim z czekoladą i cynamonem. Wywodzą się z lizbońskiego klasztoru hieronimitów w Belem. Kolejki w sąsiadującej z klasztorem piekarni czasem tworzy po kilkuset turystów!
***
Sercem Benfiki, poza stadionem, jest wybudowane tuż obok piękne muzeum. Trzypiętrowe, imponujące w całej swojej okazałości.
Gabloty wypełnione trofeami – m.in. trzydziestoma sześcioma za mistrzostwo kraju czy dwudziestoma sześcioma Pucharami Portugalii.
***
Mocne wrażenie na nas robią tu jednak dwie historie. Jedna dotyczy meczu z 25 stycznia 2004 roku, w którym Benfica podejmowała na wyjeździe Victorię Guimarães…
Miklós Fehér do Benfiki trafił z FC Porto. W barwach Orłów rozegrał 28 meczów, strzelił siedem goli.
25 stycznia, w feralnym 28. występie, na placu gry zameldował się z ławki. W doliczonym czasie gry asystował przy bramce Fernando Aguiara, otrzymał też żółtą kartkę. To, co działo się później, odbiło się tragicznym echem nie tylko w Lizbonie.
Śmierć na boisku dotyka nie tylko fanów zespołu, którego zawodnik umarł. Dotyka całe piłkarskie środowisko. Dziś wszyscy najmłodsi kibice kojarzą Fehéra, którego koszulka, z zastrzeżonym numerem 29, wisi na da Luz.
Rozdarta podczas akcji reanimacyjnej koszulka Fehéra. Robi wrażenie
Inne emocje wzbudził z kolei “kącik Eusébio”, który w klubie jest legendą. To jego pomnik zdobi stadionową esplanadę.
638 goli w 614 meczach, 11 mistrzostw Portugalii, Puchar Europy w roku 1962, Złota Piłka trzy lata później, a także brązowy medal i tytuł króla strzelców angielskiego mundialu w 1966 roku. Lista osiągnięć “Czarnej Perły z Mozambiku” jest wielka.
Największy z największych pożegnany został podczas meczu z Porto przed czterema laty:
Warto zaznaczyć, że w muzeum nie tylko obejrzeć możemy przedmioty bezpośrednio z Eusébio związane, ale i urywki jego występów. Imponujące gole z lat sześćdziesiątych, potężną siłę i młotek w nodze „Czarnej Pantery”.
Jest też „żywy”, w wersji 3D. Klatka w stylu „Black Mirrora”:
W muzeum skorzystać warto także z piłkarskiej praktyki. Stajemy przed wirtualną bramką i wykonujemy jedenastkę. Ciekawe jaką prędkość w tym cacku osiągnąłby rozpędzony przed pięćdziesięcioma laty Eusébio.
Nasze 70 km/h to pewnie nie żaden rekord. W komentarzach możecie wpisywać miasta, które kopnęły mocniej.
***
Bilet do muzeum kosztuje 18 euro. Po wyjściu z niego w cenie mamy jeszcze zwiedzanie stadionu.
A tu standard – historia obiektu, makieta, trybuny i szatnia gości. Potem zdjęcia na murawie i można wracać do domu.
Dlaczego nie wpuszczają do szatni Benfiki? – Niestety to miejsce jest dość intymne. Wstępu nie mają tam ani rodziny piłkarzy, ani nawet stadionowi pracownicy. Zwiedzamy tylko specjalnie przygotowaną dla turystów szatnię gości – tłumaczy się nasz przewodnik.
Tylko dwa razy w historii nowego da Luz szatnię Benfiki, większą niż pozostałe, zajęły inne drużyny. Przed dwoma laty uhonorowano w ten sposób reprezentację Portugalii, która sięgnęła po mistrzostwo Europy we Francji. W roku 2014 natomiast z szatni gospodarzy skorzystał Real Madryt. W finale Ligi Mistrzów za taki komfort „Królewscy” zapłacili milion euro.
Wyróżnić warto natomiast ciekawy technologiczny bajer w postaci okularów 3D. Otrzymujesz je na jakieś trzy minuty, by uczestniczyć w przywitaniu graczy podczas spotkania ze Sportingiem. Przez chwilę jesteś więc na murawie, możesz rozejrzeć się wokół. Spojrzeć w trybuny, w gwiazdy. Zrobić krok na środku murawy. Przez kilka sekund czujesz się prawdziwym Orłem.
***
Żeby nie było, że nawet nie wspomnieliśmy o „O Clássico”:
Obok 61 657 kibiców taki spektakl to zawsze olbrzymia przyjemność. Kolega, wyjeżdżając do Lizbony, pytał znajomych – „kiedy ostatnio widziałeś mecz dwóch drużyn, które pochwalić się mogą zwycięstwem w Pucharze Europy?”. Coś w tym jest.
Trzy tysiące kibiców z Porto, częstowanych „fuckami” po golu gospodarzy, wielka wrzawa i rywalizacja do ostatnich minut. Promienie jesiennego słońca pobudzające nas do życia. Ale i kawał historii, który mogliśmy pod pretekstem przyjazdu na mecz w te kilka dni poznać. To chwile warte poświęcenia. Dla każdego prawdziwego fana futbolu.
***
Co do Casillasa, którego wspomnieliśmy na wstępie… tak trochę mu zazdrościmy. Choć w mainstreamie odcina on już kupony, a wielkie triumfy, sukcesy i mecze to dla niego historia, dla wielu tysięcy ludzi wciąż jest szalenie istotną postacią. I do swej bogatej kolekcji wspomnień raz na kilkanaście tygodni dokłada kolejne, na przykład z „O Clássico”.
Casillas z Benficą spokojnie wznawiał grę, opóźniał ją, nie robiąc sobie niczego z gwizdów „As Águias”. Fakt, dostał żółtą kartkę, ale to w tej bajce nie jest najważniejsze. Mentalnie połknął konkurencję.
Choć przegrał, tym razem, a w Lidze NOS to Benfica jest liderem, opowie wnukom sporo nowych smaczków, nie mniej interesujących niż tamte sprzed lat.
Tych brakować nigdy nie będzie też w Benfice, bo mimo czasu, który upłynął od zwycięstw w europejskich pucharach, na Avenida Eusébio da Silva Ferreira spuściznę czuć na każdym kroku.
Historia Encarnados to historia klubu romantycznego. Który nowe legendy tworzy, nie zapominając o tych dawnych. Który ceni ludzi, związanych z klubem przez lata. Ludzi, dzięki którym sięgał po kolejne trofea.
W niedalekiej przeszłości dyrektorem akademii Benfiki był przykładowo Nuno Gomes, a w klubie prawą ręką prezydenta Luisa Filipe Veiry jest obecnie Rui Costa. Luisão też pewnie za chwilę aktywizują, wszak 37-letni Brazylijczyk, który buty na kołku zawiesił pod koniec września, spędził w Lizbonie 15 lat!
Chwalić się, ale i cenić historię, trzeba umieć…
***
Temperaturowa sinusoida jesienią w Lizbonie jest dosyć trudna do wyczucia. Bo kiedy w dzień słońce i prawie 30 stopni ciepła zapewniają nas nieustannie o środku lata, zachęcając do skąpego ubioru, wieczory i poranki są już bardzo chłodne. Nagle nawet w bluzie jest nam zimno. Gardło odmawia posłuszeństwa, głos znika gdzieś w czeluściach oceanu.
Ale może to od nadmiaru kawy?
Z LIZBONY – PRZEMYSŁAW MAMCZAK