Cztery lata temu w Ponferradzie Michał Kwiatkowski został mistrzem świata po fenomenalnej ucieczce na ostatnich kilku kilometrach. Cała kolarska Polska oszalała z radości, na czele z Piotrem Wadeckim, selekcjonerem naszej kadry, którego do dziś podaje się za wzór tego, jak… nie prowadzić auta w trakcie wyścigu. Czy w niedzielę możemy liczyć na powtórkę tamtych wydarzeń?
Piekło
258,5 kilometra. 4670 metrów przewyższeń. Siedem pętli w Innsbrucku, z czego ostatnia dłuższa, kończąca się jednym z najtrudniejszych podjazdów, jakie można było znaleźć. Piekło, ta nazwa nie wzięła się znikąd. To wszystko sprawia, że eksperci są zgodni: to jedna z najbardziej wymagających tras w historii mistrzostw świata. Adam Probosz, komentator i dziennikarz Eurosportu mówi: „na pewno jest to najtrudniejsza trasa, jaką widziałem, a jeżdżę na mistrzostwa od 2004 roku. Przemek Niemiec, który jechał dziewięć mistrzostw, też to powtarza”.
Finałowy podjazd ciągnie się na przestrzeni niespełna trzech kilometrów, ale kluczowy jest jego fragment, który miejscowi nazywają „Piekłem”. Nachylenie sięga tam 28%. Jest tak duże, że jeśli ktoś tam się zatrzyma, to już nie ruszy. Będzie musiał zsiąść i podbiec (o ile to w ogóle możliwe) kawałek, aż do wypłaszczenia, które następuje po nim.
W kwietniu na rekonesans pojechał tam Cyrille Guimard, trener kadry Francuzów. Potem mówił „L’Equipe”, że „nie widział nic tak trudnego od mistrzostw w Sallanches [w 1980 roku – przyp. red.], gdy do mety dojechało 14-15 kolarzy”. Pod wrażeniem trasy był nawet Vincenzo Nibali, jeden z najbardziej doświadczonych gości, jacy się na niej pojawią: „Ostatni podjazd przypomina trochę wspinaczki z kolarstwa górskiego. To będzie bardzo trudny wyścig. Widziałem zapowiedzi, sprawdzałem układ trasy, ale przejazd po niej to zupełnie inna rzecz”.
Finałowy podjazd wyścigu ze startu wspólnego (źródło: MyCols app/Twitter)
Arlena Sokalska, zastępca redaktora naczelnego „Polska The Times”:
– Kolarze mówią, że ten podjazd jest na tyle wymagający, że trudno będzie na nim zrobić jakąkolwiek różnicę. Trzeba ją zrobić wcześniej albo liczyć na to, że uda się to na zjazdach z tego Piekła. One zresztą też są bardzo trudne i techniczne. To raczej nie będzie decydujący moment. Choć wielu kolarzy po tylu kilometrach jazdy nie będzie w stanie tam kręcić i zaczną odpadać. Wśród najmocniejszych jednak trudno będzie zrobić różnicę. Jak go zaczną, tak tam wjadą.
Wielu powtarza, że tak trudnych mistrzostw nie było do 1995 roku. Wtedy na mecie zjawiło się dwudziestu zawodników, w tym – na osiemnastym miejscu – Zenon Jaskuła, wicemistrz olimpijski i świata w drużynie (w wyścigu amatorów). Na nasze pytanie o to, czy austriacka impreza będzie równie wymagająca, odpowiada:
– W Kolumbii nie było aż tak trudnej trasy, gorszy był deszcz, który spadł w trakcie wyścigu. Było ślisko, zdarzały się kraksy. Jak jest pod górę na okrążeniach, to w 1989 roku w Chambéry była taka trudna trasa, gdy wygrywał Joachim Halupczok. Wiele będzie zależeć od pogody. Jeśli spadnie deszcz, to łatwo się przewrócić i będzie po balu. Ale jeśli będzie słonecznie, to jest to trasa idealna dla Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majki.
Co mówią więc prognozy pogody? Że czego jak czego, ale deszczu nie musimy się obawiać, raczej powinno świecić słońce, a temperatura sięgać około 20 stopni. Choć i tak ostatni zjazd może wielu zawodników kosztować dobre miejsca. Wystarczy chwila nieuwagi.
Adam Probosz:
– Trzeba pamiętać, że tego najbardziej stromego fragmentu, który ma 28% nachylenia, jest chyba 300 metrów. Reszta to taki podjazd, który może sprzyjać dynamicznym kolarzom, jak choćby Yates. Tuż po tym najtrudniejszym momencie będzie taki newralgiczny punkt, fałszywe wypłaszczenie, góra-dół-góra-dół, wszystko między domami. Myślę, że tam utrzymać tempo nie będzie łatwo, a po tym zostaje jeszcze trudny, techniczny zjazd. To może być kluczowa część tego wyścigu. Chłopaki przejeżdżali to w piątek dwa razy, a Michał Kwiatkowski mówił mi, że zrobił to nie po to, by zapoznać się z Piekłem, ale po to, by poznać zjazd, bo on będzie bardzo istotny.
To trochę tak, jak było cztery lata temu, tylko sporo trudniej. I pod górę, i na zjeździe. Z tym wszystkim będą musieli poradzić sobie faworyci, a wśród nich i Polacy. Zanim jednak o nich, warto kilka słów poświęcić innej postaci.
Ustępujący(?) król
Wiele rankingów faworytów już powstało przed tymi mistrzostwami. Trudno zresztą wytypować dwóch czy trzech kolarzy, którzy powalczą o złoto. Trzeba raczej celować w co najmniej dziesięciu. W większości takich zestawień swoje miejsce ma Peter Sagan, czyli gość, dla którego największym koszmarem są podjazdy. Jasne, od trzech lat nieprzerwanie zdobywa tytuł mistrza świata (jest pierwszym kolarzem w historii, któremu udała się taka sztuka), ale mało prawdopodobne wydaje się, by mógł cokolwiek osiągnąć na tak trudnej trasie jak ta, na którą jutro wyjadą zawodnicy.
Oczywiście, już rok temu, tuż po zdobyciu trzeciego tytułu, mówił, że „wszystko jest możliwe, w tym roku [2017 – przyp. red.] mieliśmy 3600 metrów przewyższenia na trasie, więc wcale nie jesteśmy daleko od tego, co będzie w Innsbrucku. Myślę, że mogę być na to gotowy”. Sęk w tym, że mało kto wierzył mu już wówczas, a tym bardziej teraz, gdy w ostatnich miesiącach regularnie obniżał swe loty.
Arlena Sokalska:
– Sagan? Bądźmy poważni. On ma świetne mistrzostwa pod siebie za rok w Yorkshire. W tym sezonie pytanie brzmi raczej czy w ogóle ukończy ten wyścig, bo może nie będzie chciał jechać Piekła. Oczywiście, wszyscy mówią, że Sagan jest kolarzem nieobliczalnym, ale jest też poziom tej nieobliczalności. Może gdyby w tym wyścigu było bardzo, bardzo woooolne tempo i wszyscy się ślimaczyli, to byłby w stanie dojechać w czołówce. Ale takiego tempa nie będzie.
Zenon Jaskuła:
– Sagan ma szansę, ale to maksymalnie 50 procent. Pod górę go ugotują, tym bardziej, że mają nauczkę z zeszłego roku, dowiedzieli się wtedy, że jego nie można dowieźć. Jeśli pójdzie wysokie tempo, to on albo zostanie z tyłu, albo się wycofa. Nie dojedzie z nimi. Może dotrwa gdzieś z tyłu stawki. Ale jeśli go nie złamią i wjedzie na ostatni podjazd razem z czołówką, to inni mają przegrane mistrzostwa.
Sprawa jest więc prosta: jeśli inni kolarze nie będą się obijać, to koszulka, po trzech latach, znajdzie nowego właściciela. A skoro już o tym, to warto wspomnieć o tym, jakie są tu…
…scenariusze
W gruncie rzeczy moglibyśmy napisać, że wszystko wyjaśni się na trasie. W wielu reprezentacjach to dopiero na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach wyklaruje się lider, który powalczy o końcowe zwycięstwo. W polskim obozie mówią, że swoją strategię ustalili dopiero wczoraj „po kolacji”. Jednak pewne schematy w przebiegu wyścigu da się przewidzieć już teraz. I wcale nie trzeba do tego kryształowej kuli czy fusów na dnie filiżanki.
Adam Probosz:
– Są tu dwa scenariusze do wygrania wyścigu. Jeden jest taki, że na rundach będzie naprawdę mocne tempo i do ostatniego podjazdu dojedzie z dwudziestu zawodników i wtedy, jak to ładnie powiedział Rafał, “każdy będzie musiał na tej górze zostawić wszystko, co ma jeszcze w nogach po sezonie”. Drugi scenariusz zakłada, że już wcześniej pójdzie ucieczka. Wtedy może być różnie – jeśli tempo na rundach nie będzie mocne, to mogą dowieźć do ostatniego podjazdu „klasykowców”. Stawiałbym jednak na to, że pójdzie mocne tempo, przynajmniej na ostatnich 2-3 rundach, zrobi się selekcja od tyłu, zostaną tylko najmocniejsi i to oni powalczą o zwycięstwo.
Ciekawa jest opcja z wcześniejszą ucieczką. Tak wyglądało to w wyścigu kobiet – peleton do końca się szachował, nikt nie kwapił się do odrabiania strat, a wolniejsze tempo trzymały też Holenderki. Dlaczego? Bo z przodu samotnie jechała Anna van der Breggen, ich rodaczka. To jednak kobiece ściganie, na krótszym dystansie i bez Piekła na końcu. Choć o ucieczce myśli nawet Rafał Majka, który „Przeglądowi Sportowemu” mówił:
– Zobaczymy, jak ułoży się wyścig. Jeśli będzie ostro od początku, zrobi się rzeźnia. Gdyby jednak zaczęło się piano, czyli spokojnie, wszystko potoczy się inaczej. Jest tu wiele reprezentacji, które mają sporo alternatyw, bo przyjechali bardzo mocnymi składami. Ja wolałbym, żeby zaczęło się trochę wolniej. Ale później na pewno będzie gaz! […] Myślę, że po trzech czy czterech godzinach będzie wiadomo, jak się czujemy. Nie będziemy mieli słuchawek, ale rozmawiamy ze sobą. Chyba że pojadę z ucieczką. Może będzie plan, że mam atakować i nie czekać. Jeśli Michał ma czekać na końcówkę, to tak zrobi. On umie finiszować.
Pamiętacie igrzyska w Rio de Janeiro? Tam w ucieczkę załapał się Kwiatkowski, ale gdy okazało się, że ta nie dojedzie do końca samotnie, spokojnie poczekał i podciągnął Rafała Majkę. Efekt? Wiadomo, brązowy medal „Zgreda”. Zresztą brazylijska trasa jest dość podobna do tej, na którą jutro wyjadą kolarze – tam też wszystko kończyło się kombinacją podjazd, trudny technicznie zjazd i kilka kilometrów jazdy po płaskim. Kto wygrał? Greg Van Avermaet, gość, który po górach jeździ raczej średnio, ale skorzystał na wolnym tempie wyścigu.
Dlatego dla naszej kadry komfortową sytuacją jest to, że mamy…
…dwóch liderów
Na 99% pierwszym wyborem dla polskiej kadry będzie Michał Kwiatkowski. Już ponad miesiąc temu Piotr Wadecki, na antenie TVP Sport, mówił, że to trasa skrojona pod niego: „W tym roku Kwiato pokazał, że radzi sobie znakomicie w wyścigach jednodniowych i równie dobrze w etapówkach”. To właśnie ta uniwersalność Michała ma tu być kluczem – w mistrzostwach świata rzadko triumfują typowi górale, do których zalicza się Rafał Majka. W 2009 roku zrobił to Cadel Evans, ale żeby znaleźć kogoś przed nim, musielibyśmy się cofnąć aż do… 1995 roku i mistrzostw w Kolumbii, o których już pisaliśmy.
Jasne, trasa jest naprawdę trudna. Z drugiej strony kto jak kto, ale Kwiato udowodnił już w tym sezonie, że potrafi sobie radzić w najbardziej wymagających warunkach – czy to na Tour de France, gdzie doskonale pracował na Chrisa Froome’a i Gerainta Thomasa, czy niedługo później, w trakcie Tour de Pologne. Swoją moc pokazał w Innsbrucku już w trakcie jazdy indywidualnej na czas, po której był naprawdę zadowolony.
Arlena Sokalska:
– Po cichutku mówi się, że raczej to Michał będzie liderem, choć chyba chcemy grać na dwie karty i zobaczyć, jak się ten wyścig ułoży. Zawsze lepiej jest mieć dwóch kolarzy z przodu i takie głosy płyną z polskiego obozu – że decyzja podjęta zostanie na trasie, ale z delikatnym wskazaniem na Michała. On jest zresztą w bardzo dobrym humorze po czasówce, podniosła mu ona morale. Pojechał ją bardzo dobrze, wyprzedzili go właściwie tylko faworyci. On się raczej też nie nastawiał na tę czasówkę jak oni, chciał po prostu utrzymać tempo wyścigowe i trzymać się na wysokich obrotach. Gdy spotkał się później z dziennikarzami, to tryskał optymizmem.
Nastroje w polskim obozie poprawiło też to, że wreszcie w Austrii zjawił się Rafał Majka. On naturalnie nie miał wcześniej nic do roboty, więc do Innsbrucku przyjechał dopiero w czwartek. I choć co chwila powtarza, że „jest zmęczony psychicznie i fizycznie, ma za sobą dwa wielkie toury, a czasem budzi się rano i myśli o tym, że nogi bolą, a trzeba iść na trening” (wypowiedź z wywiadu dla „Przeglądu Sportowego”), to wiadomo, że gdy przyjdzie do niedzielnego ścigania, rzuci wszystkie siły, by dać Polsce medal. Swój lub Kwiatkowskiego.
Obaj zresztą już kilkukrotnie znakomicie współpracowali. O igrzyskach w Rio już wspominaliśmy. Podobnie było przed rokiem w Tour de France – po kraksie, w której wziął udział Rafał, poobijanego, zakrwawionego kolegę przez długi czas holował do mety Michał Kwiatkowski. Dlatego można wnioskować, że liderem stanie się ten, który lepiej poczuje się na trasie. „Kwiato” po czasówce mówił zresztą TVP, że „nie wie czy liderowanie jest komukolwiek potrzebne, nie marzy o tym, ale marzy, żeby być w dobrej formie, a jeśli tak się stanie, to będzie mógł liczyć na wsparcie całego zespołu”.
Obaj do pomocy dostaną czterech kolegów: Michała Gołasia, Macieja Bodnara, Łukasza Owsiana i Macieja Paterskiego. Kontrowersje wzbudzało umieszczenie w zespole dwóch pierwszych. Adam Probosz mówi jednak wprost – obaj mogą okazać się dla naszej kadry bardzo istotni:
– Michał Gołaś jest takim kolarzem, że, jakbym był selekcjonerem, to zaczynałbym od niego ustalanie składu. Bo to jest kapitan, gość, który ma nieprawdopodobną głowę. Profesor na szosie. Nie rozumiem wątpliwości, gdy chodzi o powoływanie Michała. Zaczynałbym od niego, nawet gdyby nie był w najwyższej formie. Taki gość na trasie to skarb. Maciek Bodnar? On sam powiedział, że jest w stanie oddać swoje miejsce w reprezentacji, bo wie, że trasa nie jest dla niego. Wadecki jednak na niego postawił, bo pamięta, co działo się na poprzednich mistrzostwach i chce, by Maciek z Michałem przeprowadzili naszych liderów przez pierwsze 130-140 kilometrów. Tak, żeby Kwiato i Rafał przejechali schowani, bezpieczni i w komfortowych warunkach. Bodnar na pewno jest w stanie to zrobić, ma w tym wielkie doświadczenie. To jest przecież facet, który wozi Petera Sagana w Borze.
Na co więc możemy liczyć ze strony Majki i Kwiatkowskiego? Zenon Jaskuła:
– Liczę, że będziemy mieli w tym roku medal. Rafał może nie miał najlepszego roku, ale Kwiatek pokazał już w tym sezonie, że dobrze jeździ. Liczę, że to podsumuje. Trzeba dobrze pojechać końcówkę, nie można pokazywać się pod telewizję, tylko mądrze rozegrać wyścig o wygranie mistrzostwa. Michał musi podobnie zrobić to podobnie jak wyścig w Hiszpanii, gdy wygrał. Na finiszu może być różnie, ale mam nadzieję, że będziemy zadowoleni.
Rywale
Wiadomo, że kolarstwo to taki sport, w którym Polacy mogą zrobić wszystko doskonale, ale i tak nie staną na podium – jeśli przeciwnicy będą mocniejsi lub sprytniejsi, to oni zajmą miejsca na podium. Bo, jak mówi Arlena Sokalska, właśnie taka opinia panuje w polskim obozie: że liczyć się będzie nie tylko siła, ale i spryt. Brzmi jak wyścig pod Michała Kwiatkowskiego, co? Sęk w tym, że on nie jest jedynym takim zawodnikiem w peletonie. Kto jeszcze może się liczyć?
– Bardzo trudno jest przewidzieć cokolwiek. Silną reprezentację ma niewątpliwie Kolumbia, ale to są niemal sami górale, nie „klasykowcy”. A tu przyda się jednak zmysł kolarza, który ogarnia klasyki. Oni tego raczej nie mają. Silną reprezentację będzie miała Francja, gdzie jest trzech zawodników, których się wymienia: Thibaut Pinaut, Romain Bardet i Julien Alaphilippe. Osobiście z tej trójki stawiałabym na ostatniego. Choć na razie wydaje się, że – przynajmniej patrząc na tych kolarzy, którzy startowali w czasówce – przewagę mają ci zawodnicy, którzy przejechali Vueltę. A w takim przypadku byłby to Pinaut. Wymienia się też braci Yates, mnie wydaje się, że jednak nie Simon, bo po tak wielkim zwycięstwie następuje odpływ adrenaliny, nieco inaczej pracuje głowa, a on triumfował we Vuelcie. Wymieniany wśród kandydatów jest też Gianni Moscon, który dobrze pokazał się ostatnio we włoskich klasykach.
Do tego doliczyć należy też Hiszpanów. Złoty medal z pewnością chciałby wreszcie zdobyć Alejandro Valverde, który z mistrzostw świata przywiózł już w swej karierze sześć krążków, ale nigdy nie wygrał wyścigu ze startu wspólnego. Ostatni raz na podium stał cztery lata temu – zajął wówczas trzecie miejsce, uznając wyższość Michała Kwiatkowskiego i Simona Gerransa. Sęk w tym, że im dalej w sezon, tym Hiszpan prezentuje się słabiej.
Adam Probosz:
– Wiem, jaki to kolarz, ale wydaje mi się, że w końcówce Vuelty pokazał słabość, a też bardzo wcześnie zaczął sezon, może być zmęczony. Trochę w niego nie wierzę, choć to z pewnością jest trasa, na której jest w stanie powalczyć. Oczywiście, nie można też tego wykluczyć, przecież tyle razy stawał na podium, że wie, jak to robić. Na pewno liczyć się będą Kolumbijczycy i Francuzi, pewnie też bracia Yates czy Gianni Moscon. Kto jeszcze? Może niespodziankę sprawi Nibali, może jest na tyle mocny. Niby oddał pozycję lidera właśnie Mosconowi, ale z nim nigdy nie wiadomo.
Czarnym koniem może z kolei okazać się Primož Roglič. Słoweniec pokazuje się w tym sezonie z doskonałej strony – wygrał trzy etapy wielkich tourów (jeden we Włoszech, dwa we Francji), najlepszy okazał się też w klasyfikacji generalnej wyścigu dookoła Kraju Basków. A ten zawsze rozgrywa się na górzystym terenie, w trudnych warunkach. Cztery lata temu drugie miejsce zajął tam Michał Kwiatkowski. A co potem stało się na mistrzostwach świata, już pisaliśmy.
Faworytów jest więc wielu, zwycięzca może być jeden. My wierzymy, że będzie to ktoś jadący w biało-czerwonych barwach. Szanse są spore, choć trzeba pokonać nie tylko rywali, ale i samego siebie. Michał Kwiatkowski mówił niedawno, że wielu kolarzy w ogóle może nie dojechać do mety, taka to trasa. Jeśli Kwiato i Rafał Majka przetrwają Piekło i na jego końcu będą w czołówce, to może być pięknie. I oby tak właśnie się stało.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix.pl