– To trudny tydzień, gramy trzy mecze w sześć dni. Przemierzyliśmy 2000 kilometrów w autobusie w kilka dób, często po wiejskich drogach. System rozgrywek nie jest normalny, to tyczy się wszystkich drużyn. Będę apelował do PZPN, by to zmienić – powiedział przed meczem z Arką Ricardo Sa Pinto. A tym samym potwierdził znaną już prawidłowość, że tak, jak nieźle radzi sobie w prowadzeniu zespołu, tak w kontakcie z mediami to mniej więcej poziom wczesnego Franciszka Smudy.
Tak naprawdę zastanawiamy się, o co i do kogo Sa Pinto ma pretensje. O to, że Legia musi zagrać trzy mecze w sześć dni? Przecież to zdarza się w każdym poważnym klubie. Patrzymy na poprzednie miejsca pracy Portugalczyka i – co za zaskoczenie! – tam też grywał co trzy dni. Prowadząc Standard Liege pomiędzy 28 stycznia, a 3 lutego tego roku musiał zagrać z Anderlechtem, Brugge i Lokeren (a nie Miedzią, Chojniczanką i Arką). Natomiast będąc trenerem Atromitosu pomiędzy 27 lutego a 5 marca zeszłego roku musiał tłuc się z Verią, Olympiakosem i Iraklisem. A przecież to tylko przykłady pierwsze z brzegu. Aż chciałoby się napisać, że dobrze, iż na początku swojej pracy w Legii Sa Pinto przytomnie odpadł z F91 Dudelange. W przeciwnym wypadku tego typu sytuacje miałby co chwilę.
No to może Portugalczykowi chodzi o rozkład tych meczów – Legia najpierw musiała udać się do Legnicy, prosto z niej ruszyła do Chojnic, by później powrócić do Warszawy. Już mniejsza o to, co by było, gdyby jednak udało się przejść Luksemburg, a potem wbić do fazy grupowej Ligi Europy, gdzie mógł czekać wyjazd chociażby do oddalonej o tysiące kilometrów ojczyzny szkoleniowca warszawian. Pytanie, jak Portugalczykowi wyszło 2000 kilometrów w autokarze, kiedy wspomniana pętelka to ledwie 1200 kilometrów? Być może kierowca Legii rozlicza swoją stawkę od przebytego dystansu i starym taksówkarskim sposobem przewiózł piłkarzy dwa razy dookoła, ewentualnie wracał z Chojnic do Warszawy przez Legnicę? Prawda jest jednak taka, że przykładowa Miedź udająca się na wyjazd do Białegostoku tam i z powrotem ma do pokonania większy dystans niż Legia w swoim ostatnim objeździe. I jakoś płaczów z tego tytułu nie słychać.
No to może Sa Pinto delikatnie strzela do prezesa Mioduskiego, który mógł chociaż wsadzić drużynę w samolot do Wrocławia i dopiero ostatnie 60 kilometrów do Legnicy śmignąć autobusem. Być może taka podróż byłaby szybsza i mniej uciążliwa, ale niestety swoje by kosztowała. I tu ponownie wracamy do meczu w Luksemburgu – gdyby wtedy udało się odrobić straty, być może dziś nie trzeba by szukać oszczędności przy podróżowaniu.
Ogólnie mamy wrażenie, że Sa Pinto rzucił coś bez zastanowienia. I może trochę szkoda, bo z miejsca wchodzi u nas w buty gościa, który przyjechał z wielkiego świata z odkrywczymi pomysłami i radami dla wszystkich. Być może za chwilę usłyszymy nawet, że powinniśmy wyjść z drewnianych chatek. Chociaż w sumie ciekawi jesteśmy, jak mogłyby wyglądać te apele do PZPN-u i czego właściwie miałyby dotyczyć. Zmniejszenia liczby kolejek w ekstraklasie, żeby można było grać Puchar Polski w weekendy? Wykluczenia z rozgrywek pucharowych miast położonych daleko od Warszawy?
Zanim jednak PZPN pochyli się nad tym apelem Sa Pinto – bo przecież tak rozpaczliwego apelu i wielkiej niesprawiedliwości olać nie można – musimy uspokoić Portugalczyka. Kolejne mecze Pucharu Polski dopiero w końcówce października lub na początku listopada. Do tej pory terminarz Legii wygląda tak:
28.09 – Arka Gdynia
06.10 – Śląsk Wrocław
21.10 – Wisła Kraków
27.10 – Jagiellonia Białystok
Kibice zapewne ubolewają, że to tylko cztery mecze w miesiącu, ale trener może odetchnąć.
Fot. FotoPyK