W Hiszpanii o kimś takim jak on mówi się, że “gęby nie zamyka nawet pod wodą”. To nie w jego stylu. Sergio zawsze wykładał kawę na ławę, mówił prosto z mostu, co ślina na język przyniesie. Nie klękał przed nikim. Del Bosque, Florentino, Mourinho – to najbardziej znane ofiary jego rozbrajającej szczerości. Przez lata uosabiany z symbolem głupiutkiego andaluzyjskiego chłopka-roztropka. Dusza torreadora, miłośnik flamenco, buzujący testosteron. Kolekcjoner “tarjetas” mocno rozpychający się łokciami na boisku i w życiu.
28-letni Ramos dołączył w Lizbonie do Riala, Gento, Di Stefano, Puskasa, Sereny, Mijatovicia, Raula, Casillasa i Zidane`a – został bohaterem finału Ligi Mistrzów. Ł»aden obrońca w historii Realu nie zasłużył przed nim na ten zaszczyt.
Niektórzy zaczynają nieśmiało stawiać Ramosa w jednym rzędzie z Fernando Hierro. Obaj nie są wychowankami Realu, obaj z “4” na plecach. Obaj bardzo wszechstronni, zdolni kreować, dogrywać, wykańczać, a nie tylko skutecznie przeszkadzać. Inne osoby głośno domagają się opaski kapitańskiej. Po co czekać, skoro Sergio od 3 lat ma w szatni Realu większy posłuch niż Casillas. To on, nie Iker, przemawiał do zebranych w kole piłkarzy Realu przed finałową dogrywką z Atletico. Są też tacy, którzy proszą o sprawiedliwość – Złotą Piłkę. Jeżeli za rok 2006 mógł ją zdobyć włoski kompan z linii obrony, to dlaczego nie on?
Nikt dziś nie wyobraża sobie, żeby Sergio mógł się zmienić. Rozcieńczyć ten wyjątkowo zagęszczony charakter – dziecka z kapelusikiem na głowie i wytatuowanego wojownika w jednym. Ramos jest nie do podrobienia. Jeśli komuś miał wypaść z rąk Puchar Jego Wysokości Króla Hiszpanii, to tylko jemu. Tylko on miał wystarczającą pewność siebie, żeby anglojęzycznym fanom Realu w Boże Narodzenie życzyć “Mory Krismas”. Sergio jest swojski i nigdy tego nie ukrywał. Krawaciarze z Bernabeu raz chcą w nim widzieć buraka innym razem analfabetę, po czym wszyscy jednakowo mlaskają zazdroszcząc siły, brawury i cojones. On sam powtarza, że dojrzał. W końcu związał się z… 8 lat starszą Pilar Rubio (prezenterką reality show, aktorką telenoweli, okazjonalnie modelką), 3 tygodnie temu został ojcem. Poukładał sobie ważne sprawy w życiu. 100% naturszczyka to jednak w nim nie zabiło. Pewne niuanse od lata 2005 się nie zmieniły.
Biały garnitur, czarne pantofle, długie, przegrzane prostownicą włosy. Gimnazjalistki zaczęły oklejać tą dziewczęcą twarzyczką szkolne piórniki. W Madrycie pojawił się właśnie 19-letni Ramos z 25-tysięcznego Camas (4 km od Sewilli) – najdroższy obrońca świata, jedyny Hiszpan kupiony przez Florentino w czasie pierwszej galaktycznej kadencji (i jedyny, który w Realu przetrwał do dziś). 27 milionów euro za żółtodzioba, któremu Joaquin Caparros w Sevilli przewidział wielką karierę. – Ogromny wpływ na mój styl gry mieli Notario, Javi Navarro, Pablo Alfaro i David Castedo. Nie obchodzi mnie, że media widzą w Javim i Pablo dwóch największych brutali w historii ligi. Kiedy w wieku 16 lat siadasz w szatni obok takich ludzi, szybko zarażasz się ich boiskowym charakterem – opowiadał w wywiadzie dla “El Pais” Ramos.
Sergio w kategoriach młodzieżowych Sevilli odbył krajoznawczą wycieczkę – od napastnika, przez środkowego pomocnika, po skrzydłowego i bocznego obrońcę. Zawsze był szybki, zadziorny, do tego ten mocny i precyzyjny strzał. Miał wystarczającą technikę, żeby być branym pod uwagę na pozycji “mediapunta”. Drybling, decydujące podanie, a nawet przegląd pola – to były jednak ozdoby. Dodatki do dania głównego. Gra głową poprzedzona imponującym wyskokiem szybko stała się znakiem ostrzegawczym dla rywali. Dla starszego brata Rene również. – Miałem góra 15 lat, mój brat 23 – graliśmy mecz przeciwko sobie. On w napadzie, ja w obronie. Wygłupiał się cały mecz, żartował, w ogóle nie brał na poważnie tej rozgrywki. Doszło do starcia. Bramkarz wybił piłkę z pola bramkowego, a my oboje skoczyliśmy do “główki”. Rene niechcący dostał ode mnie łokciem w twarz. Z wargi zaczęła lecieć mu krew. Po 10 minutach trener zdjął brata z boiska. Już na ławce zapytał go: “nie wstyd ci, że twój 15-letni brat daje ci wycisk?” – wspominał w wywiadzie dla “Four Four Two” Ramos.
Do Sergio przez pierwsze lata pobytu w Madrycie przylgnęła mało ekskluzywna ksywka – Gramos.
Specyficzna konwencja ubioru, wysławianie się, całokształt pozaboiskowego lifestyle`u – to wszystko pobudzało plotkarski światek. Ramos pasował jak ulał do wizerunku piłkarza-nastolatka, który po treningach wpada w wiry życia nocnego stolicy. Sergio był trochę jak Brazylijczycy Realu – głośno, z hukiem i przytupem. Zero dyskrecji. Nie trzeba było być wytrawnym paparazzi, żeby spotkać ich balujących w madryckiej dyskotece Pacha. A tam w prywatnych salonikach aż roiło się od podejrzanych dam i kawalerów. Ludzi powiązanych ze światem przestępczym, narkotykami – również. Nikt nigdy Ramosa publicznie o zażywanie kokainy oczywiści nie posądził. Raz jednak przypiętą łatkę, nie sposób było oderwać. Sergio jakby wcale na tym nie zależało. Nie przejmował się komentarzami w stylu: “możesz wyjść z bloków w Camas, bloki z ciebie nie wyjdą”. Swoja grą pokazywał, że ludzie zamiast gramów prochu zaczęli mu wypominać kilogramy “huevos cuadrados” – ogromnych, kwadratowych jaj.
Dziś, z perspektywy 38 lat, rzut karny strzelony przez Antonina Panenkę w finale Mistrzostw Europy w Belgradzie, jest jak zakazany poemat napisany za żelazną kurtyną. Jak manifest bezczelności, zuchwałości, ale zarazem synonim ryzyka, utopii, wolności i pasji. Słowa, które od jakiegoś czasu kojarzą mi się z Ramosem. Nie tylko dlatego, że dwa miesiące po fatalnie przestrzelonym karnym w przegranym półfinale Ligi Mistrzów z Bayernem, Ramos odważył się popisać “Panenką” w decydującej o awansie do finału Euro 2012 serii jedenastek przeciwko Portugalii. Kiedy opowiadał o swoim niecnym planie zemsty, nikt – ani rodzina, ani Del Bosque mu nie uwierzyli. Wiedzieli, że to odważny typ, ale że aż tak szalony? Cały Ramos. Zawsze do przodu, na przekór wszystkim i wszystkiemu. Kiedy ten sport coraz bardziej przypomina mechanikę kwantową, on sprawia, że wciąż jest religią, przede wszystkim grą, a nie biznesem, hobby i kulturą życia. Masą emocji oraz wspomnień również – reprezentacyjna koszulka z numerem “15” na cześć zmarłego przyjaciela z Sevilli (Puerty), Puchar Świata wytatuowany na prawej nodze, La Decima – juz wkrótce na lewej łydce.
Był jednym z najlepszych prawych obrońców świata, ale uparł się żeby grać na pozycji stopera. Przekonał do swojej decyzji Mourinho w sezonie 2011/12, ściął włosy i dziś jest numerem 1. Miał swoje wzloty i upadki. Pouczał przed kamerami Mourinho, przeprowadzał spontaniczne happeningi na rzecz wsparcia na duchu Oezila, w międzyczasie został rekordzistą Realu pod względem liczby otrzymanych czerwonych kartek (19). Nawet z Ancelottim miał jesienią nie po drodze. – Nie dogadywaliśmy się, był jakby nieobecny. W styczniu wrócił inny Sergio. Nie wiem, co robił w Święta, ale metamorfoza była niesamowita – przyznał Ancelotti w rozmowie z “La Gazzetta dello Sport”. Niesamowite było także 7 ostatnich meczów Sergio w sezonie. Strzelił w nich 6 goli – 2 z Bayernem w Monachium, jeden w finale Champions League. Środkowy obrońca…
Ramos wielokrotnie powtarzał, że do zawodowego spełnienia brakuje mu tylko triumfu w Lidze Mistrzów. Po porażce w dwumeczu z Borussią ryczał jak bóbr w objęciach Casillasa. Kiedy, po 9 latach gry w Realu, już ją wygrał, to od razu jako postać numer 1. W przypływie emocji stwierdził nawet, że nazajutrz mógłby umrzeć. Lizbońska noc zabukowała mu przecież nieśmiertelność w pamięci socios, jego zdjęcie mogłoby otwierać dziś muzeum na Bernabeu. Tylko co na to 10-letnie dzieci? Na własne oczy widziałem jak o szóstej nad ranem przeżywały moment, w którym Sergio zawiązuje na szyi Bogini Cibeles szalik Realu. Dla nich Sergio jest idolem. Madridistas chcą utożsamiać się z tak silną i oddaną klubowi jednostką, z bohaterem ostatniej akcji. To w tej chwili jest godne mutacji DNA madridismo. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Ramos wkrótce zostanie kapitanem Realu i reprezentacji Hiszpanii. I coś mi się wydaje, że Casillas, Xabi, Iniesta i Xavi mają podobne zdanie. Fernando Hierro też nie miałby chyba nic przeciwko.
PS: Czas wziąć zasłużone wolne od piłki. Do zobaczenia za dwa tygodnie.
RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24