Mianowanie Diego Maradony prezesem zarządu Dynama Brześć od początku wyglądało na wyjątkowo jaskrawą abstrakcję. Co prawda Białorusini przekonywali, że wobec Argentyńczyka mają wielkie plany, ale nikt o zdrowych zmysłach nie wierzył w ich sukces. Trudno było sobie wyobrazić, że upadły gwiazdor futbolu rzeczywiście może z powodzeniem odpowiadać za rozwój akademii i pionu sportowego klubu albo gwarantować odpowiednią jakość głośno zapowiadanych transferów. No i koniec końców romans zakończył się (?) zgodnie z przewidywaniami sceptyków. Maradony najpewniej już w Brześciu nie zobaczą, bo wczoraj podpisał kontrakt z Dorados de Sinaloa, meksykańskim drugoligowcem, gdzie zaoferowano mu dyrektorską posadę.
Projekt „Maradona w Brześciu” zgodnie z przypuszczeniami okazał się być po prostu przekrętem Boskiego Diego i sprytnym zabiegiem jego agentów, dzięki któremu od kilku naiwniaków udało się wyciągnąć niemałe pieniądze. Bo co do tego, że tajemniczy właściciele Dynama konkretnie Argentyńczykowi posmarowali nie mamy żadnych wątpliwości. Oczywiście w zamian nie otrzymali kompletnie nic, a sam Maradona na Białoruś wpadł raz i to raptem na kilka chwil. Następne wizyty zaczynały się i kończyły na buńczucznych zapowiedziach, bo Diego za każdym razem zapewniał, że kiedy już przyjedzie, to ze wszystkim zrobi porządek.
Wielkie słowa padły też podczas konferencji prasowej, którą zorganizowano, gdy Maradona, wracając z mundialu w Rosji, zatrzymał się Brześciu na niecałe dwadzieścia cztery godziny. Diego grzmiał wówczas, że zaangażował się w poważny projekt i chce zrewolucjonizować nie tylko Dynamo, ale wręcz cały białoruski futbol. Poza tym – farsa. Przejażdżka wojskowym samochodem, wystawna kolacja z klubowymi działaczami, obecność na przegranym meczu Dynama i szybka ucieczka do Argentyny, by – jak sam to określił – naładować baterie.
Ładowanie miało trwać piętnaście dni. Następnie Diego miał pojawić się w Atenach na meczu eliminacji do Ligi Europy, w którym Dynamo mierzyło się Atromitosem, a stamtąd polecieć prosto do… Mińska, gdzie ponoć czekał na niego dom wart dwadzieścia milionów euro. Niestety w ostatniej chwili Maradona zaniemógł, co zapewne miało związek z jego wcześniejszymi problemami. A te, sądząc po tym, jak zachowywał się podczas udzielonego pod koniec lipca wywiadu, były naprawdę konkretne. Ich przyczyny nawet nie chcemy się domyślać.
Alarmante estado de Maradona en su visita al país. pic.twitter.com/lVdGhc8lOH
— ElCanciller.com (@elcancillercom) 23 lipca 2018
Przedstawiciele Dynama Brześć na razie nie komentują nowości związanych z nowym miejscem pracy Argentyńczyka. Powód jest prozaiczny – ot, nikt nie potrafi skontaktować się z jego menadżerem. A ponieważ ani Diego, ani osoba reprezentująca jego zawodowe interesy nie mają zamiaru sami tego zrobić, to Białorusini wiedzą tylko tyle, ile udało im się przeczytać w mediach. Najnowsze doniesienia pochodzą z… twitterowego konta adwokata Maradony, który poinformował, że jego klient zamierza łączyć funkcję prezesa zarządu Dynama Brześć z funkcją dyrektora technicznego Dorados. Innymi słowy – od teraz chce naciągać dwa kluby, zamiast jednego.
Taki scenariusz jest jednak mało prawdopodobny, bo władze Dynama mają już Maradony serdecznie dość. Jeszcze niedawno byli skłonni spełnić każdą jego zachciankę i nawet zorganizować mu spotkanie z Aleksandrem Łukaszenką, ale miarka chyba już się przebrała. Sternikom klubu nie podoba się, że Argentyńczyk pojawia się wszędzie, tylko nie w Brześciu, notorycznie romansuje z innymi zespołami (jeszcze przed podpisaniem kontraktu z Dorados pojawiła się informacja, że Diego przejmie jedną z wenezuelskich drużyn) i stale kompromituje siebie oraz klub umieszczanymi w sieci nagraniami albo akcjami takimi jak wkręcanie piłkarzy w transfer. I jeśli coś w tej sytuacji dziwi to wyłącznie to, że do podobnych wniosków doszli dopiero po trzech miesiącach.
AKTUALIZACJA: Wygląda na to, że trochę pośpieszyliśmy się chwaleniem Dynama za chęć zakończenia współpracy z Maradoną. Z opublikowanego przez klub komunikatu wynika, że kontrakt Argentyńczyka, tym razem nazywanego “honorowym prezesem klubu”, pozwala mu łączyć różne funkcje, a to oznacza, że nie ma żadnych przeciwskazań, by jednocześnie pracował w kilku miejscach.
Takiego burdelu już dawno nie widzieliśmy.
Fot. Newspix.pl