Reprezentacja Włoch przez lata była jedną z najciekawszych i po prostu najlepszych drużyn piłkarskich na świecie. Wielkie nazwiska na boisku, wielkie na ławce trenerskiej, trofea, mistrzostwa, pamiętne mecze – to właśnie te czynniki sprawiały, że o „Azzurrich” zawsze było głośno i zawsze się z nimi liczono. Tąpnięcie nastąpiło w listopadzie ubiegłego roku, gdy Włosi w fatalnym stylu przegrali baraż ze Szwecją i nie zakwalifikowali się na rozgrywany w Rosji mundial. Jasne stało się wówczas, że ich drużyna narodowa jest po prostu słaba. Być może nawet najsłabsza w historii.
Rozkład włoskiej piłki reprezentacyjnej to proces, który zachodził stopniowo. Przesłanki świadczące o tym, że dzieje się źle, a wkrótce może być jeszcze gorzej, pojawiały się od wielu lat, ale długo je ignorowano. Co więcej, zaniedbano też wiele kwestii, które bezpośrednio nie dotyczyły kadry, ale i tak były z nią blisko powiązane. – Tak naprawdę kryzys trwał od wielu lat, a to co działo się z reprezentacją za czasów Ventury i Conte było tylko następstwem wcześniejszych zaniedbań. Włoskie szkolenie w wielu klubach stało w miejscu, do tego kluby niechętnie stawiały na młodych Włochów i zamiast powoli wprowadzać ich do swoich seniorskich zespołów woleli wypożyczać ich do drugiej, trzeciej ligi. Tyle tylko, że na wypożyczonego zawodnika zawsze patrzy się z dystansem, bo wiadomo, iż po roku prawdopodobnie się go straci, więc niespecjalnie jest sens go ogrywać i promować. Z czasem powstała spora dziura pokoleniowa, którą przykrywali ‘starzy mistrzowie’, senatorowie reprezentacji, którzy grali w niej długo po trzydziestce – mówi Michał Borkowski, ekspert od włoskiej piłki i współgospodarz audycji „Curva Nord” na antenie Weszło FM.
Problemy, z którymi zmaga się „Squadra Azzurra”, tak naprawdę zaczynają się więc na poziomie klubowym. W czołowych zespołach Serie A włoscy piłkarze od kilku sezonów odgrywają coraz mniejszą rolę, a w podstawowym składzie Juventusu, Napoli czy Interu z reguły znajduje się miejsce dla – i to w najlepszym wypadku – raptem dwóch-trzech Włochów. Co więcej, za największe ligowe gwiazdy robią dziś przedstawiciele siły napływowej. Pomijając nawet Cristiano Ronaldo i 31 milionów euro rocznie, które dostaje od Juventusu, wyznacznikiem poziomu Serie A są w pierwszej kolejności tacy zawodnicy jak Paulo Dybala, Radja Nainggolan, Douglas Costa, Miralem Pjanić, Marek Hamsik czy Sergiej Milinković-Savić. Lokalsi na czele z Giorgi Chiellinim, Leonardo Bonuccim albo Lorenzo Insinge stoją dopiero w drugim szeregu.
Przewidywane składy: Włochy vs Polska według La Gazzetta dello Sport pic.twitter.com/dSsRdyzIdK
— ACMilan24.com (@ACMilan24com) 7 września 2018
Nadzieję na pojawienie się nowych gwiazd własnego chowu wiąże się z pokoleniem zawodników mających dziś 17-21 lat, którym nie brakuje talentu. Część z nich, jak Federico Chiesa czy Gigi Donnarumma juz teraz pełni ważną rolę w swoich klubach, co zapewne przeniesie się też na reprezentację. Inni – choćby grający na razie w młodzieżówce Moise Kean czy szukający piłkarskiego szczęścia w Monaco Pietro Pellegri – powinni wkrótce stać się równie ważnymi postaciami. Michał Borkowski przekonuje, że dzięki podjęciu odpowiednich działań rodzimi zawodnicy za jakiś czas powinni mieć dużo większy wpływ na oblicze Serie A. – Sytuacja wygląda już lepiej, wprowadzono sporo zmian ‘systemowych’ promujących młodych Włochów. Primavera to teraz rozgrywki U-19, a nie U-21, wprowadzono drużyny U-23 oraz minimalne limity wychowanków klubu/wychowanków ligi w kadrze. W ostatnich latach w końcu obrodziło też w talenty. W Serie A regularnie debiutują 17-18 letni Włosi, niektórzy jak Pellegri debiutowali mając zaledwie 15 lat.
Włosi ewidentnie potrzebują więc czasu. Kilku lat, w ciągu których najbardziej utalentowani zawodnicy młodego pokolenia dojrzeją i okrzepną na tyle, by stanowić o sile ligi i reprezentacji. Na razie jednak swoją wartość muszą udowadniać w małych i średnich klubach, bo drzwi do tych największych są po prostu zamknięte. Zresztą nawet w ekipach spoza ścisłego topu wielu włoskich zawodników musi ostro przepychać się łokciami, by zaleźć dla siebie miejsce w coraz liczniejszym tłumie obcokrajowców, na których prezesi i trenerzy stawiają nad wyraz chętnie Dość powiedzieć, że w trwającym sezonie procent piłkarzy z włoskim paszportem biegających po boiskach Serie A jest najniższy w historii.
Mancini narzeka, ale ma rację. Tylko 39,66% piłkarzy na boiskach Serie A to Włosi. Najmniej w historii. pic.twitter.com/sZAhEbHUFB
— Roman Sidorowicz (@SonarMCP) 4 września 2018
Kryzys generacyjny, który dotknął calcio, widać też na przykładzie włoskich piłkarzy grających na obczyźnie. W czołowych europejskich klubach piłkarze z Półwyspu Apenińskiego od dłuższego czasu nie odgrywają najważniejszych ról i niemal w całości stanowią jedynie uzupełnienie składu. Poza Marco Verattim, kluczową postacią PSG, Włosi raczej nie zasilają najlepszych zespołów. Mateo Darmian, Davide Zappacosta, Emerson czy Cristian Piccini funkcjonują w klubach z europejskiej czołówki, ale nie można powiedzieć, że są w nich pierwszoplanowymi zawodnikami. A już na pewno bardzo daleko im do statusu gwiazd.
O tym, jak niewielki jest wpływ włoskich piłkarzy na europejski futbol, najlepiej świadczą zresztą powołania, które Roberto Mancini rozesłał na mecze z Polską i Portugalią. Spośród trzydziestu jeden wezwanych na zgrupowanie zawodników, tylko pięciu gra w lidze innej niż Serie A. W czasach galopującej piłkarskiej emigracji nie świadczy to dobrze o włoskiej piłce. I to bez względu na fakt, że o obliczu „Azzurrich” z reguły decydowali zawodnicy grający w rodzimej lidze.
Brak najmocniej świecących gwiazd na boisku Włosi chcą zrównoważyć w inny sposób – desygnując do prowadzenia zespołu gwiazdę trenerską. Wprawdzie Roberto Mancini nie od razu kojarzy się z takim właśnie statusem, ale w gruncie rzeczy w pełni na niego zasługuje. W końcu mówimy o szkoleniowcu, który ma na swoim koncie trzy tytuły mistrza Włoch, mistrzostwo Anglii, cztery triumfy w Coppa Italia i po jednym w FA Cup oraz pucharze Turcji. I choć wielu o tym zapomina, są to osiągnięcia niemal bliźniacze z osiągnięciami Antonio Conte, czyli trenera, który jeszcze kilka miesięcy temu w kolejce do selekcjonerskiego stołka stał przed Mancinim.
Nowemu selekcjonerowi można oczywiście zarzucić, że ostatnie lata nie były dla niego zbyt udane, że trochę się pogubił i przede wszystkim przestał wygrywać, ale prawda jest taka, że Mancini to wciąż mocne nazwisko. Może delikatnie wyblakłe, ale wciąż robiące odpowiednie wrażenie. – Reprezentacja Włoch była typowym gorącym kartoflem, który każdy trener z nazwiskiem i pozycją odrzucał. Powód jest prosty – Azzurri to Azzurri, od nich zawsze wymaga się walki o trofea, takie są oczekiwania. A to kadra ciekawa, z potencjałem, ale tak naprawdę dopiero szukająca fundamentów. W pomocy i ataku brakuje doświadczenia, wielu reprezentantów ma 20-24 lata i dopiero zaczyna przygodę z reprezentacyjną piłką. Mancini to nie jest wymarzony wybór, ale biorąc pod uwagę sytuację – optymalny. Doświadczony, z osiągnięciami i z autorytetem – ocenia Michał Borkowski.
Wydaje się, że mierząca się z dużymi problemami „Squadra Azzurra” potrzebuje właśnie kogoś o takiej charakterystyce. Kogoś, kto w futbolu widział bardzo dużo, kto walczył z kryzysami i – co najważniejsze – zbudował już niejedną drużynę. Jaka będzie więc reprezentacja Włoch pod wodzą Manciniego? Raz jeszcze oddajmy głos Michałowi Borkowskiemu: – Nowy szkoleniowiec przede wszystkim dał ‘carte blanche’ wszystkim piłkarzom. Powołał Domenico Criscito, powołał Mario Balotellego, zdecydowanie postawił na młodych piłkarzy – pod tym względem nawet trochę przesadził, powołując do kadry Nicolo Zaniolo, który jeszcze nie zadebiutował nawet w Serie A. Na pewno kluczowa będzie doświadczona obrona – Bonucci i Chiellini to duet doskonały, a na ławce na swoją szansę będą czekali utalentowani i już doświadczeni środkowi obrońcy Juventusu i Milanu, czyli Rugani, Caldara, Romagnoli. W środku pomocy dużo będzie zależało od Jorginho i od tego czy Marco Verratti w końcu zacznie grać w kadrze na miarę swojego potencjału, a młodzi piłkarze – zwłaszcza Pellegrini, Gagliardini, Cristante czy Benassi – będą rozwijali się zgodnie z oczekiwaniami. Jeśli chodzi o ofensywę, to w końcu liderem z prawdziwego zdarzenia musi stać się Lorenzo Insigne, kluczowe będzie także to, czy Andrea Belotti w końcu odzyska formę sprzed kontuzji, a Mario Balotelli na dobre się uspokoi i odbuduje swoją karierę po kilku słabszych latach.
Zadanie, przed którym stoi Mancini, nie należy więc do najłatwiejszych, a przede wszystkim ma długi termin realizacji. Ciężko bowiem spodziewać się, że obecna reprezentacja tu i teraz jest w stanie nawiązać do najpiękniejszych momentów w długiej i bogatej historii „Azzurrich”. Włosi od dawna nie mieli – jak na siebie – tak słabej drużyny narodowej, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie to tylko przejściowa słabość.
Fot. Newspix.pl