Pierwsza liga to rozgrywki, w których trudno doszukać się jakiejkolwiek logiki. Wszyscy ze wszystkimi wygrywają i wszyscy ze wszystkimi przegrywają. Ten sezon oczywiście nie mógł zacząć się inaczej. Po pięciu kolejkach osiem drużyn ma siedem punktów na koncie. Najbardziej znamienny jest przykład GKS-u Katowice. GieKSa znajdowała się na ostatnim miejscu, w poprzedniej kolejce wygrała swój mecz, dzięki czemu wskoczyła na czwartą lokatę. Cuda.
Ze schematu – przynajmniej na razie – wyłamuje się Raków Częstochowa, który z dziesięcioma punktami na koncie jest samodzielnym liderem. Nadzieje w klubie są duże, częstochowianie wydają się jednym z głównych faworytów do awansu. Z tej okazji porozmawialiśmy z ich nowym prezesem, Wojciechem Cyganem, który jeszcze niedawno pełnił tę samą funkcję w GKS-ie Katowice.
– Właściciel po awansie do pierwszej ligi powiedział, że chciałby w ciągu trzech sezonów awansować do Ekstraklasy. Teoretycznie klub ma jeszcze dwa sezony na spełnienie tego marzenia, ale nie jest tak, że właściciel wywiera wielką presję. Nie chodzi za nami, codziennie rano nie mamy odpraw, jak zrobić Ekstraklasę. Podejście jest zdrowe, to pomaga. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że podejście w Katowicach nie zawsze było właściwe. Presja – choć nie przepadam za tym słowem – chyba była za duża – przyznaje Cygan.
*
20 lat temu, wyprowadzając się do Katowic, myślał pan o powrocie w rodzinne strony?
Nie myślałem, że wrócę do Częstochowy, tym bardziej do Rakowa. Życie jednak płata różne figle, trzeba się rozwijać, iść do przodu. Oferta była konkretna, rozmowa była krótka. Lubię szybkie decyzje, szybkie negocjacje, więc nie było żadnego problemu. Zero przedłużania. Właściciel Rakowa, Michał Świerczewski, jest osobą bardzo konkretną – zarówno w rozmowach, jak i w działaniach. Jego wizja klubu na kilka najbliższych lat jest bardzo ciekawa. Skoro uznał, że mogę być jej częścią, nie mogłem odmówić.
Pojawiło się zaskoczenie, gdy otrzymał pan ofertę?
Byłem zaskoczony. Kiedy składałem rezygnację z pracy w GieKSie, zastanawiałem się, ilu prezesów zmieniało barwy klubowe. Były takie przypadki w polskiej piłce, ale generalnie rzadko zdarza się, żeby prezes po odejściu z jednego klubu, uaktywniał się w kolejnym. Wydawało mi się, że po tylu latach – w ciągu których kojarzono mnie tylko i wyłącznie z GKS-em Katowice – już w żadnym klubie nie zaistnieję. Ale życie potoczyło się inaczej. Trafiłem do Rakowa i robię wszystko, żeby stawał się coraz silniejszy.
10 miesięcy temu złożył pan rezygnacje, niedawno objął Raków. Nie miał pan wrażenia, że to działo się za szybko?
Niby to nie był długi okres, ale liczyła się konkretna oferta i konkretna rozmowa. Nie jestem z tych, którzy hamletyzują, zastanawiają się. To do niczego nie prowadzi. Ale nie ukrywam – nie brakowało momentów, w których się wahałem. Co najmniej dwie noce były nieprzespane. Miało to jednak miejsce wcześniej – zastanawiałem się, czy nie zostać w Katowicach, czy w ogóle wracać do piłki klubowej. Wiadomo, piłka klubowa jest piękna, gdy się wygrywa. Kiedy przegrywasz, przestaje być interesująca. Po wygraniu chodzisz cały tydzień rozanielony i szczęśliwy, ale jak dostajesz w łeb, jest mniej przyjemnie.
Poznał pan to w Katowicach.
W Katowicach było różnie. Mnóstwo pięknych chwil, kiedy graliśmy dobrze, stawiano nas w roli faworytów do awansu. Niestety, pojawiały się również gorsze momenty. Przede wszystkim chodzi mi o mecz z Kluczborkiem dwa sezony temu, który przegraliśmy u siebie 2:3. Zaprzepaściliśmy wówczas szansę na awans. Drużyna, która spadała z ligi, zabrała nam marzenia w ciągu kilkunastu minut, kiedy strzelała gole. To strasznie bolało.
Po doświadczeniach z GKS-u, już chyba nic nie może pana zaskoczyć.
Myślę, że to była jedna z przyczyn, dla której Michał Świerczewski zdecydował się na mnie postawić. Zdawał sobie sprawę, że mimo stosunkowo młodego wieku, jak na sportowego działacza, w ciągu ośmiu lat w Katowicach przeżyłem prawie wszystko i nic nie może mnie zaskoczyć. Mam nadzieję, że to zaprocentuje w Rakowie.
Częstochowa mocno się zmieniła podczas pana nieobecności?
Wcześniej bywałem w Częstochowie sporadycznie, z uwagi na to, że część mojej rodziny mieszka w tym mieście. Teraz jestem codziennie i muszę przyznać, że zbytnio się nie zmieniła. Ot, kwestia odświeżenia sobie ścieżek komunikacyjnych, by płynnie poruszać się samochodem. Wiadomo, Częstochowa trochę wyładniała, jak każde miasto. Jest trochę fajniejszych restauracji, miejsc, gdzie można spędzić czas. Ale całościowo nie zauważyłem tak dużej przemiany jaka na przykład nastąpiła w Katowicach.
Musiał pan długo poznawać drużynę?
Podczas mojego pobytu w GieKSie, przez klub przewinęło się kilku zawodników, którzy dziś grają w Rakowie. Igor Sapała był w Katowicach, kilku graczy poznałem przy innej okazji. Wiadomo, kiedy drużyny przyjeżdżają na mecze, poznaje się niektórych piłkarzy. Znałem z 20-30 procent kadry Rakowa, którą zastałem. Pozostałych kojarzyłem jedynie z boiska, ale minął miesiąc, wypracowujemy zaufanie, jest coraz lepiej. Myślę, że ta współpraca będzie owocować.
Pierwsze dni po przejęciu klubu zawsze są wymagające, to bardzo pracowity okres. Trzeba przejrzeć dokumenty, zobaczyć, w jakim miejscu organizacyjnym znajduje się klub. Do tego dochodzi wiele spotkań z ludźmi wokół klubu – z kibicami, klubem biznesu, sponsorami, przedstawicielami miasta, prezydentem. Wydaje mi się jednak, że ten najbardziej pracowity okres mam już za sobą, powoli mogę inaczej układać kalendarz niż tylko żyć ze spotkania na spotkanie.
W jednej z rozmów przyznawał pan, że wszyscy, którzy są wokół klubu, myślą o jednym. O awansie.
Podchodzimy do tego spokojnie, co więcej – wydaje mi się, że w porównaniu do moich katowickich doświadczeń, jest dużo spokojniej. Właściciel po awansie do pierwszej ligi powiedział, że chciałby w ciągu trzech sezonów awansować do Ekstraklasy. Teoretycznie klub ma jeszcze dwa sezony na spełnienie tego marzenia, ale nie jest tak, że właściciel wywiera wielką presję. Nie chodzi za nami, codziennie rano nie mamy odpraw, jak zrobić Ekstraklasę. Podejście jest zdrowe, to pomaga. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że podejście w Katowicach nie zawsze było właściwe. Presja – choć nie przepadam za tym słowem – chyba była za duża.
Kluczem do waszego ewentualnego sukcesu może być osoba trenera?
Zdecydowanie. W Rakowie trener może pracować spokojnie. Jak mówiłem – każdy chciałby awansu, ale nie nakładamy nie wiadomo jakiej presji, podchodzimy do wszystkiego spokojnie. Marek Papszun jest osobą, która odcisnęła piętno na tym klubie. Wywalczył awans do drugiej ligi, ma dobrą pozycję w Rakowie. Zawsze powtarzam, że jeżeli prezes nie jest przekonany do tego, jaką pozycję ma trener, a potem wmawia wszystkim, że ma silną, to już powoli zaczyna się rozglądać za jego następcą. Ja nie mam żadnych obaw. To bardzo dobry szkoleniowiec, który – mam nadzieje – osiągnie z Rakowem upragniony awans. Pracuje tutaj już trzy lata, co pewnie dla niektórych jest nie do pomyślenia. No bo jak to, tak długo w naszych realiach? Mnie się jednak bardzo dobrze pracuje z trenerem Papszunem. Przyznam szczerze, że wcześniej nie miałem okazji go bliżej poznać, po prostu spotykaliśmy się, gdy przyjeżdżał na mecze ligowe. Teraz spotykamy się dość często, rozmawiamy dość dużo. Z każdą kolejną rozmową przekonuję się, że to właściwa osoba na właściwym miejscu.
Sezon zaczęliście w kratkę – wygrana, remis, przegrana. Ostatnie dwa mecze wygraliście 1:0. Takich zwycięstw Rakowowi w poprzednim sezonie – głównie w rundzie wiosennej – brakowało.
Coś może w tym być. W zeszłym sezonie byłem w Częstochowie na meczu z Wigrami Suwałki. Raków prowadził grę, powinien wygrać spokojnie, właśnie 1:0, jednak w doliczonym czasie Patryk Klimala zdobył bramkę i Raków pozostał bez punktów. Na pewno widać zmianę, jednak byłbym daleki od określania tendencji po pięciu kolejkach. Niektóre kluby twierdzą, że teraz już na pewno walczą o awans, bo są w czołówce. Przypominam, że ta czołówka jest bardzo spłaszczona. Powiedziałbym, że wszystkie drużyny w tym momencie są w czubie, jakkolwiek to brzmi. Naprawdę trudno wyciągać wnioski po samym początku.
Przykład z ostatniej kolejki. GKS Katowice zaczynał na ostatnim miejscu w tabeli, a dzięki wygranej wskoczył na czwarte.
Owszem. Tym bardziej nie można mówić o kandydatach do awansu. Trzeba podejść do tego spokojnie. Tabela jest spłaszczona w sposób wybitny. Nie kojarzę ligi, w której tak dużo zespołów zajmuje ex aequo drugiej miejsce w tabeli.
Patrząc na pierwsze kolejki, na razie trudno przyczepić się do waszych transferów.
Na tyle, na ile możemy wyciągnąć wnioski po pięciu kolejkach, trzeba przyznać, że letnie transfery okazały się solidnymi wzmocnieniami. Rywalizacja jest znacznie większa, nowi występują w jedenastce. W chwili obecnej decydują o obliczu Rakowa. Trzeba się cieszyć, że tak jest. Ale wiadomo – to dopiero pięć kolejek, trzeba dać im więcej czasu. Niektórzy zawodnicy w pierwszej kolejce zagrali bardzo dobrze, ale potem zaliczyli słabsze występy. Muszą nawiązać do udanego początku.
Co się dzieje z Darkiem Formellą? Cały czas nie może odnaleźć się w Rakowie.
Darek, po wiosennych meczach na wahadle, teraz jest brany pod uwagę tylko i wyłącznie przy obsadzie „dziesiątki”. A mamy tam jednego młodzieżowca, który musi grać i Maćka Domańskiego, który prezentuje się bardzo dobrze. Przed Darkiem trudne zadanie. Rywalizacja jest duża, ale obserwuję go na treningach i wierzę, że już niedługo będziemy mogli oglądać jego poczynania na boisku. Nie jest wcale daleko od podstawowej jedenastki.
Jaki byłby dla pana wymarzony scenariusz na koniec sezonu?
Awans dwóch drużyn z województwa śląskiego, obojętnie z którego miejsca awansowałby Raków.
Awans Rakowa i GieKSy byłby spełnieniem marzeń?
To byłoby coś wielkiego. W Katowicach nastąpiły duże zmiany kadrowe, ale i tak czuję, że cząstka mojej pracy w GKS-ie jest. Pamiętam, jak ten klub wyglądał kilka lat temu, a jak prezentuje się dzisiaj. Duża zmiana. Teraz znów walczy o awans, podobnie jak my. Gdyby zarówno Raków, jak i GKS wywalczyły awans, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Rozmawiał Norbert Skórzewski
Fot. FotoPyk