Jaki jest poziom Ekstraklasy, każdy wie. A jeśli nie wie, wystarczy, że spojrzy na wyniki w europejskich pucharach i już będzie wiedział. Nawet jednak najgorsze mecze ogląda się nieco lepiej, gdy za mikrofonem słyszymy komentatora, który lubi swoją robotę i od razu da się wyczuć, że zna się na tym, o czym mówi. Krótko mówiąc: jest przygotowany. Niestety o Tomaszu Lachu w kontekście polskiej ligi nie możemy tego powiedzieć.
Nic do niego nie mamy, naprawdę. To mógłby być naprawdę fajny komentator. Ma dobry głos, dykcję i tak dalej. W kwestiach czysto technicznych niewiele można mu zarzucić. Problem polega na tym, że facet od lat dostaje mecze Ekstraklasy i cały czas, tydzień w tydzień, mamy to samo. Tomasz Lach notorycznie sprawia wrażenie nieprzygotowanego, kogoś, kto do notatek siada na kwadrans przed wejściem na antenę, więc zdąży sprawdzić miejsca obu drużyn w tabeli, jak im ostatnio szło, co tam z transferami i może jakąś wypowiedź z konferencji. Robi się to naprawdę nie do zniesienia.
Poniedziałkowe spotkanie Śląska Wrocław z Pogonią Szczecin nie było w tym względzie żadnym wyjątkiem, nie przebijało też zbytnio poprzednich “występów”. Po prostu akurat teraz mamy ochotę o tym napisać, być może zezłoszczeni również żenującym poziomem samego widowiska. W każdym razie – panie Tomaszu, pan naprawdę tej Ekstraklasy komentować nie musi. Nikt chyba nie przystawia panu lufy do głowy. Skoro jednak się pan do czegoś zobowiązuje, proszę się ogarnąć. Nie wiemy, z czego wynikają pana notoryczne wpadki, ale to przestaje być śmieszne. Może nie czyta pan Twittera, nie ma pan Facebooka i krytyka do pana nie dochodzi. Niech pan jednak wierzy, widzowie już dawno wyrobili sobie zdane na ten temat i nie jest ono dobre.
Przykłady tylko z dzisiaj. Tomasz Lach napomknął, że Marcin Warcholak co tydzień ma w Arce Gdynia specjalne treningi dotyczące wyrzutów z autu. Wszystko fajnie, ale Marcin Warcholak w czerwcu przeszedł do Wisły Płock.
Kilka minut później sytuacja w polu karnym Pogoni. “Wrócił chyba w pole karne Guarrotxena. Nie, to był Radek Majewski”. A nie był to ani jeden, ani drugi, tylko Kożulj. W ogóle z Guarrotxeną i Majewskim komentator Eurosportu miał tego dnia wyjątkowy kłopot, notorycznie ich ze sobą mylił, mimo że nie są do siebie podobni i grali z numerami niezbliżonymi do siebie (34 i 10). Jeśli meczu głównie słuchaliście, to opierając się na komentarzu przy ocenie zawodników prawdopodobnie nie wyciągnięcie zbyt wielu poprawnych wniosków, bo w danej sytuacji wcale nie interweniował Rudol, tylko Dwali itd., etc.. Jedna wielka komedia pomyłek.
Tydzień temu Tomasz Lach zastanawiał się, czy Felicio Brown Forbes z Korony Kielce to pierwszy Kostarykanin w historii polskiej ligi. No tak, Junior Diaz tylko się przez nią prześlizgnął, rozgrywając prawie 90 meczów i zdobywając trzy mistrzostwa kraju z Wisłą Kraków. A nawet jeśli się go nie kojarzyło, wystarczyło zajrzeć w Google. No, ale skoro zaczyna się research na kwadrans przed startem, to czasu może zabraknąć…
I tak moglibyśmy wymieniać, praktycznie każdy kolejny mecz z komentarzem Tomasza Lacha to byłby temat na osobny tekst z jego wpadkami. Nie znaczy to, że komentator nie ma prawa popełnić błędu, że nie może się nigdy pomylić. Jasne, że może i każdy się czasem pomyli. Jest jednak zasadnicza różnica między “czasem” a “co chwila”. Widz dość szybko wyczuje, co było pojedynczą wpadką, a co wynika z ignorancji, lenistwa, braku koncentracji czy czegoś jeszcze innego. Mówimy o kimś, kto – chce czy nie chce – ale od dawien dawna siedzi przy polskiej lidze i mimo to prawie za każdym razem odnosi się wrażenie, że zaczął się nią interesować dwa dni temu. Żadnego postępu na przestrzeni lat.
Apelujemy: panie Tomaszu, niech się pan ogarnie. Wierzymy, że stać pana na to. Nasza skopana ma wystarczająco dużo problemów, żebyśmy jeszcze musieli martwić się o komentatorów. Komentatorów, na których jesteśmy skazani, chyba że wyłączymy głos, ale oglądanie meczu nawet bez odgłosów z trybun to mimo wszystko dziwne uczucie.
Fot. newspix.pl