Reklama

Nie chciałem wracać do Gdańska. To Sporting mnie wypychał

redakcja

Autor:redakcja

18 sierpnia 2018, 09:29 • 12 min czytania 23 komentarzy

– Widziałem, jakie są problemy w Lechii, z zarządzaniem, jak ludzie sterują klubem. Szczerze mówiąc, nie czułem się zainspirowany do powrotu do Gdańska. Ale Sporting wypychał mnie, bym poszedł do Lechii raz jeszcze. Znów podpisałem kontrakt w ostatnich dniach okienka, bodaj 30 sierpnia. Byłem wtedy pod wielką presją. Chciałem iść do Birmingham, Sporting zniszczył tę możliwość. No i drugi rok nie był już tak udany. Było dużo zmian trenerów, pojawiły się problemy z pieniędzmi, co szybko stało się głównym tematem rozmów w szatni. Myślę, że to właśnie dlatego nie odnieśliśmy sukcesu, a walczyliśmy do końca o utrzymanie – mówi w rozmowie z Weszło Simeon Sławczew, były pomocnik Lechii Gdańsk, a obecnie zawodnik Karabachu Agdam.

Nie chciałem wracać do Gdańska. To Sporting mnie wypychał

Opowiadaj, jak to było z tym autem od Stoiczkowa.

Ajajaj, jesteś naprawdę dobrze poinformowany. Okej. No więc Stoiczkow był moim trenerem w Bułgarii przez jakieś dwa lata. Jako że byłem młody, a on miał do mnie dużo sympatii, pomagał mi bardzo wiele jako szkoleniowiec. Stał się dla mnie drugim ojcem, do dziś się przyjaźnimy. Kiedy czegoś mi trzeba, kiedy potrzebuję porady, mogę zadzwonić do niego w każdej chwili. Znam jego żonę, przyjaźnię się z jego córkami. Co do samochodu – byłem akurat kontuzjowany, więc trener pojechał ze mną do szpitala. Na parkingu przed szpitalem stała grupa atrakcyjnych dziewczyn, więc powiedział mi: „śmiało, możesz prowadzić”. Wskoczyłem za kierownicę i zrobiłem rundkę koło dziewczyn. To była naprawdę zabawna sytuacja, ale pokazuje ona, jak przemiłą osobą jest Stoiczkow. Jeśli okazujesz mu szacunek, on odpłaci ci się tym samym.

Nadal macie kontakt? Zapraszałeś go na jakiś swój mecz?

Awansujmy najpierw do poważnych etapów europejskich rozgrywek, a później z pewnością go zaproszę.

Reklama

A był cię obejrzeć w Lechii?

Zapraszałem go raz, ale akurat miał nagranie dla meksykańskiej telewizji, więc nie mógł przyjechać. A szkoda, bo nie tylko zna się ze mną, ale też przyjaźnił się z Piotrem Nowakiem, więc miał przynajmniej dwa powody, by wpaść.

Można było odnieść wrażenie, że bardzo w ciebie wierzył. Zresztą nie tylko on. Gdy byłeś w Bułgarii, huczało od plotek, od nazw zespołów, które widziałyby cię u siebie.

Tak, ale klub nie mówił mi o zainteresowaniu tak długo, jak długo nie pojawiła się oficjalna oferta. Nie chcieli dopuścić, bym pomyślał „o, jestem wielkim zawodnikiem”, bym odleciał w obłoki. Miałem wtedy 18-19 lat, to wiek, w którym musisz być bardzo ostrożny w takich kwestiach.

A skąd ostatecznie przyszły oferty?

Z tego co wiem, miałem propozycje z Romy, Fulham, Aston Villi, Zenitu, Galatasaray, no i ze Sportingu Lizbona.

Reklama

Wybrałeś tę ostatnią.

Wybraliśmy. Wiesz, w Liteksie prezes, trener, dyrektor sportowy, piłkarze – wszyscy są jak wielka rodzina. Takie decyzje, jak to, gdzie zawodnik odejdzie, są podejmowane wspólnie. Pamiętaj, że przyszedłem tam mając 14 czy 15 lat, więc to im zawdzięczam najwięcej, oni objęli mnie opieką, dali mi szansę, bym został zawodowcem. Przedyskutowaliśmy tę sprawę i wybraliśmy Sporting, dochodząc do wniosku, że jeden-dwa dobre sezony w Portugalii dają szansę na duży rozwój, na wykonanie kroku do jeszcze lepszego, jeszcze większego klubu.

W tej kwestii trochę się przeliczyliście.

Sporting to owszem, wielki klub z niesamowitymi kibicami, ale ludzie nim rządzący – prezes, dyrektorzy – nie są tak wielcy. Sporting zapłacił za mnie spore pieniądze (3,5 miliona euro – przyp.red.), ale nie do końca wiedzieli, kim jestem, nie widzieli mnie w oficjalnym meczu. Żałuję, że poszedłem właśnie tam, bo straciłem parę lat, wiele szans. Dopiero teraz jestem naprawdę szczęśliwy, bo stamtąd odszedłem. Żeby tak się stało, musiały wydarzyć się pewne złe rzeczy, ale są powody, dla których nie mogę o nich rozmawiać. 

Kiedy przychodziłeś tam, czułeś, że mocno na ciebie liczą? W tamtym momencie byłeś najdroższym transferem prezesa Bruno de Carvalho.

Nie, nie czułem takiej presji. Problem polegał na tym, że w Sportingu nie mieli pojęcia, gdzie na boisku wyglądam najlepiej. Korzystali ze mnie na „dziesiątce”, czasami w drugiej drużynie grałem nawet jako napastnik, a nigdy nie czułem się na tych pozycjach dobrze. Poza tym gdy byłem kontuzjowany, nie opiekowali się mną odpowiednio. I wysyłali mnie na kolejne wypożyczenia do klubów, o których nie wiedziałem nawet, czy faktycznie mnie chcą. Nie pytali mnie o zdanie, podejmowali te decyzje za mnie. Ale nie chcę zbyt wiele o tym mówić, być niegrzecznym wobec nich. Doceniam, że byłem w Sportingu Lizbona, zapominam o tym, co było złe. Byłem młody, nie mam dowodu na to, jak byłem traktowany, dopiero teraz, jako starszy zawodnik wiem, jak chronić swoje interesy. W tamtym czasie byłem naiwny i wierzyłem, że klub zajmie się mną na każdej płaszczyźnie. Ale dziś trudno znaleźć klub, który dba o ciebie i który myśli o tobie jako o zawodniku, a nie jak o produkcie. 

Mówisz o tym, co Sporting zrobił źle. A do siebie masz jakieś pretensje?

Oczywiście. Byłem młody i nierozsądny, gdy łapałem kontuzję, nie dbałem o siebie tak, jak powinienem. Wydawało mi się, że fizjoterapeuci zrobią wszystko za mnie. Powinienem więcej czasu spędzać wtedy w siłowni, sam z siebie. Żałuję, że nie pokazałem się w pierwszej drużynie. Wiem, że gdybym dostał kwadrans w jednym meczu, pół godziny w drugim, jakieś spotkanie w pierwszym składzie, pokazałbym piłkarską jakość i dał wszystkim poznać, kim jest Simeon Sławczew.

Wspomniałeś, że korzystali z ciebie na złej pozycji. Może wynikało to z tego, że patrzyli w statystyki z Bułgarii, a tam między innymi trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców Parva Ligi.

Tylko że moje bramki brały się stąd, że jako zawodnik grający na „szóstce” czy „ósemce” lubiłem wchodzić w drugie tempo, znajdować wolną przestrzeń i brać obrońców rywali z zaskoczenia. To fakt, że strzelałem sporo, najwięcej jako… „szóstka”. Potrafisz to sobie wyobrazić? Defensywny pomocnik z tak dużą liczbą bramek i asyst? Ale w Bułgarii dostawałem sporo swobody, bo trenerzy wiedzieli, że lubię biegać od pola karnego do pola karnego. Pomagać obrońcom w defensywie, a za chwilę być już pod szesnastką rywala. Był czas, gdy z tego powodu nazywano mnie Super Sławczew – bo robiłem na boisku wszystko. Broniłem, rozgrywałem, atakowałem, strzelałem, asystowałem. Kiedy poszedłem do Sportingu, nikt nie potrafił tego ze mnie wydobyć, byłem ustawiany na nieswoich pozycjach.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Lechia Gdansk. 01.10.2016

Konkurentów do gry na środku pomocy miałeś jednak niesamowitych. Adrien Silva, William Carvalho…

Jeśli mam być szczery, nie uważam, że wtedy byłem gotów na pierwszy skład, nie byłem dość dobry. Ale mogłem dostać dziesięć, piętnaście minut, może jedną połowę. W Sportingu grasz masę meczów z zespołami na dużo niższym poziomie, Chaves, Setubal. Szanuję te drużyny, ale nie są na tej samej półce, co Sporting. W takich spotkaniach mogłem spokojnie dostać dwadzieścia, trzydzieści minut. Spokojnie. A co do zawodników z mojej pozycji – Adriena, Williama, Joao Mario – jak widać, wszyscy grają dziś w najlepszych ligach świata. Joao Mario poszedł do Interu za 45 milionów euro, Adrien Silva gra w Leicester, William w Celcie. Ale na jego przykładzie widać, że władze Sportingu nie potrafią robić interesów. Prezydent chciał za niego 30, 40, nawet 50 milionów euro, a teraz widzimy – odszedł za 14. On zawsze żądał wielkich, ogromnych pieniędzy, nie dopuszczając do siebie świadomości, że William był wart nie więcej niż 20 milionów. Mógł wziąć 20-25, kiedy William był w najlepszej formie? Mógł. Ale wołał o 50.

Ciebie nie chcieli puścić za mniej niż 3,5 miliona.

Po dwóch latach wiedziałem, że nie dostanę już swojej szansy, dlatego chciałem transferu definitywnego. Żebym nie błąkał się po wypożyczeniach, co roku wchodząc do nowej drużyny, nowej ligi, u nowego trenera. Żeby w końcówce sezonu nie było sytuacji, że nie gram, bo i tak nie będzie mnie w zespole w kolejnych rozgrywkach. Chciałem stabilizacji, pewności, że trafię gdzieś na dwa, trzy lata, gdzie się rozwinę. Powiedziałem o tym w Sportingu, ale władze stwierdziły, że chcą odzyskać zainwestowane we mnie pieniądze, że chcą te 3,5 miliona. Byłem na przykład blisko Birmingham po pierwszym wypożyczeniu do Lechii. 3,5 miliona ten klub był w stanie zapłacić tylko za napastnika. Uważali, że jestem dobrym piłkarzem, że mnie chcą, ale że cena jest za wysoka. Chcieli dać mniej i zagwarantować procent z kolejnej sprzedaży, ale prezydent postawił weto, stwierdził, że albo 3,5 miliona, albo nigdzie się nie ruszał. Rozwalił cały transfer.

Realnie na ile się dziś wyceniasz?

Myślę, że na ten moment jestem wart nie więcej niż milion euro. Moje CV po ostatnim sezonie nie jest szczególnie atrakcyjne, ale moja wartość tutaj będzie rosła, jestem tego pewien. Gram w bardzo dobrym zespole, o atrakcyjnym stylu gry, mogę tutaj zaprezentować wszystkie swoje atuty.

Kto tam, w Sportingu, zrobił na tobie piłkarsko największe wrażenie?

Mam swoje osobiste TOP 3. Na pewno Luis Nani, niesamowicie utalentowany, z nieziemską techniką strzału, bardzo inspirujący piłkarz. Drugi to William Carvalho, imponował mi jego sposób gry. Był ostatnim zawodnikiem, którego szukałbyś na siłowni, praktycznie tam nie zaglądał. Ale gdy wychodził na murawę, był doskonały. Jak szybko myślał, jak chronił piłkę. Trzeci to Joao Mario – on z kolei praktycznie nie wychodził z siłowni, oprócz tego miał świetną technikę. Widziałem, jak rośnie w oczach, rozwijał się praktycznie z treningu na trening.

Przejdźmy do gry w Lechii. Grałeś w Polsce przez dwa lata i tak naprawdę nie umiem stwierdzić, czy to był udany okres, czy wręcz przeciwnie.

Za pierwszym razem bardzo chciałem trafić do Lechii. Walczyłem o to ze Sportingiem, bo wiedziałem, że Piotr Nowak bardzo mnie chce, że w klubie na mnie czekają. Dzwonili do mnie, pokazali mi, jak pracuje się w Gdańsku, jakie są plany wobec drużyny, wobec mnie. Pierwszy rok był wielkim sukcesem. Grałem bardzo dobrze, pokazywałem, co potrafię. Byliśmy blisko mistrzostwa, dopiero ostatni mecz zdecydował, że straciliśmy wszystko, na co pracowaliśmy i że nie mamy nawet pucharów.

A drugi rok?

Widziałem, jakie są problemy w Lechii, z zarządzaniem, jak ludzie sterują klubem. Szczerze mówiąc, nie czułem się zainspirowany do powrotu do Gdańska. Ale Sporting wypychał mnie, bym poszedł do Lechii raz jeszcze. Znów podpisałem kontrakt w ostatnich dniach okienka, bodaj 30 sierpnia. Byłem wtedy pod wielką presją. Chciałem iść do Birmingham, Sporting zniszczył tę możliwość. No i drugi rok nie był już tak udany. Było dużo zmian trenerów, pojawiły się problemy z pieniędzmi, co szybko stało się głównym tematem rozmów w szatni. Myślę, że to właśnie dlatego nie odnieśliśmy sukcesu, a walczyliśmy do końca o utrzymanie. Byliśmy grupą świetnych zawodników, a jednak cały czas pałętaliśmy się w dole tabeli. Jedyne miłe wspomnienie z drugiego roku to wygrana z Arką.

Ta, po której doszło do incydentu z dmuchaną lalką w koszulce Arki. Po co ją kopałeś? Chciałeś dodatkowo upokorzyć kibiców, o co tam chodziło?

Nie myślałem właściwie. Wygraliśmy mecz, związana z tym była wysoka adrenalina, bo nie pamiętałem nawet, kiedy zwyciężyliśmy po raz ostatni. Pewnie parę miesięcy wcześniej. Byłem bardzo szczęśliwy i kiedy poszliśmy świętować z kibicami, nie zwróciłem uwagi, że kopię lalkę ubraną w barwy Arki. Nie miałem na celu jakiegoś upokarzania kibiców, nic takiego. Kiedy zobaczyłem to na wideo, nie sądziłem, że stanie się to tak wielkim problemem. Ale stało się. Musiałem wytłumaczyć się przed Komisją Ligi, nałożyli na mnie karę, żebym więcej czegoś takiego nie zrobił.

Po co więc było późniejsze zdjęcie na Instagramie? To też było nieprzemyślane?

Nie, przeciwnie. Wrzuciłem je celowo. Chciałem podejść do sprawy z humorem, pokazać, że trzeba w takich sytuacjach zachować dystans.

Nie do końca tak to zostało odebrane.

Chciałem rozbawić naszych kibiców, trochę sprowokować też kibiców Arki. Zrobiłem to na tyle dobrze, że Komisja nie ukarała mnie za to. Pomyślałem sobie, że jak posadzę na zdjęciu lalkę, umieszczę na nim pieniądze na cele charytatywne, to nie będzie powodu, by wlepiać mi karę finansową, jakieś mecze zawieszenia. Poza tym mamy demokrację, można wyrażać swoją opinię na każdy temat. Koniec końców uważam, że druga część, ta ze zdjęciem, była zabawna. Ale pierwsza – kopnięcie lalki – była zła. Gdybym wiedział, że ma na sobie koszulkę Arki, nigdy bym tego nie zrobił.

Jak duże były w Lechii zaległości płacowe?

W pewnym momencie sięgnęły pięciu miesięcy. Ale mogę powiedzieć o sobie, że akurat ja nigdy nie miałem problemu, by zapomnieć o pieniądzach, gdy gram. Nigdy nie rozmawiałem z prezesem, z dyrektorem sportowym o pieniądzach, zawsze grałem na sto procent. Ale kiedy wszyscy dookoła pytają „kiedy wreszcie nam zapłacą”, gdy dostajesz obietnice bez pokrycia, niektórzy myślą już tylko o tym. Ja starałem to sobie tłumaczyć, że może Lechia ma chwilowe problemy, że może winne są banki, że może za moment problemy znikną. Mam nadzieję, że wkrótce ich już nie będzie. Bardzo lubię stadion, atmosferę, kibiców – oni nie zasługują, by takie złe rzeczy działy się w ich klubie.

Poślizgi w wypłatach były jedynym wewnętrznym problemem?

Tak, narzekać mogliśmy tylko na to. Jeśli chodzi o warunki do treningów, ich organizację – wszystko było w porządku. Tylko te wypłaty…

Lechia wciąż zalega ci z pieniędzmi, czy jesteście na zero?

Jeszcze nie, wciąż nie dostałem wszystkiego.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Kulisy meczu Lechia Gdansk - Arka Gdynia. 17.04.2017

Sytuacja z trenerem przygotowania fizycznego zastępującym Piotra Nowaka była dla ciebie dziwna?

Z trenerem Nowakiem mam naprawdę świetny kontakt, ponieważ to on wziął mnie do Lechii i moje najlepsze wspomnienia z tego klubu są związane właśnie z nim. Jeśli chodzi o Adama Owena – mogę powiedzieć, że jest świetny jako trener przygotowania fizycznego. Ma ogromną wiedzę, sporo się od niego nauczyłem o swoim ciele, ale nie uważam, że był gotowy na przejęcie takiego klubu, jakim była w tamtym momencie Lechia.

To znaczy?

Owen jest z Wielkiej Brytanii, gdzie zwykle wszystko jest świetnie zorganizowane. A został menedżerem zespołu, w którym głównym tematem w szatni były pieniądze, a raczej ich brak. „Nie chcemy grać, bo nie dostajemy wypłaty”, „kolejny raz coś nam obiecano, a nie dotrzymano”, bla bla bla. Powinien zająć się tym, a nie tylko sprawami piłkarskimi, a jednak tego nie robił. Uważam, że wzięcie go jako pierwszego trenera było błędem w tamtym momencie.

Kiedy przychodziłeś tutaj, do Karabachu, miałeś inne opcje?

Tak, ale nie byłem z nich zadowolony. Miałem oferty z Serie B, jedną z Serie A, propozycje z Węgier,  z League One. Parę z Portugalii, ale nie chciałem tam wracać, liga mi się nie podobała. Jeśli nie jesteś w Benfice, Sportingu czy Porto, czujesz się dziwnie, organizacja pozostawia sporo do życzenia. Sporo polskich klubów też mnie chciało, ale nie ukrywam, że nie chciałem spędzać kolejnego roku w ekstraklasie. Kiedyś może jeszcze mnie zobaczycie, ale tego lata potrzebowałem konkretnej zmiany.

Sprawy ze Sportingiem masz już uporządkowane? Na Transfermarkcie przy twoim nazwisku widnieje znak zapytania, ani słowa o kwocie transferu, o jego charakterze.

Chciałbym powiedzieć, jak było naprawdę, ale nie mogę. Może kiedyś. Ale powiem tak – nie jestem już piłkarzem Sportingu i bardzo mnie to cieszy. Jedyny kontrakt jaki mam, mam podpisany z Karabachem.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/400mm.pl

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Weszło

Komentarze

23 komentarzy

Loading...