Dawno, dawno temu stadion przy ulicy Łazienkowskiej nazywany był twierdzą, a przeciwnicy zastanawiali się przed meczami, ile goli zaaplikuje im Legia. To jednak mocno zamierzchła historia, bo od dłuższego czasu sprawy mają się nieco inaczej. Warszawianie potrafili chociażby zdobyć mistrzostwo Polski w sezonie 2016/17 tracąc punkty w 11 z 19 spotkań u siebie. Już wtedy można było powiedzieć, że są mało łaskawi dla swoich kibiców, ale to, co dzieje się w tym roku – również przecież pełnym sukcesów – przechodzi ludzkie pojęcie.
Rozstrzygnięciem, które już siedmiokrotnie (!) padło przy Łazienkowskiej w 2018 roku była porażka Legii. Innymi słowy, warszawianie przegrali niemal 40 procent domowych spotkań. Co więcej, 16 razy w tym roku warszawscy kibice słono płacili za bilety, a w równej połowie przypadków oglądali, jak punktowali przeciwnicy (bo raz padł jeszcze remis). I być może jest to bilans, którego nie powstydziłby się jakiś ligowy średniak, ale nie mistrz i zdobywca Pucharu Polski.
Historia tegorocznych wpierdoli u siebie zaczęła się dla Legii już w drugim spotkaniu. W pierwszym potrafili wygrać ze Śląskiem (co miało zrekompensować domowy oklep z Wisłą Płock na zakończenie poprzedniego roku), a w drugim zostali ZDE-KLA-SO-WA-NI przez Jagiellonię, który pyknęła ich na takim luzie, że wyglądało to aż groteskowo. Po jednym meczu przerwy przyszedł kolejny oklep – tym razem od Wisły Kraków. A potem sytuacja powtórzyła się raz jeszcze – znów mieliśmy mecz przerwy i bęcki od Zagłębia Lubin. Szczęśliwie dla legionistów, była to już ostatnia przegrana w tamtym sezonie, a udana końcówka pozwoliła na wprowadzenie do klubowej gabloty dwóch cennych trofeów.
Nowy sezon zaczął się już od prawdziwej masakry, bo Legia – z wyłączeniem meczu z dziadowskim Cork – nic nie potrafiła wygrać przy Łazienkowskiej, a zanotowała aż cztery oklepy. Najpierw na jej boisku zatańczyła przeciętna – jak się później okazało – Arka, następnie przyszedł kolejny policzek od Zagłębia Lubin, a za nim dwa eurowpierdole – ze Spartakiem Trnava i F91 Dudelange. I faktycznie, jak to powiedział Dominik Nagy, w tym kontekście remis z Lechią nie był takim złym wynikiem.
Skąd zatem przy tak żenujących wynikach u siebie wzięły się trofea oraz nie taka znowu zła sytuacja Legii w lidze w obecnym sezonie? Otóż drużyna od dłuższego czasu zdecydowanie lepiej prezentuje się na wyjazdach. Tak jak przy Łazienkowskiej jej tegoroczny bilans wynosi 8 zwycięstw, 1 remis i 7 porażek, tak poza Łazienkowską (w tym raz na Stadionie Narodowym w Warszawie) bilans jest o niebo lepszy – 9 zwycięstw, 3 remisy i tylko 1 porażka (z Arką w Gdyni), którą spokojnie można nazwać wypadkiem przy pracy.
Ciężko powiedzieć z czego to wynika, że Legia dużo lepiej prezentuje się poza swoim stadionem, ale liczby nie pozostawiają tu żadnych wątpliwości. Średnio 2,23 punktu poza domem i 1,56 na swoim stadionie, gdzie w teorii grać powinno się sporo łatwiej. Dzięki wyjazdowej formie trofea się zgadzają, ale dzięki domowej dyspozycji przestaje zgadzać się frekwencja. I, skoro nowy trener Legii, Ricardo Sa Pinto słynie już ze zjednywania sobie kibiców, powinien niezwłocznie zacząć od oszczędzenia im oglądania Legii, która jest regularnie obijana przy Łazienkowskiej.
Fot. FotoPyK