Ledwie jeden wolny weekend, a nagle postrzeganie tej ligi inne – jakbyśmy do niej wracali po długiej przerwie, takiej jaka zazwyczaj występuje między rundami. Nie wiemy, czy to tylko nasze odczucie, czy też mieliście tak samo. W każdym razie siedliśmy przed telewizory wygłodniali jak rzadko kiedy. Dawać te mecze i to natychmiast! Wstyd się przyznać, ale nawet o spotkaniu Cracovii z Podbeskidziem myśleliśmy troszkę cieplej niż zazwyczaj, o starciu Lecha z Wisłą Kraków już nie wspominając. Ostatecznie ekstraklasa niczym specjalnym nas nie zaskoczyła: Podbeskidzie wciąż walczy, a „Biała Gwiazda” jak przegrywała, tak przegrywa dalej.
To nie był dobry dzień dla Krakowa.
Bęcki dla Franka Smudy nikogo nie zaskoczyły, były to już piąte bęcki z rzędu i ósmy kolejny mecz bez wygranej. Oczywiście sytuacja kadrowa nie pozostawiała złudzeń, kto wygra i dlaczego Lech. Niemniej jak tak obserwowaliśmy to spotkanie, to dopadło nas kilka spostrzeżeń:
– Oglądanie w akcji Fabiana Burdenskiego nic nie daje. Moglibyśmy go oglądać do Świąt Bożego Narodzenia i ciągle nie wiedzielibyśmy, w czym jest dobry, w czym słaby, jakie ma atuty i wady, którą nogę lepszą i jaki jest jego pomysł na grę. Facet chyba występuje w kamuflażu, z trawą wczepioną we włosy, bo nie widać go w ogóle. Nawet nie damy sobie ręki uciąć, czy koło piątej minuty nie czmychnął do Starego Browaru (bez skojarzeń, to takie miejsce w Poznaniu).
– W obronie Wisły zagrali Michał Czekaj i Alan Uryga. Pierwszy zadebiutował w ekstraklasie w 2011 roku, drugi w 2012. W obu wypadkach były to debiuty udane, o Czekaju szybko zaczęto nawet mówić, że to chłopak z reprezentacyjnym potencjałem. Oczywiście na wyrost, ale to w tym momencie mało istotne. Nas interesuje: co się stało, że trzeba było ich wykopać z podziemi? Nie jest to przytyk tylko do Franciszka Smudy, ale do niego oraz przede wszystkim jego poprzedników: jak prowadzono tych chłopaków, że stracili tyle czasu? Czy ktoś planował ich kariery, nadzorował rozwój? Czy może zostali puszczeni samopas i stracili najważniejsze lata? Tak, wiemy, że ciągle są młodzi i że miewali problemy zdrowotne. Mimo to, trudno nam się oprzeć wrażeniu, że zwyczajnie zmarnowali czas.
– Jeśli Pawłowi Brożkowi coś jest, to powinien powiedzieć: nie mogę grać, idę na L4. Granie takie jak aktualnie (a raczej: jak w całym 2014 roku) nie pomaga ani drużynie, ani jemu samemu. Jeden z najlepszych napastników w tej lidze podobnymi występami rujnuje swoją reputację. Męczy siebie i innych. Jeśli natomiast nic poważnego mu nie dolega, to… naprawdę smutne. Jesienią przecież robił co chciał.
– Lech wygląda bardzo swobodnie i wydaje nam się, że coraz lepiej może w tej drużynie funkcjonować Claasen. Jeszcze niczego spektakularnego na polskich boiskach nie zrobił, ale jakoś tak zaczął wyglądać na kogoś, kto może tę drużynę napędzać. Kwestią czasu powinno być, kiedy coś konkretnego z tego wyniknie. W trójkącie z Szymonem Pawłowskim i Hamalainenem może być groźny.
– Trudno jest zestawiać królów strzelców z różnych sezonów, bo przecież czasami rozgrywano 34 mecze, czasami 30, teraz 37… W każdym razie Łukasz Teodorczyk już ma 19 trafień, a z iloma skończy: nie wiadomo. Ograniczenia – których przecież ma sporo – nie przeszkadzają mu na tyle, by nie finalizować akcji ze sporą regularnością. I teraz tak: chłopak ma 22 lata, kto był młodszym lub równie młodym zawodnikiem, który zdobył tyle goli w jednym sezonie? Poprawcie nas, jeśli się mylimy – Włodzimierz Lubański? No, był jeszcze Tomasz Dziubiński, z 21 bramkami w sezonie 1990/91, ale podejrzewamy, że Teodorczyk osiągnie lepszy rezultat.
No, to by było na tyle, jeśli chodzi o mecz w Poznaniu, w końcu nie wydarzyło się tam nic zaskakującego: lepsi pokonali słabszych mniej więcej w takim stosunku, jaki wszyscy zakładali. Warto jeszcze tylko dodać, że właśnie wyczytaliśmy, iż pięć porażek z rzędu to najgorsza passa Wisły w historii klubu (od 1927 roku, kiedy przystąpiła do rozgrywek ligowych), więc Franek raz jeszcze zapisał się na kartach ksiąg.
Łomot otrzymała też Cracovia i to o tyle bolesny, że akurat ten krakowski zespół zagrał w bardzo przyzwoitym składzie, a przeciwko sobie miał nie Lecha, tylko Podbeskidzie. Bielszczanie są aktualnie w gazie, pokonać ich bardzo trudno, natomiast trudno uciec od tego, że to ciągle tylko Podbeskidzie i porażka z nimi zawsze boli. Dzisiaj nawet trudno stwierdzić, że zespół Wojciecha Stawowego chociaż grał ładnie i pokazał nam jakąś typową dla siebie jako-takę. Nie, od początku do końca była kiszka i od początku do końca to goście wyglądali na zespół, który wie, co chce zrobić na boisku.
Dopiero co różnica między tymi zespołami wynosiła osiem punktów, aż tu nagle huknęło, grzmotnęło, pojawił się dym, a jak opadł – to już jest tylko punkcik. Reforma pokazuje, że nikt nie może czuć się bezpieczny i jeśli ktoś ma w planach odpuszczać mecze w fazie finałowej, to oczywiście może to robić, ale następne rozgrywki spędzi piętro niżej.
Podbeskidzie dzisiaj – naprawdę solidne, z dobrą obroną, zwłaszcza z duetem stoperów Konieczny – Telichowski, którzy nie wykonywali fałszywych ruchów. Ładną asystę zaliczył Sloboda, co warto podkreślić szczególnie, ponieważ nie zdarza mu się to często. Dlatego podkreślimy to bardzo szczególnie: ładną asystę zaliczył Sloboda. I jeszcze raz: ładną asystę zaliczył Sloboda.

