W świecie piłki w ostatnich miesiącach nie ma chyba bardziej pokręconej drużyny niż Sporting. Prezes publicznie obrażający piłkarzy, wdzierający się na trening kibole, masowy exodus najlepszych zawodników czy trener zatrudniony na dziewięć dni – to wszystko w klubie wydarzyło w ciągu zaledwie czterech miesięcy. Na tym jednak jeszcze nie koniec, bo na Estadio Jose Alvalade wymyślili sobie kolejny oryginalny sposób zyskiwania rozgłosu. Tym razem chodzi o sądzenie się z zawodnikami, którzy zdecydowali się opuścić Sporting.
Właśnie w ten sposób lizbończycy chcą rozprawić się z Gelsonem Martinsem, który kilka dni temu podpisał kontrakt z Atletico Madryt. Zdaniem agenta i zawodnika, który na skutek przeróżnych perturbacji w klubie po zakończeniu poprzedniego sezonu rozwiązał swoją umowę z portugalskim zespołem, wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującą literą prawa. Zdaniem działaczy Sportingu było jednak zupełnie inaczej, więc madrytczycy, chcąc pozyskać zawodnika, powinni byli najpierw za niego zapłacić. I to naprawdę konkretne pieniądze, bo Sporting od dawna planował nieźle obłowić się na sprzedaży swojego wychowanka, czego nie zmieniła tego nawet skomplikowana sytuacja z kontraktem zawodnika. Kilka dni temu pisaliśmy zresztą tak:
Co prawda Atletico chciało nawet zapłacić za piłkarza pewną sumą, ale Sporting połasił się na znacznie większą kasę. Podobno Portugalczycy chcieli 50 milionów euro za całą kartę zawodnika, a Atletico proponowało 15+10 milionów za 50% praw do Portugalczyka. W takim wypadku włodarze „Los Rojiblancos” mocno się wkurzyli i zerwali negocjacje, by pozyskać piłkarza za darmo.
Od tego czasu światło dziennie zobaczyły też inne oferty, którymi strona hiszpańska bezskutecznie kusiła portugalską. Właściwie każdą w nich w obecnej sytuacji należało uznać za atrakcyjną, ale w Sportingu byli nieprzejednani. Skoro Atletico i Gelson chcą grać w ten sposób, to trzeba im pokazać, kto tak naprawdę tutaj rządzi – właśnie coś takiego wymyślili sobie działacze lizbońskiego klubu, kierując sprawę do odpowiednich organów FIFA i domagając się od Hiszpanów 100 milionów euro odszkodowania.
We sat down with @GelsonMartins_ for his first-ever interview as an Atlético:”I’m going to give it my all for Atlético.“⚪#AúpaAtleti pic.twitter.com/rsxgvRk0BV
— Atlético de Madrid (@atletienglish) 28 lipca 2018
Wytłumaczenia dla tej gigantycznej kwoty należy ponoć szukać w aneksie do umowy Gelsona, która rzekomo weszła w życie na początku czerwca, czyli tuż przed tym, jak zawodnik zdecydował się ją rozwiązać. Zdaniem działaczy na mocy aneksu kwota odstępnego za skrzydłowego wzrosła właśnie do stu baniek. – Na ostatnim posiedzeniu zarządu jednogłośnie przyjęto decyzję, która ma na celu ochronę naszych interesów. Złożyliśmy do FIFA stosowny wniosek, a poza odszkodowaniem domagamy się także kar dla Atletico i zawodnika – głosi oświadczenie opublikowane przez klub w mediach.
Sprawa Gelsona jest w zasadzie taka sama, jak ta, która wyniknęła przy okazji przenosin Ruiego Patricio do Wolverhampton. Anglicy również chcieli dogadać się ze Sportingiem i dać Portugalczykom zarobić, ale słysząc zaporowe żądania, po prostu skorzystali z okazji i podpisali bramkarza za darmo. Wtedy przedstawiciele klubu z Estadio Jose Alvalade dostali dzikiego szału i pobiegli do FIFA z kwitkiem, na którym napisali, że należy im się 60 milionów odszkodowania.
Szczerze jednak mówiąc, bardzo zdziwimy się, jeśli FIFA w obu sporach orzeknie na korzyść lizbończyków i nakaże pozostałym stronom zwrócić im podobno należne pieniądze. W gruncie rzeczy wina za zaistniały stan rzeczy leży bowiem po stronie Sportingu. Cudaczna polityka władz i totalny rozpiździel w klubie, doprowadziły do rozmontowania naprawdę solidnej drużyny, mającej w swoich szeregach kilku piłkarzy, na których można było nieźle zarobić. I to właśnie z powodów coś nam podpowiada, że szukanie „sprawiedliwości” skończy się kolejną kompromitacją.
W Sportingu powinni skupić się raczej na kompletowaniu zespołu na najbliższy sezon i cieszyć się z tego, że niektórzy zawodnicy, którzy wcześniej w popłochu uciekali z klubu, teraz zdecydowali się do niego wrócić. Taką drogę obrał choćby Bas Dost. – W ostatnim czasie przeżywałem trudne chwile, ale gdy dwa lata temu przychodziłem do Sportingu, to od razu pokochałem to miejsce. Te dwa lata były naprawdę piękne, dopiero na koniec wydarzyło się to, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Długo myślałem na swoją przyszłością, ale moje uczucie do tego klubu tak naprawdę nigdy nie umarło – powiedział Holender po ogłoszeniu swojej decyzji.
Tajemnicą poliszynela jest, że Dost zgodził się zostać w klubie tylko dlatego, iż wcześniej ze Spotingu pogoniono ekscentrycznego Brunona de Carvalho, byłego prezydenta, który odpowiadał za praktycznie wszystkie krzywe akcje w klubie. Najwyraźniej jednak jego duch nadal unosi się w gabinetach na Estadio Jose Alvalade. Trudno bowiem znaleźć inne wytłumaczenie dla działań ludzi rządzących Sportingiem, którzy zamiast zarabiać na zawodnikach (i to nie mało) wolą najpierw stawać okoniem podczas negocjacji, a potem biegać na skargę i domagać się absurdalnych odszkodowań.
Fot. Newspix.pl