Wszędobylski Vrdoljak, coraz lepszy Ł»yro, świetny jak zawsze Radović. Legia wytrzymała ciśnienie i dzięki wygranej z Zawiszą nadal ma nad Lechem dziesięć punktów przewagi. Sporo się ostatnio mówiło o słabych drugich połowach ekipy Berga, o tym, jak bardzo drużyna jest uzależniona od Radovicia. Dzisiaj – choć daleko było jej do poznańskiego rozpasania – odwróciła połówki i zabiegała bezradnych piłkarzy Tarasia. Za tydzień test: po raz pierwszy od dawna zobaczymy, jak Legia poradzi sobie bez swojej – nie bójmy się tego słowa – największej gwiazdy. Ponoć dobrą ekipę poznaje się właśnie po tym, że potrafi z taką absencją sobie poradzić.
Dziwne to było spotkanie. Najpierw znowu mówiło się o chaotycznej grze Legii, o braku skrzydeł (beznadziejny Ojamaa na tle reszty), o bergastycznej pierwszej połowie, w której setkę dla Zawiszy zmarnował Wojciechowski, a potem jeden ruch kurtyny i wszystko zaczęło się na nowo. Ł»yro grał jak nie Ł»yro, Vrdoljak rzucał prostopadłe piłki, a duet Duda-Radović znowu pokazał, że atak pomocników zwyczajnie daje radę i normalna „dziewiątka“ nie jest nieodzowna.
Legia w pierwszej połowie męczyła się w ataku pozycyjnym, w drugiej połowie zdominowała Zawiszę w każdym elemencie gry. Dwa gole w przeciągu pięciu minut, potem kolejne w końcówce. 3:0 – w przerwie chyba nikt nie powiedziałby, że skończy się takim wynikiem.
Oczywiście trzeba dodać, że fatalnie wyglądał dziś Zawisza. Jeśli można było niedawno napisać o drużynie Tarasiewicza, że jest tam życie po Goulonie, to po Masłowskim już nie. Brakowało dziś tam jakiegoś życia, zrywu, czegoś więcej niż niedokładne podania Dudka i ukrywanie się Vasconcelosa. Całość przypominała przedmeczowy wywiad zestresowanego Tęsiorowskiego. Strach, trzęsące się ręce – nic więcej.
A Legia grała swoje. Pyk, pyk, pyk. Posiadanie piłki ponad 60 procent. Vrdoljak był jednocześnie obrońcą, pomocnikiem, a jak ktoś się uprze – to i w przodu mógł go zobaczyć. Dla niektórych gracz meczu, chociaż bądźmy poważni – to Radović z Ł»yrą rozdawali dziś karty, choć wkład tego pierwszego oceniamy wyżej.
Rado najpierw wykartkował się przed rundą mistrzowską, a potem zatańczył z Zawiszą na własnym warunkach. Zastanawia nas, jak to będzie wyglądało za tydzień w Lubinie. Do tej pory to Radović dawał sygnał do ataku. To on kreował grę i zawstydzał cały zastęp napastników Legii, którzy ostatnio masowo usiedli na ławce. Może czas, żeby z ławki podniósł się Orlando? Absurdalnie wygląda postać gościa, który wybiega na boisko ekstraklasy dwa dni po przyjeździe do Polski, a potem dwa miesiące i… nic.

Piast po raz kolejny pokazał w tym sezonie, że wcale nie zamierza odpuszczać… walki o pierwszą ligę. Długimi momentami wydawało się, że gliwiczanie nie będą w stanie odpowiedzieć Pogoni, ale na swoje szczęście – jak to kuriozalnie brzmi – mieli w składzie Kamila Wilczka. Wilczek uratował remis w samej końcówce, ale w Gliwicach i tak muszą nerwowo spoglądać w tabelę: jeśli nie w tę ogólną, gdzie aż tak źle nie jest, to chociaż w tegoroczną.
Po wczorajszej wygranej Widzewa z Wisłą, jest już tylko jedna słabsza drużyna w 2014 roku niż Piast – Górnik. Tylko, że w Zabrzu po rundzie jesiennej sytuację mieli lepszą… Natomiast w Gliwicach zostali z zespołem, który nie potrafi wygrać przed własną publicznością i który nie ma pomysłu na grę. Dziś było to aż nadto widoczne: gospodarze usunęli się na bok, oddali rywalom pole gry i się przyglądali. Można było mieć zastrzeżenia do samego stylu, ale też i piłkarskiej determinacji. Dowodzona kapitanem Radosławem Murawskim – rocznik 94. – ekipa nie wyglądała na taką, która za moment znajdzie się z nożem na gardle. A po podziale punktów tak właśnie będzie.
Dlaczego więc nie wygrała dziś Pogoń? Sytuacji było wiele, bardzo wiele, ale szwankowała skuteczność. A to obok bramki, a to nad bramką… Zresztą, zdobywając dwa gole na wyjeździe, nie można dwóch stracić. Można się też zastanawiać, jak do tego doszło – a przede wszystkim zastanawia się trener Wdowczyk – że szczecinianie w końcówce kompletnie przysnęli. Niegroźny z pozoru wyrzut z autu Matrasa, niezdecydowanie obrońców i bierna postawa Golli, który odpuścił Kamila Wilczka. No i co? No i 2:2, w drugiej minucie doliczonego czasu gry. A przecież kilka chwil wcześniej Jakub Bąk miał setkę – taką, żeby akurat dobić rywala.
Ł»e dziś Wilczka nie można odpuszczać, przekonaliśmy się już w pierwszej połowie. Kiedy Pogoń zdążyła wyjść na prowadzenie po golu Robaka – i wcześniejszym pokazie Matrasa zatytułowanym „jak NIE NALEŁ»Y walczyć w powietrzu” – momentalnie odpowiedzieli gospodarze. Podanie z chirurgiczną precyzją Gerarda Badii i dobre wykończenie Wilczka. Dwa gole, które ustrzelił dziś, to tyle, ile zdobył przez cały poprzedni sezon: rozdzielając po jednym na Puchar Polski i Młodą Ekstraklasę.
Meczem w Gliwicach Pogoń potwierdziła dwie rzeczy. Po pierwsze, jak duży postęp zrobiła pod wodzą Wdowczyka: umiejętnie prowadziła grę, utrzymywała się przy piłce i starała się kontrolować wydarzenia na boisku. Po drugie, ile tej drużynie brakuje jeszcze do pożądanego poziomu. Szczecinianie mogli dziś wskoczyć przed Wisłę, ale zabrakło im kilkudziesięciu sekund. Tylko i aż.

Fot. FotoPyK
