Widzew w najmniej spodziewanym momencie cudownie ozdrowiał: podniósł się z wózka, stanął na nogi i zaczął chodzić. Jeśli piłkarze trenera Skowronka mieli jeszcze pokazać, że w tym sezonie powalczą o utrzymanie, właśnie to zrobili – teraz, w ostatnim możliwym momencie. Łodzianie po naprawdę dobrym meczu wygrali z Wisłą pierwszy raz w tym roku, pierwszy za kadencji nowego szkoleniowca.
Od samego początku wszystko wydawało się inne. Przede wszystkim Skowronek po raz pierwszy wystawił w drugim meczu taki sam skład, niczego nie zmieniając. Ostatnim razem, kiedy do Łodzi przyjechało Zagłębie, poprzestawiał nie dość, że nazwiska i pozycje piłkarzy, ale też ustawienie. Tym razem posłał jednak tę samą jedenastkę, co na Cracovię i w końcu miał argument za tym, że był to najlepszy wybór. Tak, był, głównie dlatego, że Widzew wyszedł na mecz mocno zmobilizowany i – tego nie oglądamy zbyt często – bez żadnego strachu. Kasprzak walczył w drugiej linii za dwóch, Kaczmarek biegał za każdą piłką, Nowak czyścił w tyłach (z drobnymi wyjątkami), Cetnarski nie człapał – przynajmniej tak to wyglądało z wysokości trybun – a na koniec został bohaterem.
Wczoraj pod stadionem Widzewa zebrała się grupka protestujących kibiców przeciwko Sylwestrowi Cackowi, która m.in. podarowała kapitanowi Cetnarskiemu koszyk z jajami. I Widzew w spotkaniu z Wisłą te jaja pokazał.
Nietypowy był u gospodarzy charakter – nie ten widzewski, ale po prostu charakter. Nietypowe było też to, że piłkę w siatce umieścił Mariusz Rybicki: to było jego premierowe trafienie z akcji w tym sezonie. Akcji, w której dużą rolę odegrał rajd na skrzydle Kikuta i dobre dogranie Kasprzaka. Łodzianie cieszyli się z prowadzenia… po raz pierwszy w tym roku. To był sam początek meczu, a to, co działo się potem, momentami było ciężko ogarnąć. Setkę miał Visnakovs, setkę miał Stilić, coraz odważniej grały obie strony, a Smuda jak nie Smuda w niecałą godzinę wykorzystał wszystkie zmiany. Chwilami wyglądało to podwórkowo: akcja za akcję, kontra za kontrę, ale bez jakiegokolwiek wykończenia.
Kiedy Widzew w drugiej połowie próbował grać, do siatki trafiła Wisła. Trafił Garguła – zupełnie niepilnowany, pozostawiony bez jakiejkolwiek opieki i trochę przez środkowych obrońców zlekceważony. Kiedy zaczęła po wyrównującym golu grać Wisła, bramkę zdobył Widzew, też po błędach w defensywie rywali. I to kto? Cetnarski. Wyszło mu, w końcu mu coś wyszło… Przez ostatnie pół godziny grali już i jedni, i drudzy. Piłka wędrowała z jednej bramki pod drugą, kontry wyprowadzane były trzech na dwóch, ale jeśli nawet Visnakovs nie potrafi w wybornej sytuacji przerzucić futbolówki nad bramkarzem – ciężko o lepsze okazje. Ma Łotysz szczęście, że to nie była piłka meczowa, a jedynie taka na dobicie.
– Można wygrać z każdym i z każdym można przegrać – stwierdził odkrywczo Łukasz Burliga. Jeśli chodzi o Wisłę, a jej poprzeczkę stawiamy wysoko, o wygrywaniu kompletnie zapomniała. Sześć ostatnich meczów to dwa remisy, cztery porażki. I to porażki z Ruchem, Zawiszą, a przede wszystkim Zagłębiem, no i teraz Widzewem. Widzewem, który wyciąga właśnie rękę do góry i wykrzykuje: my jeszcze spróbujemy!
A dzięki reformie ligi, może im się nawet udać.
Fot.FotoPyk