Jeszcze kilka miesięcy temu mało kto wspominał o nim w prasie. W Sivassporze, z którego miał trafić do Galatasaray, przepadł na amen i gdy wydawało się, że jego kariera znalazła się na delikatnym zakręcie, całkiem nieoczekiwanie trafił do Rennes. Tam Kamil Grosicki radzi sobie coraz lepiej, gra w miarę regularnie, asystuje i nawet doczekał się pierwszego transparentu ze swoim nazwiskiem. W rozmowie z Weszło „Grosik“ opowiedział, w jaki sposób zyskał sympatię nowych kolegów, dlaczego założył konto na Twitterze i co powiedział Roberto Carlosowi w Sivassporze.
Jak po wczorajszej kolacji przy Lidze Mistrzów? Nie ma kaca?
Nie, normalna kolacja. Poznaliśmy tu Polaków, Łukasza z żoną Mileną, który od początku bardzo nam pomagał przy organizacyjnych sprawach. Jeździł ze mną do sklepu, kupował ze mną rzeczy… Zaprosiliśmy ich na kolację, miło sobie posiedzieliśmy, ale spokojnie i niedługo, bo dziś rano mieliśmy trening.
Glik i Fabiański podpowiadali ci na Twitterze, co powinno wjechać na stół.
(śmiech) Ł»ona podała do stołu, więc kieliszki musiały się pojawić, ale ja akurat wina nie piję, bo nie lubię.
W klubie pozwalają na lampkę przy obiedzie?
Raczej nie, ale po wygranym meczu wjeżdżają do szatni napoje gazowane, pizza, wino czy piwo. Normalna rzecz. Ale to tylko po zwycięstwach – wtedy można sobie dziubnąć.
Po twoim Twitterze można wywnioskować, że bardzo szybko wkomponowałeś się w zespół.
Tak było zawsze, nawet w Turcji, mimo że nie znałem języka. W Rennes od razu pokazałem, że jestem wesołym chłopakiem, który dobrze się czuje w towarzystwie i który nie przyjechał do Francji tylko po to, żeby grać, ale też żeby spędzać miło czas z kolegami. Na razie mi to wychodzi. Ciekawie było np. podczas chrztu – tutaj mają taki zwyczaj, że nowy zawodnik na pierwszej kolacji z drużyną musi coś zaśpiewać. Wymyśliłem sobie na poczekaniu „Warszawski Ursynów“, bo jak miałem 15-17 lat, to młodzi chłopacy chyba w całym kraju słuchali hip-hopu, chodzili w szerokich spodniach i bluzach z kapturem. Sam zawsze lubiłem taką muzykę, a ta piosenka została mi w głowie do teraz. No i dałem show. Wyjechałem tam jak raper. Wiesz, łapa do góry, miksowanie… Wiadomo, że słów nikt nie rozumiał, ale kawałek rytmiczny i jak leciał refren, to drużyna ze mną robiła „ła, ła, ła“. Bardzo miło.
Jesteś już jednym z głównych wodzirejów szatni czy jeszcze nie?
Gdybym mówił lepiej po francusku, to robiłbym więcej numerów, jak w Polsce czy nawet w Turcji. Ale jestem tu już od 2,5 miesiąca, wszyscy mnie poznali i wiedzą, że lubię sobie pożartować. Po francusku też daję radę, parę nieprzyjemnych słów już poznałem i czasem jak coś walnę, to wszyscy leżą. Wiesz, jak brzmią przekleństwa z ust obcokrajowca… A najbardziej zakumplowałem się z innym dowcipnisiem, Nelsonem Oliveirą. Młody zawodnik, a wygląda, jakby miał z 30 lat. Jak się poznaliśmy i powiedział, że jest z rocznika 91, to trochę się przeraziłem. I z twarzy, i z postury wygląda na poważnego faceta. Ale taką też mamy młodą szatnię – od paru zawodników z pierwszego składu jestem 5-6 lat starszy. Wcześniej mi się to nie zdarzało. Zawsze to ja byłem tym młodym, a teraz wszystko się zmieniło.
Przeraziło cię też przygotowanie fizyczne niektórych zawodników.
Tutaj po śniadaniu, na godzinę przed treningiem, nie ma tak, że każdy siedzi i patrzy sobie w oczy lub czyta gazetę, tylko wszyscy ruszają na siłownię i na treningu nie musimy już biegać w kółko. Każdy już wcześniej zaliczył rowerek, ćwiczenia rozciągające lub na siłę. A siła fizyczna zawodników faktycznie jest tu bardzo duża. W Turcji mieliśmy super sprzęt na siłowni, ale spędzałem tam mało czasu. Zmieniło się to dopiero po przyjściu Roberto Carlosa. We Francji natomiast zauważyłem, że nikt nikogo do niczego nie musi namawiać, bo każdy ćwiczy dla siebie. Od dwóch miesięcy przynajmniej dwa-trzy razy w tygodniu chodzę na siłownię.
Zmotywowało cię do tego krycie Romarica przy stałych fragmentach?
Wiesz, jak chłop wygląda? Naprawdę… Strasznie wyróżnia się warunkami fizycznymi. Jak trener bramkarzy – bo to on zwykle omawia u nas stałe fragmenty – powiedział, że mam kryć „szóstkę“, to trzy razy dopytywałem, czy dobrze zrozumiałem. „Tak, masz go nie dopuścić do uderzenia“. Raz doszło do takiej piłki stykowej i całe szczęście, że nie padła bramka. Gdyby weszło, nie miałbym wymówek i na pewno zostałbym za to rozliczony. Na boisku trzeba zapominać, że nigdy wcześniej tak nie grałem. Muszę po prostu być czujny i uważny. Cały czas uczę się czegoś nowego. Ciężko się grało np. przeciwko Lille. Niby nie stwarzali groźnych sytuacji, ale pod względem fizycznym byli bardzo mocni. A piłkarsko z przeciwników najlepiej wyglądał Lyon. Mimo że grali z nami w dziesięciu, to oni prowadzili grę, a my kontrowaliśmy.
Z czego twoim zdaniem wynika wasza słaba pozycja w tabeli? Macie jednak paru poważnych zawodników, a teoretycznie walczycie o utrzymanie.
Na zgrupowaniach czasem jestem w pokoju sam, czasem z kolegą i akurat zapytałem o to kapitana, Romaina Danze. Mówił, że to się ciągnie od poprzedniego trenera, a obecny szkoleniowiec jeszcze nie wprowadził w 100 procentach swojego planu. Wygląda to jednak coraz lepiej, zawodnicy zaczynają rozumieć filozofię trenera Montaniera, ale sam widzisz, jak jest… Wygrywamy z mocniejszymi, a przegrywamy ze słabszymi. To musi siedzieć w głowach. Jak gramy z beniaminkiem, to gubi nas pewność siebie.
Dziś niewiele osób pamięta, że mało brakowało, a twój transfer do Rennes mógłby się wysypać na ostatniej prostej, gdybyś nie zdążył załatwić formalności z Sivassporem.
Przed zimowym okienkiem dzwoniło do mnie wielu menedżerów, ale zawsze powtarzaliśmy z Mariuszem Piekarskim, że czekamy na konkrety. W końcu zadzwonił Zoran Jevtić, Serb z belgijskim paszportem i powiedział, że jest temat z Francji. – No dobra, zadzwoń do mojego menedżera i sobie z nim rozmawiaj – nie do końca w to wierzyłem. Na drugi dzień Jevtić poleciał już do Polski spotkać się z Piekarskim i przedstawić ofertę. Widać, że na transferze zależało i jemu, i działaczom klubu, bo przelecieli po mnie pół Europy. Belgia, Warszawa, Stambuł, Sivas… Potem na ostateczne negocjacje do Turcji przyleciał dyrektor sportowy Rennes. Wtedy zacząłem wierzyć, że ten transfer może dojść do skutku, bo jak się lata tyle kilometrów, to raczej po coś. Początkowo Sivas, słysząc, że zgłasza się klub z Francji, zażądało sporych pieniędzy, ale na szczęście się dogadali.
W ostatniej chwili musiałeś też sam polecieć prywatnym samolotem do Turcji, żeby dopiąć formalności.
Poleciałem do Rennes, podpisaliśmy wstępną umowę i musiałem specjalnie wrócić do Sivas, by rozwiązać kontrakt i zapewnić, że klub nie wisi mi żadnych pieniędzy. Kolejne dwa dni w podróży, do meczu z Lyonem pozostawało pięć dni, a musiałem jeszcze skoczyć do Szczecina spakować rzeczy. Wymyślili mi ten samolot prywatny – fajna sprawa, bo widziałem, że wszystkim zależy, bym zadebiutował właśnie już z Lyonem.
Sam przyznasz – zasiedziałeś się w Turcji. Ile czasu tam straciłeś?
Wypadłem na ostatnie pół roku, gdy trenerem został Roberto Carlos i wprowadzono limit, według którego mogło grać tylko sześciu obcokrajowców. Carlos ścągnął swoich zawodników, zespół zaczął dobrze grać i nie było sensu niczego zmieniać. Kolejna życiowa lekcja. Dobrze, że wytrwałem, bo kiedyś pewnie bym się obraził, ale człowiek z wiekiem dojrzewa.
Samego Carlosa nie wspominasz też chyba źle. Nie widać było po tobie w wywiadach większej urazy.
Rozstaliśmy się w normalnych warunkach, podziękowałem za współpracę i cieszę się w ogóle, że poznałem taką osobę. Carlos tłumaczył mi, jaka jest sytuacja, ale sam powiedziałem mu w oczy, że jestem lepszy od zawodników, którzy grają. Może to też go zabolało? Nie chciałem opowiadać za plecami, jaki trener jest zły. Wolałem wszystko wyjaśnić twarzą w twarz. Trener powiedział, żebym pokazał mu na treningach, że jestem lepszy od tych, którzy grają, dostałem szansę w pucharze, strzeliłem jakąś bramkę, ale nic to nie zmieniło. Koncepcja była inna.
Jaki to w ogóle trener? Dobry czy odcinający kupony?
Pojęcie ma i treningi bardzo mi odpowiadały. Praktycznie wszystkie zajęcia z piłką. Utrzymywanie się, klepanie i pressing już na połowie przeciwnika. Teraz Carlos ma słabsze wyniki, ale jako trener jeszcze się wyrobi. Będzie dobrze.
Po twoim wyjeździe z Turcji mówiło się, że mógłbyś wrócić do Polski, np. do Pogoni lub Lechii. Brałeś to w ogóle pod uwagę?
Mariusz Piekarski sugerował, żebym wrócił na pół roku do Polski, jeśli nie wyjdzie nic fajnego z zagranicy. Proponował mi Lechię, ale nawet o tym nie myślałem. Znam swoją wartość i wiem, że powrót do ekstraklasy byłby krokiem do tyłu. Inne propozycje? Parma chciała mnie od czerwca, czyli od nowego sezonu, a z Turcji – Gaziantepspor i Rizespor prowadzony przez trenera, który mnie ściągnął do Sivas. Było kilka tych klubów i wbrew temu, co ludzie myślą, moja kariera cały czas idzie w dobrym kierunku. Może nie jakoś drastycznie szybko, ale do przodu. Najpierw transfer z Polski do Turcji, potem do Francji… Jasne, mogłem więcej osiągnąć, w Turcji miałem nawet szansę na transfer do wielkiego klubu. Liczyłem na to, przyznam szczerze, bo na początku mnie zapewniano, że jeśli wpłynie oferta ze Stambułu, to nie będą robić mi przeszkód. Okazało się inaczej – gdy pojawiało się zainteresowanie, stawiali zaporowe sumy.
Klubowa kariera faktycznie idzie do przodu, ale reprezentacyjna niekoniecznie, o czym sam kilka razy wspominałeś. Jeśli nie przebijesz się do kadry teraz, grając regularnie w Rennes, to już chyba nigdy.
Powiedziałem, że nie grałem w reprezentacji tyle, ile chciałem. Zawsze łapałem się do grupy 25 zawodników, ale nigdy nie miałem na tyle mocnej pozycji, że po dobrym meczu mogłem być pewien kolejnego powołania. Nawet, jak zagrałem dobrze z Anglią, to czekałem, aż na 90minut.pl zapali się news z listą powołanych. Może blokowało mnie to, że ani u trenera Smudy, ani u Fornalika nie czułem pełnego zaufania? Jestem im wdzięczny, że odgrywałem w ich drużynach jakąś rolę, ale zadowolony z siebie nie jestem. Zagrałem sporo meczów, ponad 20, ale co z tego, skoro trzy-cztery były dobre, a reszta to jakieś odcinanie kuponów. Dopisujesz sobie kolejne „A“, ale nic z tego nie wynika.
Nawałka już u ciebie był?
Rozmawiałem z nim telefonicznie, a na meczu z Valenciennes był trener Hubert Małowiejski. W sobotę na Bordeaux przylatuje Bogdan Zając. Wiadomo, że ci trenerzy wiedzą, jak gra Błaszczykowski, Sobota czy Masłowski, ale to jednak fajne, gdy widzisz, że często ktoś przyjeżdża cię oglądać i ciągle cię monitoruje. Takie zaufanie jest potrzebne.
Powiedz na koniec, skąd pomysł na konto twitterowe, bo mam wrażenie, że z wszystkich polskich piłkarzy, którzy regularnie tam coś wrzucają, ty najbardziej zyskałeś wizerunkowo.
Kiedyś w jakimś wywiadzie, może nawet na Weszło, powiedziałem, że te wszystkie Facebooki i inne portale społecznościowe są dla kobiet, a nie dla facetów, ale kiedy nie grałem pół roku w Sivas i w ogóle się o mnie nie mówiło, chciałem się przypomnieć kibicom. Chciałem pokazać, że żyję, trenuję i zaraz wrócę do gry. Minęło kilka miesięcy, dalej mam Twittera i staram się być wyluzowany. Nie spinam się. Cieszę się też, że prawie wszyscy piszą do mnie pozytywnie. Do tej pory nie spotkałem żadnych kozaków zza komputera, którzy chcą cię tylko obrazić. Wiesz, jak jest… Człowiek przeczyta o sobie coś negatywnego, to się zdenerwuje. Jestem tam sobą, nikogo nie udaję i pokazuję ludziom, że piłkarze normalnie się zachowują, nie są żadnymi gwiazdami i mają swój klimat. Tylko żona się martwiła, że coś odpalę i mówiła, żebym się dwa razy zastanowił, ale na razie żadnej wtopy nie było. Ł»adnych min też nie szykuję (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
Fot. FotoPyK