Krótka historia, dlaczego piłkarze najchętniej bawią się w Las Vegas

redakcja

Autor:redakcja

02 kwietnia 2014, 16:55 • 7 min czytania

Pisaliśmy o książce „Futbol Obnażony” już kilka tygodni temu. Nie będziemy więc jeszcze raz zachwalać historii anonimowego piłkarza Premier League, który popadł w depresję, a potem wylał wszystkie żale na temat środowiska. Kto nie czytał – recenzję znajdzie TUTAJ. Przypominamy, że w naszym sklepie książkę nabyć można z 15-procentowym rabatem. Jeśli się wahacie i chcecie próbkę – poniżej fragment roboczo przez nas nazwany: „dlaczego piłkarze najchętniej bawią się w Las Vegas”.

Reklama

„W ciągu ostatnich kilku lat Las Vegas zepchnęło Marbellę z pozycji lidera na liście celów podróży dla piłkarzy szukających rozrywki. Istnieje sporo przyczyn: imprezy nad basenami są szalone, dziewczyny – przepiękne, i nie ma niczego, czego człowiek nie może dostać, o ile ma pieniądze, żeby za to zapłacić. Jednak prawdziwy powód uciekania do Vegas jest oczywisty: tam nawet twoje najgorsze zachowanie wygląda normalnie.

„Rehab” ma prawdopodobnie największą sławę pośród imprez nad basenami w Vegas, a jako że wynajem cabany kosztuje około dziesięciu tysięcy dolarów za dzień, z pewnością jest najdroższa. W niedziele to miejsce ugina się pod ciężarem pięknych ludzi. Kilka sezonów temu pojechałem tam na „pielgrzymkę” z grupą regularnych bywalców i byłem zszokowany skalą rozpusty. Pod koniec tygodnia dwóch piłkarzy wróciło do domu, bo zwyczajnie nie mogło już tego wytrzymać, ośmiu miało nowe tatuaże, a jeden zabrał miejscową dziewczynę z powrotem do Anglii i wziął z nią błyskawiczny ślub. W połowie wyjazdu jeden z naszych zawodników powiedział, że Lindsay Lohan zaprosiła nas do swojego domu w Los Angeles. Po krótkiej naradzie postanowili wynająć samochód i tam pojechać – ja się na tę eskapadę nie skusiłem. Okazało się, że podjąłem świetną decyzję, ponieważ po przyjeździe szybko się zorientowali, że była w areszcie domowym. Jak powiedział mi później jeden z chłopaków: „Jechaliśmy tam pięć godzin, żeby obejrzeć jebany film”. Idioci.

Reklama

Byłem w praktycznie każdym klubie i modnym barze wartym odwiedzenia i widziałem show każdego istniejącego typu. Zaliczyłem wszystkie wielkie imprezy na Ibizie w Pacha, Space, Amnesii i El Paradis. Byłem w całej Azji i imprezowałem w najmodniejszych dzielnicach Tokio, robiłem wszystko, co warto zrobić w Wielkiej Brytanii i większości Europy, nie omijając barów lodowych w Szwecji i pokazów burleski w Paryżu. Byłem w świetnym barze w Estonii, gdzie znajdowała się ukryta strzel- nica. Po kilku koktajlach kelner przychodził do twojego stolika z menu pokazującym każdy typ broni, jaki można sobie wy- obrazić; po prostu wybierałeś zdjęcie znanego dyktatora, wskazywałeś broń (ja wziąłem kałacha) i do dzieła. Nie wiem, czy policja byłaby z tego zadowolona, ale ja bawiłem się wspaniale. Biorąc to wszystko pod uwagę, mogę szczerze powiedzieć, że nigdy nie widziałem drugiego takiego miejsca jak TAO w LasVegas…

Wzięliśmy stolik z minimalną wartością rachunku ustaloną na pięć tysięcy dolarów, co nie stanowiło problemu, ponieważ butelka szampana Dom Perignon kosztuje tam jakieś półtora tysiąca. W Vegas musisz mieć swojego „załatwiacza” – kogoś w rodzaju concierge’a. Taki człowiek zna wszystkich w mieście, załatwi ci najlepsze miejsca na pokazach, w klubach, restauracjach i imprezach nad basenem, sprowadzi ci helikoptery i limuzyny na pstryknięcie palcem, i da dostęp do wszystkich kobiet, jakich mężczyzna mógłby kiedykolwiek potrzebować, co udowodnił tamtej nocy w TAO. Kiedy zajęliśmy miejsca, „Jess” zapoznał nas z właścicielami i wytłumaczył, kim jesteśmy. Pięć minut później parada zabójczo cudownych kobiet przechadzała się wzdłuż naszego stolika. Za każdym razem, kiedy któraś nam się spodobała, mieliśmy mówić o tym „Jessowi”, a on dosadzał ją do naszego stolika.

Dla mnie było to niezwykle żenujące, ale te dziewczyny zarabiają w jedną noc tysiące dolarów i nie jestem tu po to, żeby kogoś oceniać. Za nami był inny stolik, przy którym siedziały prawdziwe gwiazdy, w tym zawodnik Barcelony. Mieliśmy jesz- cze kilka wolnych miejsc; kiedy koło naszego stolika przeszła kobieta, która była już zupełnie z kosmosu, wszyscy wstali i jednocześnie krzyknęli: „Chcemy ją!”. Szokujące, nieprawdaż?
Tak czy owak, zauważył ją też stolik za nami. Wezwali „Jessa” do siebie, a kiedy do nas wrócił, zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy tak ważni, jak nam się wydawało. „Jess” powiedział nam: „Stolik z tyłu poprosił mnie, żebym przekazał wam, że cokolwiek zaoferujecie za tę dziewczynę, oni to podwoją”. Wygrali licytację przy pięciu tysiącach dolarów, co tylko nas wszystkich ośmieszyło, ponieważ, jak się później dowiedzieliśmy, niektóre z tych dziewczyn w ciągu jednego wieczoru mogą zarobić na użyczaniu swojego towarzystwa około trzydziestu tysięcy dolarów. Jakiekolwiek dodatkowe usługi pozostają tajemnicą dziewczyny i podlegają nowym negocjacjom. Tak przynajmniej słyszałem.

Jednak kurczowe trzymanie portfela nie potrwało w naszym przypadku zbyt długo. Tak naprawdę od tamtej chwili poszliśmy w zupełnie odwrotnym kierunku. Jeden z naszych chłopaków, śmiertelnie obrażony za przegranie dziewczyny z sąsiednim stolikiem, wyzwał ich na „wojnę szampanową”. To legendarny pokaz współczesnej męskości. Kiedy dwa stoliki zaczynają ze sobą wzajemnie rywalizować, rzecz polega na wysłaniu sąsiadom butelki szampana; drugi stolik musi wtedy się zrewanżować i tak wygląda to do samego końca, aż wreszcie rachunek stanie się za duży dla którejś ze stron. Tak naprawdę przypomina to pokera, a blef i podwójny blef stanowią klucz do zwycięstwa. Jeśli stolik kontynuuje grę, ale nie stać go na rachunek, spada na niego największa hańba – ochroniarze wyprowadzają całą grupę przy akompaniamencie krzyków i gwizdów.

Mój przyjaciel nie zamierzał jednak ponieść tego wieczoru drugiej porażki… Wezwał „Jessa” i poprosił go, żeby wysłał sąsiedniemu stolikowi olbrzymią butelkę szampana cristal, co oczywiście zrobił. Kiedy trzylitrowa flacha pokonywała drogę z baru do stolika, jej podróż śledziła połowa ludzi w klubie. Gdy nasi pogromcy odpowiedzieli przysłaniem kelnerki z dokładnie taką samą butlą oraz dwunastoma shotami tequili, po klubie przeszedł wiwat, a wojna szampanowa była już na dobre rozpoczęta. Dziesięć minut później mój kolega (nie miałem z tym nic wspólnego, jasno mu to wtedy powiedziałem) odesłał dziesięć normalnych butelek cristala ze słomką, parasolką i zimnymi ogniami w każdej, na co prawie natychmiast odpowiedzieli całą skrzynką (dwanaście butelek) Dom Perignon, rocznik 1998. To równia pochyła – menedżer automatycznie wysyła do stolików więcej klubowych dziewczyn, żeby pomagały w piciu alkoholu, napędzając tym samym wojnę. A każdej kolejnej dziewczynie trzeba oczywiście zapłacić…

Ł»adna ze stron nie pokazywała jakichkolwiek objawów słabości, więc mój przyjaciel przekonał kilku pozostałych piłkarzy z naszego stolika, żeby pomogli mu nieść brzemię. Kiedy to się stało, brawura i pieprzenie głupot osiągnęły szczytowe po- ziomy. „Po prostu ich, kurwa, rozpierdzielmy!” – powiedział jeden z nich, i tak właśnie uczynili. W wyjątkowych okazjach klub może sprawić, że butelki szampana „lecą” do stolików po przewodach. Wygląda to spektakularnie i naprawdę podnosi stawkę. Trójka naszych piłkarzy powiedziała „Jessowi”, żeby zamówił pozostałe pięć wielkich butli szampana cristal i wysłał je drogą powietrzną do innego stolika, a kiedy będą leciały, DJ miał wcisnąć „odtwórz” na iPhonie, który mój przyjaciel właśnie mu wręczył. Tak jak mówiłem, o ile możesz za to zapłacić,
Vegas zrobi dla ciebie wszystko..
.
Kiedy pierwsza flacha przemieszczała się nad głowami tłumu, przy wiwatach i wielu amerykańskich „piątkach”, przybijanych przez gości w czapkach z daszkiem odwróconym na drugą stronę, DJ nacisnął „odtwórz”. I’m Forever Blowing Bubbles to dziwny wybór na hymn klubu piłkarskiego, ale jeszcze dziwniejsze jest usłyszenie tej pieśni dudniącej z głośników klubu nocnego w Las Vegas we wczesnych godzinach rannych. Chłopaki chciały skopiować dywizjon Dambusters, więc powiedzieli „Jessowi”, żeby do każdej przelatującej nad parkietem butelki była dołączona flaga Wielkiej Brytanii. Przeciwny stolik docenił show, wstając i bijąc brawo. Siedzieliśmy i czekaliśmy na odpowiedź. Chwilę później pięć pustych butelek cristala przeleciało z powrotem nad parkietem, a z każdej z nich wystawała biała flaga.

Jedna z osób z przegranego stołu podeszła do nas, by uścisnąć nam dłonie. Nie rozpoznałem go, ale było wyraźnie widać, że jest „kimś”. Wyjaśnił, że nie chciał opuszczać klubu, ale co za dużo, to niezdrowo. Nie było szans, żeby właściciele go wyprowadzili, ponieważ był kimś, kogo w Vegas nazywa się high rollerem, i regularnym gościem tego klubu. Zaproponował po- dzielenie się rachunkiem na pół, co od razu podsunęło mi myśl, że nie byliśmy pierwszymi, z którymi wojował.

Tak naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby to on był właścicielem. Ostateczny rachunek? Niecałe sto trzydzieści tysięcy dolarów, pomijając napiwek, czym, jak wyjaśnił nam „Jess” w drodze powrotnej do hotelu, nie zbliżyliśmy się nawet do rekordu, ale i tak podjęliśmy świetną próbę.”

Książkę możecie nabyć pod tym linkiem w promocyjnej cenie 29,70 zł

Najnowsze

Anglia

Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama