Latem doszło do nieuniknionego, czyli do rozbiórki Górnika Zabrze. W ścianach solidnej dotychczas konstrukcji powstały potężne dziury, które na razie próbuje się wypchać słomą, ale na dłuższą metę trudno będzie tak funkcjonować. Utrata jakości najbardziej widoczna jest w obronie i na skrzydłach.
To głównie tutaj Marcin Brosz dostawał cios za ciosem. W tyłach nie ma już Pawła Bochniewicza i wiosną często występującego po prawej stronie Mateusza Wieteski. Nikt w ich miejsce nie przyszedł, więc na boku gra jedyny nominalny prawy defensor Adam Wolniewicz, który w drugiej rundzie zdecydowanie obniżył loty i między innymi z tego powodu przekwalifikowano Wieteskę. Duet stoperów z Danim Suarezem tworzy teraz Przemysław Wiśniewski (syn Jacka), który dziś zapewne zadebiutuje w Ekstraklasie. Na razie zdążył zagrać w dwumeczu z Zarią Balti.
Jeżeli komuś z tej dwójki coś się stanie, Brosza czeka wielka improwizacja, bo innych stoperów w zasadzie nie ma (no dobra, teoretycznie można dać Meika Karwota, ale on chyba po prostu jest za słaby). Pozostałoby rzucenie na głęboką wodę jakiegoś zupełnego juniora lub awaryjne wycofanie Macieja Ambrosiewicza i Szymona Matuszka. Tyle że… wtedy pojawiłby się problem, kim ich zastąpić w pomocy. Po odejściu Rafała Kurzawy i Damiana Kądziora są luki na skrzydłach. Z Zarią na tej pozycji próbowany był Ambrosiewicz, który w ubiegłym sezonie spełniał już rolę środkowego pomocnika, stopera i prawego obrońcy. W obu meczach z Mołdawianami wypadał mizernie, to raczej nie jego świat. Gorzej, że na razie równo kiepsko grał Adam Ryczkowski, który akurat na skrzydle powinien czuć się jak ryba w wodzie. Na wejściu nie zaimponował również najwyżej ustawiony w środku Hiszpan Jesus Jimenez.
Za Matuszka w razie czego mógłby wystąpić sprowadzony ze Stomilu Olsztyn Wiktor Biedrzycki – przynajmniej jeśli chodzi o zgodność pozycji. Prawdziwy dramat robi się wtedy, gdy wypada Szymon Żurkowski. Tak było w rewanżu z Zarią, co skutkowało rażącym brakiem kreatywności drugiej linii. Biedrzycki nie był w stanie wejść w jego buty. Brosz powinien się modlić, żeby chociaż Żurkowskiego udało się zatrzymać jeszcze co najmniej na pół roku.
Na dziś Górnik stracił cztery kluczowe ogniwa, a dużych pieniędzy z tego nie ma. Kądzior miał klauzulę wykupu na 400 tys. euro, Legia odkupiła Wieteskę za pół miliona złotych, Bochniewicz był tylko wypożyczony, a Kurzawie skończyła się umowa. Do Zabrza wpłynęło 900 tys. zł z tytułu jego udziału w mundialu, ale gdyby był pod kontraktem, można byłoby na nim zarobić nieporównywalnie więcej.
Brosz pokazał, że jest w stanie osiągać wyniki ponad stan, ale nawet u niego ma to swoje granice. Chyba że w klubie zdają sobie sprawę, że ostatni sezon był pozytywnym wypadkiem przy pracy i teraz trzeba będzie być zadowolonym już z samego utrzymania. Oczekiwanie, że drużyna znów powalczy o czołówkę byłoby szaleństwem i wydaniem wyroku na Bogu ducha winnego trenera. Niestety, wiemy, jak to często w polskiej piłce wygląda. Niby szefowie klubów, którym udało się sprawić niespodziankę, znają swoje miejsce w szeregu, lecz jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że jednak liczyli na więcej i szybko przestają wytrzymywać ciśnienie. Oby tym razem było inaczej.
Pozytywy? Żurkowski wraca do gry, wyleczył się już Rafał Wolsztyński, a niedługo treningi wznowi Konrad Nowak. Nadal jednak kontuzjowany jest Łukasz Wolsztyński, z kolei Wojciech Hajda po zerwaniu więzadła wypada na całą jesień. Gdyby wszyscy w kadrze byli zdrowi, można byłoby mówić, że nie jest tak źle, ale na przestrzeni całego sezonu to niemożliwe. Ławka chwilami może być jeszcze krótsza niż wcześniej, a i tak pozostaną na niej puste miejsca. W razie braku następnych transferów, pozostaje zapewnienie Broszowi maksymalnego spokoju w pracy i liczenie, że znów wypromuje kilka perełek.
W Górniku mogą się pocieszać, że na początek grają z Koroną Kielce, w której problemów kadrowych jest chyba jeszcze więcej, a atmosfera znacznie gęstsza.