To miał być piłkarski “Project X”. Starcie Francji z Belgią zapowiadało się na show turnieju – lasery, zapiekanki, dubstep i laski w bikini. A dostaliśmy co najwyżej spotkanie klasowe w wigwamie przy kiełbaskach i piwku. Niby spoko, ale bez szału. Pierwszy półfinał za serca nie chwycił, a jego najwierniejszym symbolem był jedyny gol – strzelony głową po stałym fragmencie gry. Francja zameldowała się w finale – nie dzięki spektakularności, ale dzięki swojej efektywności i pragmatyczności.
Półfinał niezweryfikowanych? No bo i Francji, i Belgii można było powiedzieć – eeeee, prześlizgnęliście się do tego półfinału. Francuzom można wytknąć w grupie ograli słabiaków, w 1/8 poradzili sobie nie bez problemów z chaotyczną Argentyną, a w ćwierćfinale pokonali osierocony przez Cavaniego Urugwaj. A Belgia? W grupie wygrali z leszczami i w meczu o frytki ograli Anglików, którym się wybitnie nie chciało. W fazie pucharowej fuksnęło im się się w starciu z Japonią, gdy z 0:2 wyszli na 3:2 w ostatniej minucie. I gdy Brazylia pudłowała na potęgę w ćwierćfinale, przez co nie doprowadziła do wyrównania.
Można było na tę parę spojrzeć w ten sposób. Ale po co? Woleliśmy uznać, że szklanka jest do połowy pełna. Że w Sankt Petersburgu zobaczymy dwa chyba najlepiej zbilansowane zespoły na tym mundialu – świetnie zorganizowane w defensywie, ale i mające magików w ataku. Hazard, Mbappe, de Bruyne, Pogba, Lukaku, Griezmann.
Spodziewaliśmy się hitu, a dostaliśmy kit. Widać było gołym okiem, że po boisku biegają piłkarze przez duże “P”. Ale brakowało tego efektu “wow”, po którym wstajesz z fotela i nie możesz uwierzyć, że to się właśnie wydarzyło. Dokładne przerzuty, udane przyjęcia, dyscyplina taktyczna. Ale przecież nie oglądamy meczów dlatego, że ktoś do kogoś celnie poda. Chcieliśmy show, a dostaliśmy spotkanie kompletnie zamknięte.
Bo skoro po pierwszej połowie najbardziej energicznie zaklaskaliśmy bramkarzom, to coś było nie tak, prawda? Ale takie były fakty – przed przerwą najbardziej spektakularne zagrania zaliczyli Hugo Lloris broniąc strzał Toby’ego Alderweirelda i Thibaut Courtois odbijając uderzenie Benjamina Pavarda. Poza tym – ciasno, wąsko, szczelnie. Roberto Martinez wystawił w środku pola trio Fellaini-Witsel-Dembele, czym wyraźnie wyłożył swoje intencje – ryglujemy środek pola i oddajemy piłkę do Hazarda lub de Bruyne, by ci błyszczeli. Skrzydłowy Chelsea faktycznie znów dał popis, ale koledzy do jego poziomu nie dobili. Tak, mamy na myśli ciebie, panie Dembele.
Francja wcale lepsza nie była. Stać ją było na tylko/aż zrywy. A to urwał się Mbappe, a to za drybling wziął się Grizmann, a to… Nie, to koniec wyliczanki.
Obejrzeliśmy już ponad 60 meczów na tym mundialu i pewne rozwiązania byliśmy w stanie przewidzieć. Mecz jest zamknięty, taki na styku, więc obejrzymy maksymalnie jednego gola. Jak on padnie? Możliwości były dwie:
– ktoś zapakuje sobie samobója
– ktoś zdobędzie bramkę po stałym fragmencie gry
Maszyna losująca wyrzuciła nam gola po wrzutce z rzutu rożnego. Cyk, Samuel Umtiti przeskoczył Marouana Fellainiego i piłka wpadła do siatki. Jaki mecz, taki gol – nijaki. Na pewno nie usiądziemy za cztery lata i wspominając ostatni mundial nie powiemy “hej, a pamiętasz to trafienie Umititego sprzed czterech lat?”. No nie.
To już prędzej wspomnimy legendę Kyliana Mbappe, która rodziła się na tym turnieju. Dziś znów dostaliśmy obierki geniuszu tego chłopaka. Może nie przeważył o losach spotkania, ale był kolorowym ptakiem w tej piłkarskiej szarzyźnie. Dryblował wspaniale, biegał z lekkością zastrzeżoną tylko dla niego i wreszcie kreował kolegom szanse strzeleckie niczym rozgrywający z prawdziwego zdarzenia. A to podanie piętą do Giroud? Tak, to był najjaśniejszy przebłysk w tym meczu.
Belgia w ostatnich minutach wyglądała na pogodzoną ze swoim losem. Zero heroizmu, ni krzty szalonego zrywu, brak “Adams, na chaos już musisz”. Jakby już przed meczem założyli, że na papierze Francuzi wyglądają lepiej i po co zaburzać porządek świata. Socjolog uznałby pewnie, że to pokłosie braku spójności w Belgii – że na wierzch wyszedł fakt, iż w kontekście Belgów trudno mówić o patriotyzmie według naszego rozumienia. Że nie skoczą za sobą w ogień, że gra z godłem na piersi nie wyzwala tych dodatkowych pokładów motywacji. Może. Nie wiemy tego. Na pewno spodziewaliśmy się po nich zdecydowanie więcej.
Francja melduje się w finale. Może nie odpaliła fajerwerków, może nie poszła na całość, ale ugrała swój plan minimum. Trzeba sobie powiedzieć wprost – póki co to najbardziej pragmatyczny zespół tego turnieju.
Francja – Belgia 1:0 (0:0)
Samuel Umtiti (51′)
fot. NewsPix