Nie tylko na polskim podwórku kwitną konflikty na linii kibice-zarząd. Nie tylko na stadionie Wisły chwilami słychać byłoby toczącą się po murawie roślinę znaną z westernów i nie tylko czubki władzy w Zawiszy i Wiśle są na cenzurowanym u kibiców obu tych klubów. Prezes Białej Gwiazdy oraz Radosław Osuch mogliby śmiało przybić piątkę z patronem Lazio, Claudio Lotito. Za szalonym właścicielem, „Aquile” nie przepadają od dawna, ale teraz konflikt zdaje wymykać się spod kontroli. Podczas ostatniego, ligowego spotkania z Atalantą, monstrualne Stadio Olimpico przygnębiająco świeciło szeregami pustych krzesełek. Sygnał jest jasny, bliźniaczo podobny do haseł znanych z Bydgoszczy i Krakowa – Lotito musi odejść. On sam nie ma jednak najmniejszego zamiaru ustąpić.
– W Rzymie mogę wygrać co najwyżej Puchar Włoch, a chcę walczyć co najmniej o Scudetto – miał powiedzieć Hernanes, motywując w ten sposób swoją decyzję o zmianie klubu. Łzy, które płynęły z jego oczu, podczas ostatniego spotkania z fanami, mówiły jednak coś zupełnie sprzecznego. Ten prosty, emocjonalny gest był jasnym znakiem dla kibiców Lazio. Widocznie coś poszło nie tak. Lotito nie zrobił wystarczająco dużo, żeby go zatrzymać. Płakał, więc żal mu było odchodzić. Rzeczywiście, nierozwiązana została sprawa jego nowego kontraktu. W Mediolanie zaoferowano mu tyle, że w pięć miesięcy zarabia więcej, niż przez rok gry na Stadio Olimpico. Wniosek kibiców był prosty – rażące zaniedbanie.
Brazylijczyk był ich ulubieńcem. Jednym z tych dla których przystrajali się barwami i przychodzili na stadion, niezależnie od wagi meczu czy klasy przeciwnika. Jego sprzedaż do Interu w ostatnich godzinach zimowego okna transferowego spotkała się ze zdecydowaną ofensywą. Zdecydowano, że miarka się przebrała. W Formello, gdzie mieści się baza treningowa Lazio, protestowały setki dziko rozwścieczonych facetów w błękitno-białych szalikach. Chcieli spotkania z zarządem, wyjaśnień i wychowawczej rozmowy, do której ostatecznie nie doszło. Kiedy prezes klubu wydostał się tylnymi drzwiami, kibice zaprezentowali kolejny, okolicznościowy transparent. „Chodźmy do jego domu i przemówmy mu do rozsądku”. Lotito ewakuował się więc i ze swojej posiadłości, ale jego przeciwnicy jeszcze długo stali, wykrzykując „Spieprzaj do Salerno!”, wysyłając go do miasta, skąd wywodzi się jego drugi klub – Salernitana. Było gorąco, do akcji musiała wkroczyć policja. Manifestacja została spuentowana barwnym transparentem z wymownym „wypierdalaj”.
Sprzedaż największej gwiazdy nie była rzecz jasna jedynym motywem ich działania. Cały projekt rzeczywiście traci ręce i nogi. Triumf w Pucharze Włoch, zamiast zadziałać jako impuls, odbił się jedynie na obietnicach, które – jak nie trudno się domyślić – nie zostały spełnione. Ciekawy głos w dyskusji zabrał ostatnio były piłkarz Lazio, Roberto Rambaudi. – Największym błędem Lotito było to, że nie umiał utrzymać języka za zębami. Nie można deklarować wielkich wzmocnień i walki o Ligę Mistrzów, a potem sprowadzać piłkarzy pokroju Pereirinhy, Louisa Sahy czy Heldera Postigi. Ludzie zasługują na jasność i szacunek. Muszą czuć się tymi, którzy są w centrum projektu, a nie gdzieś na szarym końcu – powiedział.
Faktem jest, że dwa ostatnie okna transferowe były kompletnymi wtopami. Niech do myślenia da sam fakt, że pierwsze skrzypce w ataku wciąż gra blisko 36-letni Miroslav Klose. Napastnik pierwszej próby, ale myślący już raczej o ciepłych kapciach, niż kolekcjonowaniu trofeów. Problem leżał nie tylko w zamiarach i transferowych planach, ale także utraconej gdzieś po drodze renomie. Mówi się, że oferty gry w Lazio odrzuciło dziesięciu piłkarzy, w tym choćby Jonathan Biabiany z Parmy, który parę lat temu przyjąłby podobną propozycję z pocałowaniem ręki.
Burzliwe manifestacje nie były rzecz jasna ucięciem antypatii do prezesa, a zaledwie jej punktem rozwojowym. Pomysłowością kibice wykazali się chociażby podczas lutowego meczu z Sassuolo. Kiedy piłkarze wychodzili na boisko, unieśli nad głowy tysiące karteczek z napisem „uwolnij Lazio” i wchodzącego na trybunę VIP prezesa powitali przeraźliwymi gwizdami. „Niech żyje skromna mniejszość!” – brzmiał jeden z dziesiątków krzykliwych transparentów, ironicznie odnoszący się do słów prezesa, który właśnie w ten sposób określił liczbę swoich przeciwników.
Mniej ciekawie, ale za to wystarczająco wymownie zrobiło się na Stadio Olimpico w ostatniej kolejce. Mecz z Atalantą obejrzało 6,5 tysiąca widzów. Zaledwie kilkaset więcej, niż poniedziałkowe spotkanie Widzewa z Lechem Poznań. Kompletnie wyludniona była rzecz jasna trybuna najzagorzalszych tifosich, czyli Curva Nord. Kibice zapowiadają, że to nie koniec protestu. Na kolejnym meczu z Milanem doping ma jednak tymczasowo wrócić.
Jak do tego wszystkiego odnosi się sam zainteresowany? Jak zwykle, czyli z normalnym dla siebie luzem i dystansem. Nie chcą chodzić na mecze? Robią krzywdę nie mnie, a klubowi. – Kiedy tu przyszedłem, klub tonął w wielomilionowych długach i balansował na krawędzi upadku. Zainwestowałem w niego mnóstwo własnych pieniędzy. Wtedy nie było tutaj żadnego zaplecza. Teraz jest klubowa telewizja, radio, zrestrukturyzowana baza treningowa i świetnie rokująca młodzież. Zdarzały się błędy, ale kto ich nie popełnia? Moje dewiza brzmi: nigdy się nie poddawaj. Nie ma mowy o tym, żebym sprzedał Lazio. Prędzej przekażę pałeczkę swojemu synowi. Czego ci ludzie tak naprawdę ode mnie chcą? Uratowałem ich klub. Dokonałem cudu – broni się.
Swoje racje mają i jedni i drudzy, ale w konflikcie pozostaje status quo. Lotito znów obiecuje solidne wzmocnienia, a kibice wypominają mu poprzednie okienka i nie wierzą w ani jedno wypowiedziane przez niego słowo. Stanowiska stron są tak odmiennie różne, że ktoś będzie musiał ustąpić, ale nikt nie ma na to najmniejszej ochoty. Szykuje się wiec włoskie neverending story.
Fot.FotoPyk


