– Byłoby dobrze, gdybym mógł kiedyś się spotkać z Romanem Koseckim lub ludźmi odpowiedzialnymi za szkolenie w PZPN. Świetnym, pierwszym krokiem było wprowadzenie Centralnej Ligi Juniorów U-18, choć i tak uważam, że to błąd, bo lepiej byłoby najpierw wprowadzić U-15 lub U-16, jak w Niemczech. W Austrii mamy U-15, U-16 i U-18, zresztą w Szwajcarii tak samo. Wychowałem się na takich wzorach i mógłbym wiele pomóc w tej dziedzinie – opowiada w obszernym wywiadzie nowy szkoleniowiec Śląska, Tadeusz Pawłowski. Z legendą i symbolem WKS-u spotkaliśmy się we Wrocławiu dzień po zremisowanym 1:1 meczu z warszawską Legią.
Powiedział pan przed wywiadem, że dziś spędzi sporo czasu na analizach. Słuchając jednak ostatnich pana wypowiedzi, domyślam się, że akurat analizowanie meczu z Legią będzie należało do przyjemnych.
Od dwóch tygodni mówię chłopcom, żeby nie patrzyli w tabelę. Teraz powiedziałem też, że wynik z Legią w ogóle mnie nie interesuje. Kompletnie. Chodziło mi tylko o to, by zespół pokazał to, co robiliśmy na treningach. Czyli – żeby porwał. W końcu przyjechał mistrz Polski i lider tabeli. Zresztą, już nasz wygrany mecz w Krakowie był świetną reklamą przed starciem z Legią. 20 tysięcy widzów to jednak trzy razy wiecej, niż było na meczu z Ruchem.
Nie oszukujmy się – widzowie przychodzą na przeciwnika.
Też, oczywiście! Ale akurat tamten wyjazd był taką pozytywną reklamą. Chciałem, by Śląsk porwał swoją grą i zaangażowaniem. To nam się udało, a przy tym osiągnęliśmy korzystny wynik. Mecz mógł jednak się potoczyć w różne strony. Legia nie wykorzystała doskonałych okazji, a strzeliła nam gola z sytuacji najprostszej do przewidzenia – z rzutu z autu, gdzie role mieliśmy dokładnie przypisane. Zabrakło ataku na piłkę, bo zawodnik w polu karnym nie może mieć czasu na obrót. Cel w każdym razie został zrealizowany. Weźmy też pod uwagę, że Legia trochę się nas wystraszyła. Wyszła w końcu bez nominalnego napastnika.
Gdyby Orlando Sa nie doznał drobnego urazu, to by zagrał.
Ale mieli jeszcze rezerwowego.
Który ostatnio jest beznadziejny.
Ale gole strzela. Wie pan, mnie cieszy, że po tych dwóch meczach odżył cały klub. Wszyscy widzą, że można wygrywać. Teraz potrzebujemy jednak takiej konkretnej serii, np. pięciu meczów bez porażki.
Woli pan niskie wygrane lub remisy w dobrym stylu niż regularnie odnoszone przypadkowe zwycięstwa, w których nie było widać ręki trenera?
Inaczej – jeżeli będziemy grali tak jak z Legią, to punkty same będą przychodzić. Gdybyśmy w niedzielę zagrali z przeciętniakiem, to zwyciężylibyśmy wysoko.
Zapewne tak.
Przez jakiś czas udało nam się nawet Legię zdominować, na co stać mało który zespół. Vrdoljak, Jodłowiec i… jak się nazywał ten drugi Serb?
Radović.
To naprawdę świetni zawodnicy, jak na nasze warunki! Przez pierwsze 25 minut drugiej połowy naprawdę mieliśmy przewagę w posiadaniu piłki i to mnie cieszy. Nie cofnęliśmy się, by zapobiec utracie bramki. Sami graliśmy do przodu. Jasne – trenera rozlicza się z punktów. To nie szkolenie młodzieży, gdzie liczy się rozwój. Pociąg do pierwszej ósemki odjechał nam jednak daleko i trzeba zacząć myśleć realnie. Realne cele dają motywację, a nierealne frustrację.
Czyli obiektywnie nie traktuje pan awansu do grupy mistrzowskiej jako realnego?
Wie pan… Dopóki teoretyczne szanse są…
Wielkiego optymizmu po panu nie widać.
Bądźmy realistami i nie wciskajmy ludziom kitu. Wszystko musi się ułożyć na naszą korzyść. Nie wystarczą nasze zwycięstwa – za wiele drużyn liczy się w walce o grupę mistrzową. Gdybyśmy rywalizowali z jedną – w porządku. Ale tutaj raz jedna przegra, raz wygra, potem druga wygra, trzecia przegra i nie wszystko zależy od naszych wyników. Jagiellonii ułożyło się doskonale dzięki walkowerowi i zwycięstwu nad Lubinem.
Matematyka.
Matematyka, nie? Dlatego nie kalkuluję i skupiam się na kolejnych meczach. A jeśli wzniesiemy się w nich na taki poziom, jak z Legią, to będziemy zdobywać punkty. Ale siedem oczek straty to jednak dużo.
Z jednej strony ma pan wygodną pracę – o gorszy wynik niż u Levy’ego raczej ciężko, a jeśli zostaniecie w strefie spadkowej, to – przy takiej kadrze – raczej powinniście ją zdemolować i będzie pan mógł spokojnie przygotowywać drużynę na kolejny sezon.
Przez dwa tygodnie zrobiliśmy bardzo dużo w każdym kierunku, szczególnie w taktyce. Chłopcy potwierdzą, że wychodziło nam wiele rzeczy, które robiliśmy na treningach.
Ktoś szczególnie pana zadowolił?
Wszyscy!
Poza Grodzickim.
On też! Cała drużyna zagrała dobry mecz, nie rozdrabniajmy się. Po to pracuję dwanaście godzin dziennie, bo widzę, że zasługujemy na pierwszą ósemkę. Przy dobrym układzie możemy do niej awansować, dlatego nie zgodzę się, że trzeba już myśleć o kolejnym sezonie. Myślę raczej o tej – jak wspomniałem – dobrej serii. We wtorek chłopcy mają wolne, w środę porannym treningiem kończymy analizą temat Legii, w międzyczasie dwóch trenerów jedzie na Lubin z Sandecją i skupiamy się na najbliższej kolejce. Znów chcemy zagrać widowiskowo.
Już na początku pokazał pan, że widowiskowo będzie przynajmniej na konferencjach.
Różnie ludzie to ocenili, ale czego mam się wstydzić? Wyrosłem we Wrocławiu, byłem kibicem Śląska i miałem przebierać się poza salą? Na basenie chodzimy w slipach, jesteśmy dorosłymi ludźmi… Może gdybym miał brzuch, to bym się wstydził, ale jestem dobrze zbudowany, pokazałem klatę… Fajna, spontaniczna akcja (śmiech).
Nie planował pan tego?
Nie, bo nawet nie wiedziałem, że dostanę koszulkę. Chwila, impuls i wyszło OK.
Okazało się też, że trener jest lepiej zbudowany od kapitana.
Nieee… Sebastian zrobił dla Śląska dużo dobrego, zdobył mistrza Polski i zasługuje na szacunek. Każdy zawodnik ma prawo do chwili słabości.
Komentator Canal+ powiedział, że Mila ma 25 procent tkanki tłuszczowej. To w ogóle możliwe, żeby sportowiec doprowadził się do takiego stanu? Aż ciężko uwierzyć.
Wyników badań nie udostępnia się do publicznej wiadomości. Sebastian pozostaje pod opieką lekarza i dietetyczki, do wczoraj miał indywidualny tok treningów, dziś już trenował normalnie z zespołem i sprawa jest zakończona. Patrzę do przodu – każdy zawodnik ma czystą kartę i nikt się na nikogo nie obraża.
Jak Mila wróci do normalnej dyspozycji, to przywróci mu pan opaskę kapitańską?
Nie, obecna rada drużyny zostaje.
Dlaczego przekazał pan opaskę Paixao? Rzadko się zdarza, by obcokrajowiec nie mówiący po polsku odbierał ją żywej legendzie klubu.
To wynika z sytuacji, w jakiej znajduje się Śląsk i mojego profesjonalizmu. Tak się robi w Niemczech – kapitana wybiera trener. Przyszedłem, wybrałem i nie dyskutowałem. Słuchając, co Marco powiedział zawodnikom przed meczem… Po prostu ujął mnie jego profesjonalizm i ta przemowa.
Co takiego powiedział?
To zostaje w szatni.
Paixao widzi po prostu, że czas mu ucieka przez palce i traci najważniejszy sezon w karierze.
W jednym z pierwszych wywiadów powiedziałem, że stawiam na szczerość i respekt. Marco mówi prawdę w oczy, a przy tym jest pełnym profesjonalistą.
Mila nim nie był?
Nie wiem, bo mnie tu nie było.
Ale zastał pan jakąś konkretną sytuację.
E, to nie tak! Może wstrząs to za duże słowo, ale musieliśmy coś zrobić. Gdybym przyszedł i powiedział: „OK, róbmy dalej, co robiliśmy“, to po co zmieniać trenera?
Nie bał się pan, jak zostanie odebrana ta zmiana kapitana?
Nie, zrobiłem to z pełną odpowiedzialnością dla dobra klubu.
Wychodzi pan z założenia, że najlepszy piłkarz drużyny ma być kapitanem czy przeważyły cechy charakteru?
Weźmy samą psychologię alfa… Kapitanem musi być silny facet budujący wokół siebie zespół. Marco ma taki charakter. Jest młody, impulsywny, ma w sobie życie… To się sprawdziło. Samo zachowanie zespołu na boisku to potwierdza. Zresztą, nie robię żadnych takich przemyśleń. W ekstraklasie gra się za pieniądze – to są profesjonaliści.
Albo powinni być.
Albo powinni… Każdy powinien być w stu procentach przygotowany fizycznie i psychicznie – do tego chcę doprowadzić. Wszystkie posiłki podczas naszych wyjazdów na mecze – w autobusie i hotelu – są zorganizowane przez nas. Wiemy, co zawodnicy jedzą i nie będzie żadnego stawania na stacjach, bo ktoś chce kupić jakieś pierdoły czy pół kilo słodyczy. Nie ma takiej opcji.
Alkohol?
Zero. Wiecie, jakim jesteśmy narodem – pozwolę na jedno, to ktoś wypije pięć i zaraz w autobusie będzie sto puszek. Wolę unikać takich sytuacji.
“Przegląd Sportowy“ pisał też, że zabronił pan picia coli.
Tak. Zwykła niefrasobliwość. Zauważyłem na kręglach, że jeden zawodnik zamówił trzy cole, zwróciłem mu uwagę i oddał. Po meczach jemy natomiast rybę, spaghetti i ciasto. Trzeba tak uzupełniać węglowodany, by chłopcy jak najszybciej się regenerowali. Chciałbym też otoczyć się ludźmi mądrzejszymi ode mnie – dlatego korzystam z pomocy dietetyczki. Wciąż robimy błędy wynikające z niedostatków technicznych, ale chcę, by każdy wprowadzał tu jakość. Nie możemy dopuścić, byśmy mieli trzy punkty przewagi nad strefą spadkową, a tak przecież było w tym sezonie. Mamy teraz sporo do naprawy. Dużą wagę przywiązuję jednak do przygotowania fizycznego – dlatego chciałbym rozszerzyć sztab o pana od fizjologii, który zająłby się całym szkoleniem od dołu do góry. Pierwsze rozmowy już prowadzimy. A kiedy czas pozwoli, będę chciał również pomóc przy dalszym rozwoju akademii i struktur klubu. Chcę tu wprowadzić trochę nowoczesności. Musimy jednak zacząć od najważniejszych rzeczy, czyli: praca, taktyka, spokój, stabilizacja. Powoli też przygotowujemy się do tego, co będzie w lecie, kiedy niektórym zawodnikom kończą się kontrakty. Fajną funkcję zaczyna pełnić skaut Łukasz Becella, który już jeździ po Polsce i ogląda mecze.
Jak pan widzi ten skauting?
Najpierw zawodnika obejrzy Becella, potem drugi trener, a na końcu ja, by propozycję zaakceptować lub zanegować. Chcemy poprawić jakość pracy sztabu. Nasza dewiza – jak najprościej, ale dobrze jakościowo. Trzeba też brać pod uwagę ograniczenia budżetowe.
Główna wątpliwość przy pana zatrudnieniu brzmi: dlaczego Tadeusz Pawłowski nie znalazł podobnej pracy w Austrii, skoro jest tam bardziej ceniony?
(śmiech) Mogłem pracować w wielu austriackich klubach. Kompletnie nie bawiła mnie jednak praca w niższych ligach. Byłem w Bregenz, wprowadziłem Altach z ligi okręgowej do pierwszej ligi… W Austrii pierwsza liga funkcjonuje na zasadach półamatorskich i zdecydowanie większą nobilitacją jest dla mnie praca w akademii. Ile mamy zespołów na najwyższym poziomie w Austrii? Dwanaście.
Dwa płacą dobrze?
No, trzy-cztery. Salzburg, Austria, Rapid… Nad trzecim trzeba byłoby się zastanowić. Ale te trzy drużyny zatrudniają trenerów z najwyższej półki, a ja nie mogę się równać z Daumem, Loewem czy Rangnickiem, który został dyrektorem sportowym Salzburga, a wcześniej prowadził Hoffenheim. To marka. Inne zespoły? Jeden zbankrutuje, drugi nie i tak się to kręci. Austria jest małym krajem – tylko jedno miasto ma ponad milion mieszkańców – a przy tym uchodzi za jeden z najlepiej produkujących zawodników młodego pokolenia. Każdy niemiecki klub chętnie kupuje Austriaka z akademii – sam Bayern sprowadził sześciu w ostatnich trzech latach! Praca tam po prostu mnie rajcowała! Do niedawna byłem na etacie w austriackiej federacji, miałem stabilną pracę, mieszkam w Bregenz, gdzie siedzibę ma akademia… Wie pan, w Austrii funkcjonuje jedenaście ekskluzywnych akademii pod egidą austriackiego związku. Czyli nie tak jak w Polsce, gdzie mamy parę tysięcy akademii i nikt nie wie, kto co i gdzie robi.
Na temat polskiego szkolenia wypowiada się pan ostro.
Tak. Nie chcę się jednak rozdrabniać, bo zajęłoby to nam pięć godzin….
Śmiało.
Byłoby dobrze, gdybym mógł kiedyś się spotkać z Koseckim lub ludźmi odpowiedzialnymi za szkolenie w PZPN. Świetnym, pierwszym krokiem było wprowadzenie Centralnej Ligi Juniorów U-18, choć i tak uważam, że to błąd, bo lepiej byłoby najpierw wprowadzić U-15 lub U-16, jak w Niemczech. W Austrii mamy U-15, U-16 i U-18, w Szwajcarii tak samo. Wychowałem się na takich wzorach i mógłbym wiele pomóc w tej dziedzinie. Proponowałbym też, by akademie były kontrolowane i funkcjonowały pod egidą PZPN-u. Trzeba zacząć od góry – przydałby się także patronat rządu, co dla partii rządzącej byłoby fajną reklamą. Dalej – patronat ministerstwa oświaty i szkolnictwa, bo wszystko wiąże się z internatem i szkołą. Chłopcy muszą trenować siedem razy w tygodniu, często w godzinach przedpołudniowych. I na koniec – patronat i kontrola PZPN-u oraz okręgowych związków. W Austrii pisałem co miesiąc raport, co zrobiłem i co zamierzam zrobić, ale główne myśli muszą wywodzić się z federacji. Trenerzy muszą wiedzieć, co mają robić. Przydałaby się też współpraca z AWF-ami. Widzi pan… Ogromna machina, ale po dziesięciu latach – bo tyle trwa, brzydko mówiąc, „produkcja“ piłkarza – naprawdę dałaby efekt. Ciężko to jednak zorganizować, bo jeżeli w jednym roczniku pojawi się słaby trener, to zniweczony zostanie wysiłek całego sztabu, który włożył w chłopaka tysiące godzin pracy. Kolejna sprawa – jakość, nie ilość. Selekcjonujemy pięciu najlepszych chłopców, którzy docelowo mają trafić do pierwszej ligi lub reprezentacji. Trzeba im stworzyć jak najlepsze warunki, czyli indywidualnych trenerów w każdej dziedzinie.
Pięciu z jednego rocznika w akademii?
Tak, a to bardzo dużo!
Ilu jest łącznie w roczniku?
W Austrii nie łączymy np. roczników, jak w Polsce. Każdy rocznik ma swoją wyselekcjonowaną kadrę ok. 18 zawodników. Wszystkie akademie mają jednak swoje podakademie, gdzie wybiera się np. 60 najmłodszych chłopców. Potem bierzemy np. piętnastu w wieku dwunastu lat z pięciu podakademii. Na początek grają w swoim województwie, ale z rocznikami dwa lata starszymi, a w wieku 14-15 lat wchodzą do akademii. „Leistung Ausbildungszentrum“. Wtedy zaczynają się trzy ligi centralne – U-15, U-16 i U-18. Wielu zawodników nie dochodzi jednak do ostatniego rocznika, bo szybciej wychwyci ich jakiś pierwszoligowy klub. Nawet 15-latkowie od nas szli do Stuttgartu, Hoffenheim, Salzburga, Rapidu czy ostatnio – to akurat jeden z moich chłopaków – do Aston Villi.
Na czym dokładnie polegały pana obowiązki w akademii?
Trzech trenerów jest zatrudnionych na pełnym etacie. Prowadzimy np. zajęcia z 10-latkami, a potem przychodzą chłopcy z akademii. Co roku idziemy ze swoim zespołem do góry, kończymy na 18-latkach i idziemy w dół.
Które z tych wzorców chce pan przenieść na Śląsk, skoro zamierza pan się też zaangażować w rozwój akademii? Tu do zrobienia jest bardzo dużo.
Najpierw trzeba byłoby porozmawiać z miastem, żeby stworzyć bazę. Wiem, że akademia już funkcjonuje, ale Wrocław to duże miasto, chłopcy są rozrzuceni i bez pomocy PZPN-u oraz ministerstwa oświaty ciężko będzie wprowadzić profesjonalizm. Od czego jeszcze bym zaczął? Od stworzenia planu rozwoju piłkarza np. pod tytułem „od orlika do reprezentanta“. Filozofia szkolenia od najmłodszych lat. Chcemy wzorować się na niemieckim szkoleniu, ale tamtejsze kluby mają po 15 boisk treningowych, a u nas ciężko o dwa. Trzeba dostosować pracę do budżetu.
Jaki budżet na szkolenie ma Austria Wiedeń?
Ok. pięciu milionów euro. Dużo, naprawdę dużo. Wie pan, mamy naprawdę sporo utalentowanej młodzieży…
Duży kraj, to jakieś rodzynki muszą się pojawiać.
Właśnie. W Austrii mieszka osiem milionów ludzi, a piłka nie jest sportem narodowym i nie konkuruje z narciarstwem. Organizacyjnie jesteśmy bardzo, bardzo daleko. Nie chcę liczyć w latach. Polska jest też na tyle dużym krajem, że może lepiej byłoby – zamiast systemu centralnego – podzielić szkolenie na trzy grupy jak w Niemczech? Pomysłów jest bardzo dużo, ale najpierw trzeba byłoby przyjąć jakąś koncepcję.
Ta Centralna Liga Juniorów faktycznie może coś dać w przeciągu kilku następnych lat, czy to raczej, pana zdaniem, kosmetyczna zmiana?
Jeżeli PZPN będzie ją kontrolował, to na pewno da efekt, bo dostaniemy przegląd najlepszych młodych polskich piłkarzy. Powtarzam jednak – tym chłopcom trzeba stworzyć warunki. W Szwajcarii trenerzy starają się np. o licencję Elite Junioren, która trwa tyle samo co UEFA Pro plus staże. Mieliśmy niedawno spotkanie z trenerem Szwajcarów, który zdobył mistrzostwo świata U-17. Tam wśród tych chłopców prowadzi się nawet zajęcia, co robić z pieniędzmi, by nie przegrać ich w kasynie. W Polsce – choć nie mam pełnego rozeznania – najbliżej ideału jest natomiast Legia Warszawa. Oceniam po liczbie piłkarzy, na których zarobiła ładne pieniążki.
W Śląsku jest pod tym względem dramatycznie.
Nie chciałbym powiedzieć, że dramatycznie. Coś się jednak robi… Jestem już poumawiany z trenerami, ale w ostatnich tygodniach miałem tyle pracy, że brakowało na to czasu. Analizy, treningi, badania krwi, tkanki tłuszczowej…
No, to posypią się kary.
Raczej nie, oni nie mają takich problemów. Wszyscy są poniżej 20 procent.
20 procent?! To konkretny współczynnik…
To granica, której nie powinno się przekraczać. Pracujemy dniami i nocami, by wprowadzać profesjonalizm.
Kiedyś pojawił się temat pańskiej współpracy z ministrem Drzewieckim.
Wziąłem udział w konferencji okrągłego stołu zorganizowanej przez Canal+. Podzielono nas na merytoryczne podzespoły. Ja trafiłem do szkolenia młodzieży razem z panem Basałajem, Marandą i… Jak się nazywa ten środkowy napastnik, co grał w Porto?
Mielcarski.
Basałaj, Maranda, Mielcarski, Kosecki, Engel… Zobaczyli, że orientuję się w temacie i dzień później zostałem zaproszony do Ministerstwa Sportu, żebym powiedział, jak to wygląda w Austrii. Chciałem napisać taki projekt. Przyjął mnie wiceminister Podgrabski i po godzinnej rozmowie usłyszałem od niego, że lepiej się zna na tenisie, ale wymienimy maile. Na tym się skończyło. Jakaś iskierka nadziei była, ale współpracy nie podjęliśmy. Teraz – przy Zbyszku i „Kosie“ – wszystko powinno pójść w lepszym kierunku. Super pociągnięciem jest założenie szkoły trenerskiej z prawdziwego zdarzenia – to też powinno przynieść efekty. Łukasz Becella od nas uczestniczy w kursie UEFA Pro i mówi, że wszystko jest prowadzone profesjonalnie. Wie pan, najłatwiej wszystko krytykować, a mnie nie o to chodzi. Wolę wprowadzić pozytywną atmosferę. Z drużyną co tydzień będziemy chodzić na spotkania integracyjne… Nie chcę funkcjonować tu jako alfa i omega. Mogę tylko doradzić. Ludzie muszą jednak zrozumieć, że siła naszej piłki jest w szkoleniu młodzieży.
Nie nadawałby się pan lepiej na dyrektora sportowego?
Mogłem być trenerem Śląska już cztery razy…
Mógł pan czy mówiło się, że mógł pan? „Przegląd Sportowy” kilka razy wymieniał pana nazwisko przy okazji Zagłębia, Polonii…
Z Zagłębia była oferta, z Polonii nie… Ze strony Śląska też pojawiły się konkrety, bo jeżeli dzwoni do mnie prezes klubu i mówi: „przyjeżdżaj“, to konkret chyba jest.
Dlaczego pan się nie zgodził?
Bo uważałem, że Śląsk za pana Ptaka i Mazura był na tyle niezorganizowany, że szkoda było mojego czasu. Dziś ten klub jest prawdziwą firmą. Rozmowy – jak podają media – nie trwały dzień i noc, bo na temat koncepcji dyskutowaliśmy dłużej. Chcieliśmy to wprowadzić od lata, ale niestety – albo na szczęście dla mnie – tak się wszystko ułożyło, że klub przeprowadził natychmiastowy ruch. Tu naprawdę można pracować. Nie muszę biegać i pytać, gdzie boisko, sprzęt i piłki, a kiedy obiad. Wszystko jest spełniane. Siedzieć tutaj od rana do wieczora to sama przyjemność. Teraz jest i tak luźniej, bo na początku wychodziłem z klubu o drugiej w nocy. Ale ja lubię pracować! Doceniam to. Kiedyś po treningu człowiek się pakował i szedł do domu, a teraz siada ze sztabem, analizuje, obserwuje… W zeszłym tygodniu poprosiłem nawet, by asystent zastąpił mnie na konferencji, bo widziałem, że jest mnie za dużo w mediach. Powiedziałem nawet drużynie: „chłopcy, to nie ja jestem tu gwiazdą, tylko wy“. Chciałem wycofać się w cień, bo jeszcze chwila i udzielałbym wywiadów całymi dniami. To o drużynie ma się mówić, nie o mnie.
Trudno, żeby się o panu nie mówiło po takim wejściu, jakie pan zaliczył.
(śmiech) Ale było też dużo negatywnych głosów. Zarzucano mi np. że pracowałem tylko z młodzieżą, a to nieprawda. Moja kariera trenerska jest długa. Brałem jednak udział w różnych kursach i nauczyłem się, że trener musi mieć grubą skórę. Wszystkich nie zadowolę. Dziś jeden piłkarz przyszedł zapytać, czemu nie gra…
Pana imiennik?
Nie, nie. Mój imiennik nie mógł przyjść, bo skoro Kelemen jest w takiej formie, to próbowanie kogoś innego na tej pozycji byłoby niemożliwe. Nie obraziłem się też na Canal+, który pociął moje wypowiedzi. Zadano mi pytanie, jak mówiono do mnie w akademii, odpowiedziałem, że w młodszym roczniku „Teddy“, a w starszym „pan“. Wycięli „pan“, puścili „Teddy“. Tak samo z dziennikarzami – jeden pisze dobrze, drugi źle, ale na nikogo nie będę się obrażał.
Prasa w Polsce jest ostrzejsza niż w Austrii?
W Austrii pisze się dużo pozytywniej…
Są powody.
Liczę, że tu też przekonam ludzi do siebie, ale… Nie, nie będę na nic narzekał! We Wrocławiu przyjęto mnie wspaniale, a trenera rozlicza się z wyników. Dziwię się tylko, że jest wielu szkoleniowców, którzy pracowali w wielu klubach i gdziekolwiek poszli, spieprzyli robotę, a ciągle się o nich mówi. „Dlaczego Pawłowski, a nie ten?“.
Mówi pan o ostatnim trenerze Górnika?
Nie. W Austrii kodeks mówi, że nie powinno się wypowiadać źle na temat innych trenerów. O trenerze Levym też nic złego nie powiedziałem, nie chcę szukać alibi. Zależy mi na długoterminowej pracy.
Długoterminowej, czyli…
Chciałbym ten okres liczyć w latach, ale wiem, jak niełatwy to zawód. Wszyscy muszą wytrzymać ciśnienie – sponsor, właściciel, zarząd, media…
Skoro w najwyższej lidze austriackiej jest tak kiepsko, to może sięgnie pan po tamtejszych piłkarzy?
Myślę, że nie. Najlepsi już w młodym wieku jadą do Anglii i do Niemiec, a zawodnicy lepszych klubów zarabiają jednak więcej niż u nas. Red Bull Salzburg to klub bez budżetu – mogą kupić, kogo chcą. Właściciel zauważył, że gra w ekstraklasie austriackiej nic marketingowo nie daje, więc kupił Red Bull Lipsk i próbuje budować klub w Niemczech, choć akurat sam Red Bull nie musi się reklamować. Cały świat to pije, a założyli jeszcze klub w Nowym Jorku oraz akademie w Brazylii i Nigerii. Teraz w Salzburgu budują poza tym jedną z najpiękniejszych w Europie, gdzie powstanie pełnowymiarowe boisko pod halą. Rapid i Austria też radzą sobie w europejskich pucharach, co nam na razie się nie udaje.
Nie będzie panu brakowało tego austriackiego środowiska?
Nic nie tracę. Mam mieszkanie w Austrii i we Wrocławiu, więc jeżeli będę chciał na emeryturze chodzić nad Jezioro Bodeńskie lub po Alpach, to żaden problem. Śląsk natomiast jest dla mnie spełnieniem marzeń. Podawałem tu piłki jako mały chłopak, jeździłem z ojcem na mecze… Od małego żyłem tym klubem i praca w roli trenera Śląska to największy zaszczyt, jaki mogłem osiągnąć w sporcie. Robię to, co lubię, a obojętnie, co się stanie, mam świadomość, że dostanę dobrą pracę. Jestem chyba jedynym trenerem w Polsce, który z UEFA Pro i Elite-Junioren Lizenz, czyli dwoma najważniejszymi dokumentami, jeśli chodzi o szkolenie w futbolu.
Czyli jeśli nie powiedzie się panu w Śląsku, to i tak spadnie pan na cztery łapy w Austrii?
Nie zakładam, że mi się nie powiedzie.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
Fot. FotoPyK