Chris Froome jest dominatorem. Nie wahamy się użyć tego słowa. To gość, który wygrał trzy ostatnie wielkie toury, a w Wielkiej Pętli triumfował już czterokrotnie. Od 2015 roku nikt nie zdołał go tam pokonać. Dlatego wszyscy pytają: czy ktoś jest w stanie zrobić to w tegorocznej edycji? Od dziś wiemy, że pytanie to jest uzasadnione – Froome w Tour de France pojedzie, choć wcześniej nie było to takie pewne.
O problemach dopingowych Brytyjczyka już pisaliśmy. Cała sprawa ciągnęła się blisko rok i wyglądało to tak, jakby Międzynarodowa Unia Kolarska po prostu bała się podjąć jednoznaczną decyzję. A sprawa – w teorii – powinna być prosta. Tak mówił nam, zaledwie dwa dni temu, Czesław Lang, były kolarz, dziś organizator Tour de Pologne:
– Uważam, że to bardzo źle, że nie ma jednoznacznej decyzji: albo jedziesz, albo nie. „Zobaczymy, popatrzymy, poczekamy…”. Na co? Jeżeli był doping, ale na tyle mało znaczący, że nie miał wpływu na wynik, to zamykamy temat. Jeżeli to był prawdziwy doping, to dyskwalifikujemy gościa od razu i koniec. To jest mało jasne, nawet dla mnie. Jeszcze może się okazać, że wystartuje, będzie liderem, a wtedy zdecydują, że „jednak nie możesz jechać”. To jest takie bicie piany, PR robiony wokół tego, trzymanie w napięciu zawodnika, kibiców, wszystkich.
PR już się skończył. Dziś ogólnoświatowe media sportowe obiegły dwa newsy: jeden o nowym klubie LeBrona Jamesa i drugi o oczyszczeniu z zarzutów Chrisa Froome’a. Co to oznacza? Najprościej rzecz ujmując – Brytyjczyk znów stał się absolutnym faworytem do zwycięstwa w Wielkiej Pętli. Ale to nie tak, że reszta stawki śpi. Nawet Chris musi uważać na swoich rywali… i nie tylko.
Grateful and relieved to finally put this chapter behind me, it has been an emotional 9 months. Thank you to all of those who have supported and believed in me throughout. pic.twitter.com/OGzsg83Gjj
— Chris Froome (@chrisfroome) July 2, 2018
Autodestrukcja
A co gdyby największym wrogiem Brytyjczyka okazał się… on sam? Takie rozwiązanie wyścigu podsuwa nam Arlena Sokalska, zastępca redaktora naczelnego Polska The Times. Chodzi o scenariusz, w którym nie tyle rywale są od Brytyjczyka lepsi, a po prostu on nie jest w stanie dorównać swoim osiągom z poprzednich lat:
– Froome będzie jechał w ciężkiej atmosferze, kibice we Francji nie są tak łagodni jak we Włoszech. Chris miewał już tam przykre incydenty, bywał np. oblewany płynami przypominającymi mocz. Dopiero później okazało się, że to jakiś sok. Francuscy kibice tacy są, tam nie ma przebacz. Froome będzie próbował zdobyć dublet – Giro i Tour de France – co w ostatnich latach nikomu się nie udało. Ma jednak, w związku z mistrzostwami świata, tydzień odpoczynku więcej, może być w formie fizycznej, natomiast dla kolarza walka o zwycięstwo w wielkim tourze jest czymś wyniszczającym psychicznie. To jest pytanie przede wszystkim o głowę Froome’a, dopiero potem o nogi. Ale fizycznie też może być niełatwo – swoje lata już przecież ma. Pamiętajmy, że jedzie po swój czwarty z rzędu wielki tour. To może okazać się za trudne.
Ostatnim zawodnikiem, któremu udało się sięgnąć po dublet, był Marco Pantania. Dwadzieścia lat temu. Od tamtego czasu próbowało to zrobić wielu, ale nikt nie był na tyle mocny. Walka o to osiągnięcie jest po prostu wyniszczająca. Fizycznie i psychicznie. Doskonale wie o tym Mikel Landa, który, choć nigdy żadnego z tych wyścigów nie wygrał, przejeżdżał już oba w trakcie jednego sezonu. W zeszłym roku był zresztą… pomocnikiem Christophera Froome’a. Teraz ostrzega, że Brytyjczyk może zapłacić za jazdę we włoskim tourze:
– Froome wygrał Giro, kończąc wyścig w znakomitej formie. Jestem pewien, że będzie bardzo mocny we Francji. Wygrał tam cztery razy i to jego trzeba pokonać. Na pewno ruszy „z kopyta”, ale za jazdę w Giro może zapłacić w ostatnim tygodniu. Z nim w składzie Sky przejmie odpowiedzialność za pracę w peletonie, tak jak w poprzednich latach. Oczywiście jest wielu dobrych zawodników: Uran, Bardet, Nibali… lista startowa jest na tyle mocna, że nie można się skupiać tylko na Froomie.
Innego zdania jest za to Czesław Lang:
– Myślę, że Froome jest w stanie to zrobić, oczywiście. Ma czas na wypoczynek, teraz może też skorzystać z nowoczesnych metod treningów i odnowy. Za moich czasów byli zawodnicy, którzy w jednym sezonie wygrywali dwa wielkie toury i mistrzostwo świata, jak Stephen Roche. Teraz dodatkowo kolarzy wspomagają nowe technologie, to wszystko jest tak daleko zaawansowane, że można przygotować zawodnika na dwa wielkie toury.
Czy jest ktoś, kto mógłby zabrać Brytyjczykowi piątą wygraną w Wielkiej Pętli? Tak, choć odpowiedź brzmi nie tyle „jest”, co „są” – przynajmniej trzy osoby, choć listę da się wydłużyć.
Rekin i dwie piranie
Vincenzo Nibali to jedyny obok Froome’a kolarz w peletonie, który wie, jak smakuje zwycięstwo w Wielkiej Pętli. Udało mu się to w roku 2014, ale potrzebny był do tego upadek Brytyjczyka i kontuzja, wykluczająca go z jazdy. Włoski zawodnik też już ma swoje lata, ale i potrzebne doświadczenie. No i ominął Giro, co może okazać się bardzo istotne. W tym roku startuje jako lider zespołu Bahrain-Merida i wszyscy powinni bacznie obserwować jego poczynania. Tak przynajmniej twierdzą eksperci. Sęk w tym, że… nie mamy pojęcia, w jakiej formie jest Rekin z Messyny. Gdyby sugerować się Criterium du Dauphine, które Włoch przejechał na początku czerwca, to wypadałoby napisać, że w starciu z Froomem nie ma szans. On sam mówił wówczas:
– To dla mnie bardzo trudny wyścig. Staram się dać z siebie jak najwięcej, ale to nie takie łatwe. Startuję tu, żeby przed Tour de France złapać odpowiedni rytm, co jest jednym kluczowe przed Wielką Pętlą. Wiedziałem, że moja forma nie będzie jeszcze idealna. Nie spodziewałem się jednak, że przede mną jeszcze tyle pracy. Liczę jednak, że do Tour de France wszystko się ułoży
Inna sprawa, że jeśli Vincenzo nie zdoła się odpowiednio przygotować do Wielkiej Pętli, to chyba nikt nie da rady. Doświadczenie, jakie Włoch ma, zdecydowanie go w tym przypadku premiuje i to dlatego pozostaje faworytem numer dwa. Numer trzy za to trzeba rozdzielić między dwóch kolarzy. Co najmniej.
Wszystko przez to, że Movistar obrał ciekawą, ale i bardzo ryzykowną taktykę – postawił nie na jednego, nie na dwóch, a na trzech liderów. Nairo Quintana, Mikel Landa i Alejandro Valverde mają zagwarantować sukces, a to, dla którego z nich będzie jechać reszta ekipy, rozstrzygnie się w trakcie wyścigu. Przynajmniej według założeń szefów ekipy. My jednak, zgodnie z sugestią Arleny Sokalskiej, odstawimy ostatniego z nich na boczny tor, skupiając się na Kolumbijczyku i Basku:
– Wydaje mi się, że Valverde będzie pełnił rolę kapitana, czyli osoby, która podejmuje decyzje na trasie. Hiszpan stał na podiach wielkich tourów, ale on jest jeszcze starszy niż Froome [ma 38 lat – przyp. red.]. Mówi się, że jest jak wino, ale to też kolarz, który ma swoje ograniczenia. Nigdy nie dawał rady na najtrudniejszych etapach Tour de France, więc dlaczego miałby to zrobić teraz? Jest tam raczej po to, by wspomagać drużynę swoim doświadczeniem. Pewnie będzie miał okazję wygrać jakiś etap, ale uważam, że w tym galaktycznym składzie jest dwóch liderów.
Nairo Quintana i Mikel Landa są w idealnym wieku do odnoszenia największych zwycięstw. Obaj mają 28 lat, obaj zdobyli już potrzebne doświadczenie i obaj – co najistotniejsze – zajmowali już niezłe miejsca w Wielkiej Pętli. Kolumbijczyk dwukrotnie finiszował za plecami zwycięzcy, wygrywał też Giro d’Italia, Bask w zeszłym roku był czwarty. Ale stał już na podium wielkiego touru – w 2015 roku, gdy zajął trzecie miejsce we włoskim wyścigu. Obaj dobrze jeżdżą też po górach, a to jest rzecz kluczowa w takich wyścigach. Pytanie brzmi więc raczej nie „czy jeden z nich powalczy z Froomem?”, ale „który?”.
Czesław Lang:
– Taktyka Movistaru może być bardzo ciekawa. Zwykle zespoły koncentrują się na jednym kolarzu, wtedy można próbować ucieczek, odjeżdżać. Jest jeden zawodnik, któremu podporządkowuje się całą drużynę. Z drugiej strony, jeśli ten lider jest nieco słabszy, to i reszta kolarzy musi wolniej jechać. W tej sytuacji sama rywalizacja między liderami spowoduje, że nie tylko wyścig będzie piękniejszy, ale też trudniej będzie upilnować ich innym drużynom.
Płotki
W każdym wyścigu są też oczywiście zawodnicy, o których wspomina się półgębkiem, ale raczej nikt nie postawiłby na nich u bukmachera. Chyba że akurat nie ma co zrobić z pieniędzmi. My nasze oszczędności sobie jednak cenimy, więc na nikogo z poniższej listy nie wyłożylibyśmy nawet dyszki. Dlaczego więc o nich wspominamy? Żebyśmy później mogli się chwalić, że to zrobiliśmy! No i dlatego, że są naprawdę dobrymi kolarzami, którzy – jeśli dopisze im szczęście – mogą spłatać nam figla.
A lista prezentuje się tak: Rigoberto Urán, Romain Bardet, Adam Yates, Jakob Fuglsang, Primož Roglič i Daniel Martin. Pierwszy z nich to wieczny przegrany. Zawsze drugi. Nie zdziwilibyśmy się, gdyby pod nosem mruczał słynną kwestię Adasia Miauczyńskiego: „Znowu drugi. Całe życie ciągle drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi, kurwa”. Za zwycięzcą dojeżdżał na Giro (dwa razy), w zeszłorocznym Tour de France i w wyścigu ze startu wspólnego na igrzyskach w 2012. Właściwie zawsze był o krok od sukcesu, ale nigdy nie potrafił tego kroku postawić.
Arlena Sokalska:
– To jest kolarz dosyć chimeryczny. W zeszłym roku pojechał bardzo dobrze Tour de France, ale widziałam go w miliardzie wyścigów, gdzie wszystko miało być super, a na finiszu okazywało się, że nie jest.
Bardet? Wielka nadzieja Francuzów. Sęk w tym, że jest nią od kilku lat… i jedzie na tym statusie. Coś jak młodzi, solidni ligowcy w Ekstraklasie, tylko kilka poziomów wyżej. Bo jednak trudno gościa, który dwa lata z rzędu stawał na podium Wielkiej Pętli, porównywać do piłkarza naszej rodzimej ligi. Nie wykluczamy, że w końcu odpali, ale jego opcjonalne zwycięstwo bardzo by nas zdziwiło.
Podobnie jak wygrana Yatesa, choć, trzeba przyznać, że postawa jego brata bliźniaka na Giro d’Italia rozbudziła nam apetyt na występ Adama. Mimo wszystko chyba jeszcze odrobinę za wcześnie na wygrane w wielkich tourach. Podobnie jest w przypadku Primoža Roglicia, choć on jest nieco starszy. Ale też później zaczynał przygodę z kolarstwem, bo pierwotnie… skakał na nartach. Choćby z tego powodu warto zwrócić na niego uwagę, bo to swego rodzaju ewenement, ale gość jest po prostu naprawdę dobrym kolarzem. A, jeszcze jedno – o nim też już pisaliśmy. W zeszłym roku, przy okazji jego debiutu w Wielkiej Pętli. Tytuł tekstu okazał się proroczy – Słoweniec zgarnął jeden z etapów.
Zostali Fuglsang i Martin, ale właściwie trudno tu cokolwiek napisać. Duńczyk wygrywał co najwyżej mniejsze – choć też prestiżowe – imprezy, zapisał się nam też w pamięci, gdy pod koniec wyścigu na igrzyskach w Rio wyprzedził Rafała Majkę i zdobył srebro. Tyle. W gronie faworytów się znajdzie, bo jest liderem Astany, ale nie liczylibyśmy, że faktycznie przyjedzie do Paryża w żółtej koszulce. Podobnie jak Daniel Martin, zawodnik solidny, z roku na rok poprawiający swoje osiągi w Wielkiej Pętli (w poprzedniej edycji był szósty), ale na 99,9% niezdolny do walki o końcowy triumf. On lideruje z kolei Team Emirates, wspólnie z Alexandrem Kristoffem. Ten drugi ma powalczyć o etapowe zwycięstwa, pierwszy o miejsce w generalce. Większe sukcesy wróżylibyśmy Alexowi.
Uff, to chyba tyle. Zostawiamy was jeszcze z krótkim cytatem z Czesława Langa, który sugeruje, że mimo wszystko warto zerkać nawet na poczynania Martina, a sami biegniemy o śródtytuł dalej:
– Myślę, że każdy z tych zawodników – zależnie od tego, jak wszystko ułoży się na trasie – może być zagrożeniem dla Froome’a. Bo w wielkim tourze trzeba mieć odrobinę szczęścia.
Polska dawaj?
Życzylibyśmy sobie, żeby tego szczęścia jak najwięcej miała piątka Polaków. Pomijamy tutaj, co musicie nam wybaczyć, Tomka Marczyńskiego, Macieja Bodnara i Pawła Poljańskiego. Nie dlatego, że w nich nie wierzymy – jesteśmy przekonani, że każdego stać na etapowe zwycięstwo. Jednak w klasyfikacji generalnej liczyć może się co najwyżej dwóch naszych reprezentantów.
Numero uno, czyli Michał Kwiatkowski. „Kwiato” jest o tyle w trudnym położeniu, że o dobre miejsce w generalce mógłby walczyć… gdyby Froome nie pojechał. Wtedy możliwa jest sytuacja, w której zostałby nawet liderem Sky na wyścig, a tak będzie musiał pełnić rolę jednego z pomocników. A szkoda, bo – jak mówi Arlena Sokalska – forma u Michała jest:
– Kwiatkowski jest na pewno w bardzo dobrej formie fizycznej i mentalnej, to u niego zawsze ważne. „Mental” ma duży, wygrał mistrzostwa Polski, bo tak to sobie wszystko zaplanował, a to kolarz, który lubi realizować swoje założenia. Myślę, że to go zbudowało. Wydaje mi się, że w tym roku zobaczymy też inaczej jadące Sky niż w poprzednich latach – będą zakładać, że Froome może się „wykrzaczyć”. Zwłaszcza na początku Tour de France Michał może dostać zielone światło na to, żeby pilnować generalki. Zresztą na tych pierwszych etapach akurat dla niego powinno to być stosunkowo łatwe, bo to tereny odpowiadające jego charakterystyce.
Kwiatkowski coraz lepiej radzi sobie też w górach. Czesław Lang wspominał, że na poszczególnych etapach innych tegorocznych wyścigów widać było Michała, który nie odstawał od liderów swojego zespołu, gdy przychodziło do podjazdów. Polecamy zwracać uwagę na to, jak Polak pojedzie w pierwszym tygodniu, bo to faktycznie może nam wiele powiedzieć o taktyce całej drużyny.
Pierwsze etapy – aż do Alp – istotne będą też dla Rafała Majki. Tyle tylko, że on ma tam przetrwać, a na maksimum możliwości pojechać właśnie w górach. Gość, który dwukrotnie wygrywał koszulkę najlepszego górala na Wielkiej Pętli, to odpowiedni kandydat do triumfu w klasyfikacji generalnej. Bora nie ma innego lidera od generalki, a jeśli chce zrealizować swój cel – miejsce w pierwszej piątce – to Majka wydaje się kandydatem perfekcyjnym. Problem jest jeden. Nie mamy pojęcia, w jakiej jest formie, gdy przychodzi do ścigania. Bo na treningach wyglądał znakomicie.
Adam Probosz:
– Byłem na wysokogórskim treningu Rafała w Sierra-Nevada jakieś trzy tygodnie temu, rozmawiałem też z jego trenerem, który codziennie robił Majce badania. Twierdził, że Rafał jest w wyśmienitej formie fizycznej, może nawet zbyt dobrej jak na tamten moment, zalecał wręcz lekki odpoczynek. Jestem spokojny, bo to trener, który odpowiada też za przygotowanie Petera Sagana. Jeżeli on mówi, że Rafał jest w dobrej formie, to wierzę, że tak faktycznie jest. Moim zdaniem, w przypadku Majki, to będzie kwestia mentalna. Żeby nie popełniał błędów, żeby jechał tak, jak powinien jechać kolarz walczący o wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej, omijał jakieś – nie daj Boże – kraksy. Wtedy może skończyć w pierwszej piątce.
Głowa u Rafała często bywała problemem – potrafił się idealnie przygotować do wyścigu, ale jeśli nie wierzył w siebie, to nic z tego nie było. My w niego wierzymy, oby on też zaczął, bo stać go na to, by powtórzyć sukces Zenona Jaskuły i stanąć na podium klasyfikacji generalnej we Francji. Walka o zwycięstwo? Mało prawdopodobne, aczkolwiek… góry potrafią zaskoczyć.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. NewsPix