Za ileś lat być może będziemy pisać, że ten mecz decydował o tym, jak Leo Messi będzie postrzegany po wsze czasy.
Gdyby zawiódł również dziś, a Argentyna straciłaby awans do 1/8 finału na rzecz Nigerii, niewykluczone, że na gwiazdora Barcelony spadłaby tak wielka krytyka, że dałby już sobie spokój z reprezentacją i nigdy nie stanął przed ponowną szansą na zdobycie mistrzostwa świata. A wiadomo, że bez wygrania mundialu w dyskusjach o najlepszym piłkarzu w historii zawsze będą padały argumenty, że skoro tego nie osiągnął, to Diego Maradona i Pele są przed nim, nawet jeśli strzeli kolejne pół tysiąca goli dla Barcelony. Stało się inaczej. Messi i koledzy nadal mogą wygrać turniej w Rosji.
I jest w tym duża zasługa samego zainteresowanego, bo to on wziął ciężar odpowiedzialności na swoje liche barki i dał sygnał kolegom, że interesuje ich tylko zwycięstwo. Jego gol z 14. minuty to poezja w najczystszej postaci. Piękne zatrzymanie piłki udem, potem idealne przyjęcie w tempo na strzał i perfekcyjne wykończenie. Klasa, klasa, klasa. Jednak nie zapomniał, jak to się robi.
Później Messi mógł zaliczyć świetną asystę, gdy podawał do Gonzalo Higuaina, a samemu podwyższyć prowadzenie po strzale z rzutu wolnego (Francis Uzoho odbił piłkę na słupek). W drugiej połowie kapitan Albicelestes był już mniej efektowny, ale swoją postawą pokazywał, jak bardzo mu zależy. Walczył w defensywie, wykonywał wślizgi, opóźniał grę. Jeżeli ktoś w jego ojczyźnie jeszcze wątpił, czy mu zależy, teraz chyba nie ma więcej pytań.
W bólach i w mękach, ale Argentyńczycy pierwszy krok wykonali. Czyż nie tak często rodzą się największe sukcesy?
Fot. newspix