Sporo czasu spędziliśmy dziś z Orlando Sa. Najpierw towarzyszyliśmy mu podczas jego telewizyjnego debiutu w Orange Sport, po którym – szczerze mówiąc – trochę obawialiśmy się, jak wyjdzie wywiad dla Weszło. Sa był dość spokojny i raczej unikał głębszych dywagacji. Przy dłuższej rozmowie na kolacji otworzył się już jednak na maksa i bardzo konkretnie opowiedział o swojej karierze. W tej opowieści, której happy-end oddalał się z roku na rok, pada kilka poważnych nazwisk… Ronaldo, Mendes, Scolari, Falcao… Jednego Orlando nikt nie zabierze. Facet otarł się o naprawdę poważny futbol.
Przejrzałem dziś chyba wszystkie teksty, jakie ukazały się na twój temat w Portugalii i mam jeden wniosek – jesteś albo niesamowitym szczęściarzem, albo pechowcem.
Pechowcem? Wychowałem się w Bradze, która słynie z prawie najlepszego szkolenia młodzieży w moim kraju, a sam pochodzę z bardzo zdolnego portugalskiego pokolenia – Fabio Coentrao, Rui Patricio, Daniel Carrico i wielu, wielu innych. Grywałem z nimi w juniorskich reprezentacjach, ale prawie zawsze byłem najmłodszy. Łapałem się do starszych roczników, bo strzelałem masę bramek, dostałem dwie-trzy nagordy dla najlepszego piłkarza różnych turniejów… Tak, wtedy byłem szczęściarzem. W wieku 19-20 lat trafiłem do portugalskiej ekstraklasy. A – uwierz – bardzo rzadko zdarza się to młodym Portugalczykom. Rozegrałem jakieś 11 meczów i strzeliłem parę goli.. Wtedy Porto wykupiło mnie z Bragi za kilka milionów euro. To jeden z najwyższych transferów między portugalskimi klubami. Podpisałem ten kontrakt tego samego dnia, co pięć lat później z Legią.
Masz taką pamięć do dat?
To święto zakochanych, więc pamiętam (śmiech). Podpisałem ten kontrakt i pod koniec sezonu doznałem kontuzji kolana, która wyłączyła mnie na blisko pół roku. A niewiele wcześniej zadebiutowałem w dorosłej reprezentacji. Wyjechałem się leczyć do Porto, ale trenować zacząłem dopiero w trakcie sezonu. W ataku mieli już Ernesto Fariasa, ale zakontraktowali jeszcze Falcao, który w River nie był wielką gwiazdą, zapłacili za niego zaledwie 3 miliony euro, ale jak już zaczął strzelać, to nie przestał. I co? Dziś wszyscy znają Falcao. Ja natomiast miałem bardzo wysoki kontrakt, więc zaproponowali, że albo ze mną rozwiążą, zapewniając sobie połowę z mojego następnego transferu, albo zostanę wypożyczony. Wybrałem to drugie. Uznałem, że skoro chcą mnie dobre drużyny, to wolę zostać w Portugalii. Wyjechałem do Nacionalu Madeira.
Zostały fajne znajomości. Z Falcao kolegujesz się do dziś.
Mamy stały kontakt. Mój kolega pomaga mu teraz przy rehabilitacji w Porto. Ale nie pytałem Falcao o Legię. Tak bardzo skupia się na powrocie do zdrowia, że zupełnie się wyłączył z otaczającego go świata.
Nie bałeś się, że – jeśli by ci nie wyszło – to przepadłbyś w tym Nacionalu? Że przestaliby cię traktować jako zawodnika Porto, a zaczęli jako kogoś, kto nie sprawdził się w przeciętnej drużynie?
Rozumiem, o co ci chodzi, ale nie chciałem wtedy wyjeżdżać za granicę, a Nacional wcale nie jest takim małym klubem. Na początku myślałem tak jak ty – po co ryzykować? Ale potem zdecydowałem, że chcę spróbować swoich sił i zobaczyć, jak będzie z kolanem. Poza tym wiedziałem, że na pewno będę tam grał, bo trener i prezes bardzo nalegali na mój transfer. Poszło mi nieźle – osiągnęliśmy świetny wynik, zajęliśmy szóste miejsce, awansowaliśmy do Ligi Europy. Sam strzeliłem z sześć goli, w tym z Benfiką, ale trapiły mnie drobne problemy mięśniowe. To normalne, gdy długo nie grasz w piłkę. Z Nacionalu wyjechałem do Fulham, gdzie rywalizacja była już olbrzymia.
Mnie zaskakują dwa twoje transfery – po pierwsze Porto zapłaciło za ciebie niemałe pieniądze, podczas gdy wcale nie błyszczałeś skutecznością w Bradze…
Ale w juniorach biłem rekordy strzeleckie i wyjechałem na Mistrzostwa Europy U-19 ze starszym rocznikiem. W reprezentacji U-21 też dużo strzelałem. Miałem 20 lat i wbiłem hat-tricka Hiszpanii U-21, która była mistrzem Europy. Nie zdobyłem tylko wielu bramek w Bradze, tylko kilka, ale ogólnie grałem bardzo dobrze. Miałem też z kim konkurować. Roland Linz to Polak, nie?
Austriak.
Racja. Był też Renteria i kilku innych, a ja – młody chłopak – grałem i strzelałem gole. Dlatego Porto się mną zainteresowało. Wtedy Braga dostała też propozycję z Chelsea. Pojechałem tam na dziesięć dni testów do Scolariego, gdzie mocno zakumplowałem się z Deco. Pomagał mi na każdej płaszczyźnie, bo – o ile dziś nie mówię idealnie po angielsku, o tyle wtedy nie mówiłem w ogóle. W końcu Anglicy przesłali ofertę, ale Porto zaoferowało większe pieniądze.
Też wolałeś Porto?
Byłem dzieciakiem. Reprezentował mnie wtedy Jorge Mendes…
… co wiele wyjaśnia.
Podpisałem z nim kontrakt w wieku 15 lat i dopiero teraz, pół roku temu, zrezygnowałem z tej współpracy. Wielu agentów do mnie dzwoni, ale nie mam umowy z żadnym.
Bo rozstałeś się z najpotężniejszym agentem wszech czasów.
Jorge bardzo mi pomógł w karierze, ale dziś znajduje się na takim etapie, że jeśli miałbym się do niego dostać lub usiąść przy stole i porozmawiać… To po prostu za wysoki poziom. Bądźmy szczerzy – na całym świecie ma 50 lepszych piłkarzy ode mnie. Na Cypr ani Polskę nie będzie tracił czasu. Dziś bardziej zajmuje go kupowanie i sprzedawanie klubów, reprezentowanie trenerów, fundusze… Młodzi zawodnicy już go tak nie interesują. Jasne – przeprowadza wielkie transfery do Realu Madryt czy Chelsea. Po prostu zna wszystkich. Prezesów, trenerów, dyrektorów… Ale jeśli zapytasz go, kto jest trenerem i właścicielem Legii, to pewnie nie będzie wiedział. Nie łączy mnie już z Jorge żaden kontrakt, ale pozostaję w bardzo dobrych relacjach z jego agencją. Jeśli błysnę tu skutecznością, będzie mu bardzo łatwo znaleźć mi kolejny klub.
Opowiadaj, jak się z nim współpracowało.
Rozpoczął swoją karierę w bardzo mocnym stylu.
Wiadomo, losy jak z filmu.
Wiesz, jaki był klucz jego sukcesu? Wyobraź sobie taką sytuację: Legia potrzebuje napastnika. Rozważa cztery mocne kandydatury. Przyjeżdża Jorge i mówi: “weźcie – hmm – Joao. Joao jest najlepszy“. Inni napastnicy wydają się lepsi, ale Legia decyduje się na Joao, a ten strzela 20 goli. Cały Mendes. Niesamowicie wierzy w swoich zawodników.
Kiedy podpisywałeś z nim kontrakt…
… nie był jeszcze tak potężny, jak dziś.
Z ilu telefonów korzystał?
Siadał przy stole, wyciągał trzy telefony i słuchawkę. Jedliśmy kolację, a on przełączał ją pomiędzy telefonami. “O, prezes Besiktasu”. I wkładał słuchawkę. “O, inny prezes”. I przekładał. Kiedy podpisałem z nim kontrakt, akurat przenosiłem się do Bragi. Wtedy takie transfery dzieci nie były popularne. Pochodzę z Barcelos, pewnie nie kojarzysz.
Kojarzę. Kogut z Barcelos to symbol Portugalii.
Naprawdę jesteś Polakiem? (śmiech) Barcelos to godzina drogi z Bragi, ale…
… ale twoi rodzice nie chcieli, żebyś wyjechał.
Skąd wy macie te wszystkie informacje? W Orange pytają mnie o szczepienia dla psa, ty o dzieciństwo… Tak, masz rację. Mój ojciec jest żołnierzem. Bardzo surowy człowiek. Nie chcę powiedzieć: “dyktator“, ale… prawie.
Dzieci wojskowych mają podobno ciężko.
Też mogę tak powiedzieć. W wieku 15 lat zacząłem spełniać swoje marzenia, a barierę stanowił dla mnie ojciec. Piłka nigdy mu nie odpowiadała. Wolał, żebym został sierżantem lub innym generałem. W piłkę zacząłem grać mając 10 lat, a pięć lat spędziłem w Esposente. Strzeliłem tam prawie 200 goli i zostałem jedynym piłkarzem, na którym klub zarobił. Zdecydowałem się na Bragę, która ma szkolenie na poziomie Porto, Benfiki czy Sportingu. Guilherme też wyjęli w młodym wieku. Uznałem w każdym razie, że to najlepsza opcja i pojechałem.
Ojciec to zaakceptował?
Nie. Od tamtej pory nasze stosunki się zmieniły. Ojciec stał się trochę… wiesz. Trzy lata później moi rodzice się rozwiedli.
Ale nie z twojej winy?
Nie, ale moja decyzja też jakoś na to wpłynęła. Matka zawsze mnie wspierała w przeciwieństwie do ojca.
Nawet po debiucie w reprezentacji Portugalii?
Nie chciałbym na ten temat rozmawiać.
Rozumiem. Uchodziłeś wtedy za największy talent w akademii Bragi?
Czy największy, to nie wiem, ale szło mi bardzo dobrze. Przez pierwszy sezon w pierwszej drużynie prowadził nas za to Jorge Costa, który był kapitanem Porto przez 10 lat!
A tobie podobała się łatka jednej z największych nadziei piłki portugalskiej?
Podobała, jasne. Zawodnicy, którzy dziś grają w dużo silniejszych ligach, prosili, żebym dał im buty do grania, bo byłem jednym z dwóch-trzech piłkarzy, którzy dostawali pieniądze od Nike. Ludzie liczyli, że będę gwiazdą, fenomenem, ale to wszystko się skończyło po kontuzji kolana. Na top wskoczył Falcao, który został sprzedany za kilkadziesiąt milionów euro, a ja trafiłem do Fulham. A tam… Dempsey, Johnson, Zamora, Pogrebniak… Nie było łatwo. Mimo imponujących dokonań w juniorach, jechałem tam jako piłkarz Nacionalu, a nie Porto. Potem był Cypr. Zdecydowałem się na krok do tyłu, ale strzeliłem najwięcej goli, wybrali mnie najlepszym piłkarzem ligi i po prostu zabrakło mi już ambicji. Musiałem wyjechać!
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ominęły cię cztery okresy przygotowawcze przed sezonem, czyli jednak dość sporo, jak na 25-latka.
W Bradze mnie ominął, bo wróciłem z mistrzostw U-19. Potem zerwane więzadła uniemożliwiły mi trenowanie w Porto. Innym razem brałem udział w turnieju na Maderze, potem potrzebowałem urlopu, a moi koledzy już trenowali. Fulham z kolei zarejestrowało mnie ostatniego dnia okienka, bo Porto utrudniało mój transfer…
Kiedy straciłeś nadzieję na sukces w Porto?
Kiedy rozstrzelał się Falcao, pomyślałem, że nie wywalczę miejsca w składzie. A nadzieję straciłem, gdy Porto postanowiło mnie wypożyczyć. Uwierz – presja na zawodniku Porto, którego wypożycza się do innego klubu, jest olbrzymia. Wszyscy oczekują, że zrobisz dwa razy lepszy wynik od konkurentów. Ciągle czułem te naciski. Wiedziałem, że zna mnie cała Portugalia, a nikogo nie interesuje, czy złamałeś sobie nogę lub pauzowałeś przez pół roku. Nawet jeśli jesteś Cristiano Ronaldo i wypadasz na pół roku, wszyscy liczą, że wrócisz i od razu strzelisz dwa-trzy gole. Tutaj też kibice chcą, bym w pierwszym meczu zdobył dwie bramki. To niełatwe. Na razie mieszkam w hotelu, niczego nie widziałem poza stadionem, nie znam nazwisk kolegów, nie wiem, kto jest prawo-,a kto lewonożny… Na to ludzie nie zwracają uwagi. Nie przechodzę z Bayernu do Bayeru, gdzie wszyscy zawodnicy są topowi i znasz ich atrybuty od początku.
Kto jak kto, ale ty do presji powinieneś być przyzwyczajony.
Na Cyprze dostałem najwyższy kontrakt, wszyscy oczekiwali, że będę głównym strzelcem, ale też tłumaczyłem, że potrzebuję czasu. Pamiętam, jak decydowałem się na ten transfer… Siedzieliśmy, jak teraz, przy stole. Mama, przyjaciele i kilka osób, do których mam zaufanie. Zaczęliśmy wspominać wiele chwil z mojej kariery i nagle słyszysz od kolegów: “kurwa, ty jedziesz na Cypr? Na Cypr?!”. A ja po prostu chciałem gdzieś udowodnić swoją wartość. Udało się i stąd teraz ta nienawiść w moją stronę.
Powiedziałeś w Orange, że miałeś za sobą ciężki tydzień.
Limassol jest mniejszy od Warszawy, ale kibice są szaleni. Koszulki AEL wiszą wszędzie. Mijasz restaurację i zapraszają cię na darmowy obiad. Bez przerwy! Rozegraliśmy najlepszy sezon w historii klubu, byłem najlepszym strzelcem i mój transfer był zaszokował kibiców. Ale skoro dałem słowo Legii…
A kiedy dałeś?
W poniedziałek. Zarezerwowali mi lot, choć sami bali się, że transfer nie wypali. Też zacząłem tracić nadzieję… Ale na temat mojego przejścia do Legii rozmawialiśmy już bardzo długo, jeszcze za kadencji poprzedniego trenera. Nazywał się Urban, tak? On jako pierwszy widział mnie w Legii, ale wtedy AEL chciał za mnie milion euro. Zostałem w klubie.
Mówiło się też o zainteresowaniu z Brazylii, Rosji…
Z Brazylii dostałem dwie oferty – z Botafogo i Portuguesy. Z Rosji zgłosiły się Krylja Sowietow i Krasnodar. Były też dwie opcje z Belgii – kluby ze środka tabeli. Ale postawiłem na Polskę. Słyszałem opinie, że tutaj trudno napastnikom o gole, więc traktuję to jako wyzwanie.
W Rosji zarobiłbyś dużo więcej. Artur Jędrzejczyk, były stoper Legii przeniósł się latem do Krasnodaru i dostał tam sześć razy wyższy kontrakt.
Ale tutaj mogę powalczyć o mistrzostwo, zostać królem strzelców, awansować do Ligi Mistrzów i wyrosnąć na idola. A w Rosji? Zarobiłbym więcej pieniędzy, ale byłbym jednym z wielu. O jakie miejsca walczą Krylja, Krasnodar, Amkar czy Rostów? A Anży? Proponowali dobre pieniądze, ale są na dnie tabeli. Gdybym tam poszedł, straciłbym sportową ambicję.
No dobra, ale skoro miałeś na stole tak wiele ofert, to hasło “Legia“ pewnie nic ci nawet nie mówiło.
Trzy osoby odegrały główną rolę przy tym transferze: Dossa, Michał Żewłakow i Dominik Ebebenge. Bardzo porządni ludzie, którzy od początku przedstawiali mi sytuację tak, jak ona faktycznie wyglądała. Inne kluby działały przez pośredników, pojawiali się jacyś agenci, zaczynało się komplikować… Legia działała przejrzyście i po ludzku. Na pierwszy rzut oka widać, że to profesjonalny klub. Nie ma co prawda tylu boisk treningowych co Porto, ale cała struktura nie różni się tak bardzo od Porto czy Fulham. Miałbym wyjechać do przeciętniaka z Rosji lub Turcji, nie mając nawet przekonania, czy ktoś mnie chce w tym klubie tak, jak w Legii? Jedna drużyna jest tu, druga tu (Orlando pokazuje rękami “miejsce w tabeli). Którą wybierasz? Jasne – pieniądze mają znaczenie, ale nie są kluczowe. A Legia od początku była moim pierwszym wyborem. Wiem, że kibice na Cyprze mocno atakowali prezesa, podjechali nawet pod jego dom, by zapytać, czemu mnie sprzedał, ale skoro – jako mężczyzna – dałem słowo Legii, to dzień później miałbym o nim zapomnieć? Byłbym dzieckiem. To tak, jakbyś dziś zrobił ze mną wywiad, a jutro na mnie nadawał w rozmowie z innym piłkarzem. Dałem słowo Dominikowi i Michałowi, więc nie chciałem go złamać. A prezesowi AEL-u powiedziałem: “wiem, że będzie zamieszanie z kibicami i nikt nie zrozumie mojego odejścia, ale sami dobrze wiecie, że nie idę do Legii dla pieniędzy, bo gdybym tak postępował, wyjechałbym gdzie indziej. Legia w końcu złożyła poważną ofertę, a Cypryjczycy – znajdując się w problemach finansowych – musieli ją przyjąć. Wtedy zaczęły się setki wiadomości i gróźb pod moim adresem.
Traktowałeś je serio?
Traktowałem je jako wyraz buntu. Wiele było na zasadzie: “zostań, zostań, zostań, ale… Zresztą, popatrz (Orlando przewija wiadomości na Facebooku).
Nie zrozumieją twojej decyzji. To kibice
Nigdy nie zrozumieją. Nie mają pojęcia, ile pieniędzy tam straciłem.
Dear Sa (śmiech).
Widzisz, ile tego jest?
Good luck, Orlando!.
(śmiech) Na dziesięć są dwie pozytywne. Szczerze, bałem się problemów. Musiałem kupić dwie wielkie walizki.
Widać było na filmiku, że sporo tego wszystkiego przywiozłeś.
Mało brakowało i musiałbym stamtąd uciekać, bo jacyś kibice chcieli mnie nawet szukać.
Wszystko zabrałeś?
Prawie wszystko. Wczoraj moja dziewczyna poleciała tam na jeden dzień, odebrali ją znajomi i załatwili wszystkie sprawy. Sam wolałbym nie lecieć. W Polsce chyba jest normalniej, co?
Normalniej, ale wymagania wobec ciebie są olbrzymie.
Wszyscy mi o tym mówią, ale sam wolę się z tego wyłączyć, dlatego – jak powiedziałem w programie – nie odpisuję na te wszystkie wiadomości z Twittera i Facebooka. Nie jestem też – jak słyszałem – zawodnikiem, który tylko czeka w polu karnym na podania.
Widziałem, że zirytowała cię opinia Bernardo Vasconcelosa, który mi powiedział, że jesteś typową dziewiątką bazującą na warunkach fizycznych i grającą głównie w szesnastce.
Nie o to chodzi. Bernardo nie śledził dokładnie mojej kariery. Zadzwoń do ludzi, którzy faktycznie mnie obserwowali. Od czasów, kiedy grałem w Porto czy Bradze, mój styl się zmienił. Zobaczysz, że wkrótce zadzwonisz do Bernardo i powiesz mu, że nie miał racji.
Inna plotka (?) głosi, że lubisz się zabawić.
Na Cyprze wygrywaliśmy prawie wszystkie mecze, zaliczyliśmy jedną porażkę, byłem najlepszym strzelcem zespołu… Tak, wychodziłem ze znajomymi w każdy weekend. Przecież to w stu procentach normalne! Wiem, że negatywne opinie szybko się rozprzestrzeniają, ale skoro wygrywaliśmy wszystko, co się dało, to nie mogliśmy świętować?
Weź też pod uwagę, że po Ljuboi każdy napastnik usłyszy pytania o imprezowanie.
Jestem odpowiedzialnym człowiekiem i wiem w stu procentach, kiedy i na co mogę sobie pozwolić. A jeśli ktoś chce przyklejać mi łatki, to nie będę przecież z tym walczył. Od kiedy przyjechałem do Warszawy nie wypiłem ani lampki wina. Teraz popatrz. Rozmawiamy w środę wieczorem. Zaraz czwartek, piątek, sobota… Po kilku dniach bez treningów, a nastepnie badaniach nie mogę być w stu procentach gotowy do gry. Jeśli jednak klub będzie mnie potrzebował, to zagram.
Ile czasu potrzebujesz?
Na następny mecz u siebie będę już gotowy.
Powiedziałeś też, że liczysz na powołanie, co – po przypadkach Marco Paixao i Bernardo Vasconcelosa – już nas nie dziwi. Wcześniej, jeszcze jako zawodnik AEL-u, też wypowiadałeś się w takim tonie. Stwierdziłeś na przykład, że masz przekonanie, iż selekcjoner śledzi ligę cypryjską.
Tamte słowa zostały źle zinterpretowane. Nie chodziło mi o to, że selekcjoner śledzi ligę cypryjską, tylko, że wie, jak nam idzie. Wiedziałem też, że o powołanie będzie ciężko, ale popatrz: Helder Postiga ma trzy gole w Valencii, Hugo Almeida strzela w Turcji, ale to tyle! Jeśli zdobędę tu mistrzostwo i utrzymam skuteczność, to dlaczego mam nie liczyć na powrót do kadry?
Bo to słaba liga?
Jeśli Legia awansuje do Ligi Mistrzów, moja droga do reprezentacji powinna być dużo łatwiejsza. Zapewniam.
To który jesteś teraz w hierarchii?
Postiga i Almeida zajmują dwa pierwsze miejsca. Dalej Nelson Oliveira… Kto dalej? Eder od pół roku jest kontuzjowany…
To niebywałe, że tak mocny piłkarsko kraj ma tak niewielu piłkarskich napastników.
Udzieliłem kilku wywiadów i widzę, że teraz to zauważyliście.
Nie teraz, ale przypadek Marco Paixao, który o reprezentacji mówił wielokrotnie, mocno to uwypuklił. Też pukaliśmy się w głowę, a wy faktycznie nie macie tam kim grać.
Marco może być trudniej z dwóch względów. Ma 29 lat i nigdy nie grał w Portugalii.
A myślisz, że tobie może pomóc fakt, że o tę kadrę się ocierałeś i to całkiem niedawno?
Za kadencji Paulo Bento dwa razy trafiłem na wstępną listę powołanych, a zadebiutowałem z Finlandią za kadencji Carlosa Queiroza. Zacząłem na ławce, remisowaliśmy 0:0, nie szło nam najlepiej i wszedłem ok. 55-60. minuty. Grałem na Hyypię i wywalczyłem karnego. Do dziś się z tego śmiejemy, bo tuż po faulu na mnie w identyczny sposób sfaulowany został kolega. Nikt nie wie, komu tego “karnego“ zapisać. Cristiano Ronaldo wykorzystał jedenastkę.
W Portugalii rozpoznają cię na ulicach?
Tak, większość mnie kojarzy. Ale ty też nie zostaniesz świetnym dziennikarzem po zrobieniu jednego wywiadu. Potrzebna jest ciągłość. Dlatego zdecydowałem się na Legię, a nie na Rosję.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK