Znają się jak łyse konie. Od 2005 roku zagrali razem 20, może 30 spotkań w kadrze. Demichelis już bezpośrednio przed meczem przy Etihad mówił, że trudno znaleźć takie przymiotniki, które odpowiednio opisałyby Messiego oraz jego klasę. I co? Nagle okazało się, że właśnie ta dwójka ma tu rozstrzygać o wyniku. Mistrz z czterema Złotymi Piłkami w gablocie i o siedem lat starszy bohater jednego z dziwniejszych transferów ostatnich miesięcy w City. Jeszcze nie tak dawno Demichelis mijał się z Bartkiem Pawłowskim na lotnisku w Maladze. Niby miał być w Atletico, aż tu nagle przeprowadził się na Wyspy. Wiadomo, teraz to już każdy może pisać: „ja! Ja wiedziałem!”, ale jak tylko zobaczyliśmy go w składzie, przeczuwaliśmy kłopoty.
To miało być zderzenie dwóch mega-ekip lubiących czuć władzę na boisku. Koniec końców wyszło starcie dwóch zespołów, które – o ile w ogóle o tę władzę między sobą walczą – to próbują przejąć ją na zupełnie różne sposoby. Piłkarze Manchesteru City w pierwszych minutach wyglądali tak niemrawo i nieśmiało, jakby właśnie w komplecie umówili się na pierwszą randkę z jedenastką finalistek wyborów Miss Świata. Dużo bardziej sprawdził się przedmeczowy Gerardo Martino, który mówił, że jego zespół odetnie przeciwnika od gry piłką niż Manuel Pellegrini zapowiadający ostrą wymianę ciosów. Aż tak ostro to nie było.
W pierwszym kwadransie piłkarze Barcelony wymienili 170 podań, podczas gdy Anglicy w tym czasie przy piłce byli ledwie 40 razy. Ale to w ramach ciekawostki, bo jak ładnie ujął to Garry Neville, to w sumie dość niewiarygodne, że ludzie wciąż wytykają zespołom braki w posiadaniu piłki, po tym jak Barcelona mając 65% tegoż właśnie legendarnego posiadania przegrała z Bayernem 0:4. Tym razem, jak zapowiadał Martino, po stronie Katalończyków miało być utrzymywanie się przy piłce i było utrzymywanie. Ale paradoksalnie, przed przerwą najlepsze szanse w całym towarzystwie miał Negredo.
Jednych i drugich łączyło tylko to, że ciągle czegoś brakowało.
No i wreszcie przyszła 54. minuta i ciąg kluczowych (a może nie?) dla tego widowiska zdarzeń. Demichelis. Faul. Czerwień. Karny. Messi. Gol. 1:0 dla Barcy. Piszemy „być może kluczowych”, bo najbardziej zaskoczyło nas to, co stało się dopiero PO karnym, kiedy Barcelona grała już z przewagą zawodnika – i długo mecz układał jej się tak, że gdyby nie oglądać go wcześniej, można by się wahać, komu ubyło tego gracza. Można by nawet gdybać, czy gdyby nie rzut karny, byłaby w stanie pokonać Harta. The Citizens grając w osłabieniu stworzyli najlepsze okazje, wielu kibiców pewnie układało w głowach rewanżowe scenariusze. Aż tu nagle znikąd wyskoczył Alves i dał sygnał – ok, panowie, 2:0, jedziemy do domu.
Manchester City miał dziś króciutkie momenty. Może trochę na siłę wmawialiśmy sobie, że heroicznie walczy mimo podwójnej straty tuż po przerwie, ale w gruncie rzeczy – poważnie się zawiedliśmy. Jeśli to miała być walka o władzę na boisku, to Pellegrini musi być z natury niezwykle pokojowo nastawionym gościem. Poza tym: mieć do wydania wszystkie pieniądze tego świata i kupić za nie Demichelisa, a później jeszcze dać mu biegać między Messim, Sanchezem i Iniestą. No, dało się to wymyślić trochę lepiej.
***
Mimo wszystko, najwięksi przegrani tego tygodnia to jedenastka Bayeru Leverkusen. Nie dość, że dwumecz w którym biorą udział – w cieniu wielkiego boju angielsko-hiszpańskiego, nie dość, że oczy fanów skierowane były dziś na Messiego i resztę opisanych wyżej, to na dodatek w tym rozgrywanym gdzieś na uboczu wielkiego futbolu meczu, dostali w czapkę 0:4. U siebie, po pierwszym golu, który padł zanim jeszcze kibice weszli na stadion. Po dwóch trafieniach Ibry, z których późniejsze obiegło momentalnie cały internet, wreszcie po poniżającej zabawie na zakończenie spotkania. PSG rozjechało Bayer, dominacja gości trwała od pierwszej do ostatniej minuty, a zwycięstwo nie było zagrożone nawet przez kwadrans.
Pytania przed rewanżem? Chyba tylko jedno: czy znajdzie się druga para na tym poziomie Ligi Mistrzów, gdzie różnica klas będzie tak widoczna? PSG, szczególnie w momentach, gdy za rozgrywanie i rozrywanie obrony podaniami brał się Ibrahimović, wyglądało jak maturzyści klepiący się z chłopaczkami z podstawówki. Ten ostatni gol, to ostatnie prostopadłe podanie Ibrahimovicia, delikatnie podcięte, między dwóch, i tak już skołowanych prawie półtoragodzinnym tańcem obrońców… Co wrażliwsi pewnie przełączali, zostali najwytrwalsi, odporni na oglądanie psychicznych i fizycznych tortur, które PSG zaaplikowało rywalom.
No i ten bajeczny Ibrahimović, który wszystko robi po swojemu, stylowo, efektownie, jakby każde zagranie miało trafiać do zbioru kompilacji, jakby na każdym musiał zostawiać swój unikalny podpis. Nawet proste gole strzela z unikalną finezją, nawet najbardziej banalnym zagraniom dodaje uroku. Powyżej oba gole i najlepsze podsumowanie tego dwumeczu. Bo to, że jego losy są już rozstrzygnięte, raczej nie ulega wątpliwości.