Piłki lekarskie w Londynie i wietrzenie w Hamburgu, czyli trenerska karuzela w Europie

redakcja

Autor:redakcja

18 lutego 2014, 10:06 • 6 min czytania

Fulham i HSV Hamburg. Dwa kluby, dwie różne ligi, podobne problemy. Jeszcze niecałe cztery lata temu zespoły te rywalizowały ze sobą na poziomie półfinału nowopowstałej Ligi Europy, dziś ich ligowej sytuacji daleko jest do miana komfortowej. Zespół z Londynu zamyka tabelę Premier League ze stratą 4 punktów do gwarantującego utrzymanie miejsca, a od hamburczyków gorszy w Bundeslidze jest jedynie Eintracht Brunszwik. Włodarze obu klubów pożary zapragnęli gasić poprzez zatrudnienie nowych trenerów i zainteresowały się nawet tym samym sikawkowym. Felix Magath – bo o nim mowa – zwany również w kręgach zbliżonych do piłkarskich rzeźnikiem, dyktatorem czy katem, ostatecznie poprowadzi londyński klubu, a HSV zakontraktowało zwolnionego niecałe dwa miesiące temu z Hannoveru Mirko Slomkę. Ciężko jednoznacznie rozstrzygać, kto na takim układzie wyjdzie lepiej, ale jedno jest pewne – rozgrywki Premier League z Magathem u sterów Fulham będą ciekawsze.
Ponowne zatrudnienie Magatha w HSV (prowadził klub w latach 1995-97) od początku budziło kontrowersje zarówno wśród zarządu, jak i kibiców. Z jednej strony legenda klubu (ponad 300 występów w roli piłkarza) i jakby nie patrzeć utytułowany trener, a z drugiej konfliktowy zamordysta, który w każdym miejscu pracy oczekuje dla siebie tytułu Boga. Magath to postrach piłkarzy Bundesligi, głównie ze względu na kontrowersyjne metody treningowe. – To może dać krótkotrwałe odrodzenie, ale w dłuższej perspektywie prowadzi do katastrofy. Udowodnił to w każdym klubie, w którym pracował. Nigdy nie chciałbym skrzywdzić piłkarza tak jak on – przyznał niedawno w jednym z wywiadów Uli Hoeness. Komentując zatrudnienie Magatha w Fulham, nie był wcale zdziwiony, dodając, że w Niemczech nie ma on już czego szukać. Smród za nowym szkoleniowcem ekipy z Craven Cottage ciągnie się również z powodu irracjonalnych transferów. Dla nas to oczywiście casus Klicha w Wolfsburgu, lecz Niemcy wypominają mu głównie szastanie pieniędzmi Gazpromu w Schalke, które wydawał na piłkarzy, którzy w Bundeslidze nawet nie zaistnieli. Mimo to HSV na poważnie rozpatrywało jego zatrudnienie, choć zarząd nie był jednogłośny w tej kwestii. Część fanów hamburczyków już od marca 2011 prowadzi na Facebooku profil, mający być wyrazem poparcia dla takiego rozwiązania. To, że od tego czasu pod internetową petycją podpisało się tylko 7,500 fanów (przy średniej frekwencji na meczach 55 tys.), nie świadczy najlepiej o popularności „Kata” w tym portowym mieście.

Piłki lekarskie w Londynie i wietrzenie w Hamburgu, czyli trenerska karuzela w Europie
Reklama

Magath wylądował więc w Fulham. Na stanowisku menadżera zastąpił Holendra Rene Meulensteena, który na swoim stołku wytrwał jedynie 75 dni. Mimo tego, że w tym czasie uciułał jedynie 10 punktów w 13 meczach, nieprzyzwyczajone do szalonego tempa trenerskiej karuzeli media nazywały to „szokującym zwolnieniem”. Tym bardziej, że kilkanaście dni wcześniej dano przecież Holendrowi spore możliwości na rynku transferowym, a on wykorzystał to sprawdzając aż 6 nowych graczy. O tym, jak egzotyczne są przenosiny Magatha do Anglii najlepiej świadczy fakt, że jest pierwszym niemieckim menadżerem w historii Premier League. Angielska prasa przyjęła go raczej z dystansem. Krzykliwe nagłówki donosiły o konfliktowej naturze, archaicznych metodach (wśród których brylowało używanie piłek lekarskich) i drakońskich karach dla piłkarzy za byle przewinienie. Z drugiej strony docenia się go jako „dobrego zarządcę sytuacją kryzysową”, a w takiej niewątpliwie jest teraz ekipa z Craven Cottage.


Reklama

Sam Niemiec przywitał się z Wyspami nienaganną znajomością języka angielskiego. Po pierwszych treningach nikt nie odnotował płaczu zawodników i nerwowych ruchów. Do okresu przygotowawczego, w którym „Dyktator” lubi dokazywać – daleko. Okno transferowe zamknięte – okres jego fanaberii – również jest zamknięte. Czego więc można spodziewać się po Magathcie w Fulham prócz tego, że relacje z treningów z czasem będą zapewne niezłą pożywką dla tamtejszych brukowców? Wzmocniony przez Meulensteena skład, do którego za chwilę wskoczy jeszcze Greg Mitroglou, korzystnie wygląda na tle rywali o ligowy byt. Rozkład jazdy natomiast Fulham ma taki sobie – kluczowe będą zapewne najbliższe mecze wyjazdowe z sąsiadami z ligowej tabeli: w sobotę z West Bromwich i dwie kolejki później z Cardiff. Biorąc pod uwagę, że jako strażak Magath z nie takich punktowych opresji wychodził już obronną ręką, to Wieśniacy nie zrobili wcale głupiego interesu. Gorzej będzie gdy zaczną się przygotowania do nowych rozgrywek (Niemiec podpisał 18-miesięczny kontrakt), a Felix dostanie do ręki parę milionów euro i piłkarzy do wytrenowania. Będzie co spieprzyć. Będzie z kim się pokłócić. Ale o tym w Londynie na razie pewnie nie myślą.

***

Podobną długość umowy ma zapisaną w kontrakcie z HSV Mirko Slomka. Były trener Jacka Krzynówka i Artura Sobiecha, a wcześniej niespełniony piłkarz, ma wywietrzyć z szatni hamburczyków wielki smród, jaki został w niej po pobycie w klubie Berta van Marwijka. Holender, który miał być trenerem na miarę wysokich aspiracji zespołu z portowego miasta, już po raz drugi w średniej atmosferze rozstaje się z klubem Bundesligi. Podobny scenariusz grany był w końcówce 2006 roku, gdy w atmosferze konfliktu odchodził z Borussi Dortmund. Van Marwijk skompromitował się doszczętnie rzucając na odchodne, że nie wróży HSV utrzymania, bo w drużynie brakuje piłkarskiej jakości, co w kontekście walki z drużynami pokroju Freiburga czy Norymbergi brzmi czerstwo jak żarty faceta z Familiady.

Slomka raz już utrzymał drużynę, przejmując ją w podobnych okolicznościach. Gdy obejmował ekipę Hannoveru w 2010 roku, ta również osuwała się na dno ligowej tabeli po serii siedmiu spotkań bez zwycięstwa. Udało mu się posklejać ekipę, której problemy sięgały głębiej niż tylko zielonej murawy – zły czas Hannoveru rozpoczął się wtedy od samobójczej śmierci bramkarza Roberta Enke. Z podobną misją Slomka przychodzi do Hamburga. Jak zasugerował wczoraj na łamach PS Tomasz Hajto – HSV to niemiecki odpowiednik Zagłębia Lubin – wysokie kontrakty, oczekiwania też niby wysokie, lecz nie takie jak w klubach ścisłej czołówki, a piłkarze zaangażowaniem nie grzeszą. Do ogarniania takiego syfu rzeczywiście może przydałby się ktoś z twardą ręką jak Magath, lecz Slomka (jako inwestycja w przyszłość) to również ciekawy wybór. Trener z uznaną marką, robiący wyniki ponad stan z Hannoverem, może ciekawie zaprezentować się w drużynie z większym potencjałem finansowym.

Najpierw jednak powalczyć musi o utrzymanie. HSV jeszcze nigdy nie spadło z ligi, wiec presja jest niemała. W szatni zastanie zdecydowanie najgorszą defensywę Bundesligi (51 bramek straconych w 21 meczach). Na wstępie musi sobie radzić bez kontuzjowanego Rafaela van der Vaarta, choć biorąc pod uwagę ostatnie mecze, może się to wydawać pewnym wzmocnieniem. Holender uchodzący za gwiazdę zespołu w ostatnich spotkaniach był uznawany za pierwszego hamulcowego drużyny HSV. Nie bez znaczenia były tu pewnie jego kłopoty osobiste, o których rozpisywały się na przełomie roku brukowce. Slomka swoją misję zaczyna od pojedynku z rozpędzoną Borussią Dortmund, lecz biorąc pod uwagę, że spotkań do końca jest sporo, a do bezpiecznej pozycji brakuje hamburczykom tylko trzech punktów, rokowania są dobre. O ile oczywiście uda mu się przekonać do swojej wizji, rozwydrzoną hałastrę van Marwijka.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama