– To nie obrońcy, ale kompletnie bezradni zawodnicy ofensywni najbardziej zawiedli w meczu z Senegalem – brzmi jedna z coraz bardziej popularnych teorii dotyczących naszej klęski na rozpoczęcie mistrzostw. Jako że oglądam wszystkie dotychczasowe mundialowe mecze od deski do deski, chciałbym zaprotestować. Zdobycie jednej bramki na tym konkretnym turnieju to jest coś na wagę złota i my akurat tego czegoś dokonaliśmy.
Potwierdza to środa – bezdyskusyjnie najgorszy dzień mistrzostw.
Najpierw Portugalia grała z Marokiem. Drużyna, która przed momentem trzykrotnie skaleczyła Hiszpanów z jednym z najlepszych bramkarzy świata asekurowanym przez jeden z najlepszych duetów stoperów świata, miała się zmierzyć z bramkarzem z hiszpańskiej drugiej ligi zabezpieczanym m.in. przez rezerwowego Basaksehiru. Strzeliła jednego gola po stałym fragmencie i błędzie rywala, po czym na absurdalnie długie fragmenty meczu zamknęła się na własnej połowie. A totalną degrengoladą wjechała w końcówce, gdy Pepe po poklepaniu po plecach przez Benatię złożył się, jakby masował go Edward Nożycoręki. Dwa celne strzały przez 90 minut – poza bramką po rzucie rożnym, raz podanie Ronaldo spartolił Guedes. Gra na czas. Przedłużanie. Męczenie widza.
Przypomnijmy – to Portugalia, mistrz Europy z Cristiano Ronaldo w składzie.
Ale potem identycznie zagrał Urugwaj. Rosjanie oklepali Arabię Saudyjską 5:0, więc od duetu Cavani-Suarez można było oczekiwać odpalenia armat. Niestety dla fanów Urugwaju – nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, drużyna z Ameryki Południowej w pierwszej połowie oddała jeden groźny strzał, akurat przy golu – oczywiście po kumulacji, czyli stałym zestawie stały fragment – błąd rywala. Do tego był jeszcze jeden celny, ale groźnym go nie określę. Poza tym? Bryndza. Zabijanie meczu w fatalnym stylu, bez tworzenia sobie sytuacji, za to z przerzucaniem inicjatywy na rywala. Arabia próbowała, na ile umiała, ale że nie umiała zbyt wiele – to większość ataków rozbijała się na duecie Godin-Gimenez. Co za smutny obrazek – reprezentacja, której wyniki miał robić duet superstrzelców, awans do następnej fazy uzyskała dzięki koncertowemu występowi duetu supermorderców futbolu. Przytoczę anegdotę, którą przetłumaczył Tomek Ćwiąkała.
Część osób pewnie zna tę historię, ale jako że mamy gola Gimeneza, przypominam, bo to jedna z moich ulubionych anegdotek. #WorldCup pic.twitter.com/F6H2M09YMf
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) June 15, 2018
Nie mam o to pretensji, może poza tym, że przegrałem dwie dyszki stawiając na powyżej 2,5 gola Urugwaju. Natomiast jak na dłoni było widać, że nawet te w teorii najmocniejsze zespoły, przede wszystkim skupiają się na tym, by gola nie stracić. Nie ma żadnych ułańskich szarży, wręcz przeciwnie – kto może, próbuje sobie wywalczyć jakikolwiek stały fragment, a od razu po nim powraca do defensywnego ustawienia. Ile już razy taka strategia na tym turnieju się opłacała? Portugalia i Urugwaj wygrały po 1:0, oba gole po rożnych i błędach przeciwnika w jego własnej szesnastce. Szwecja – Korea, 1:0 po rzucie karnym. Serbia, 1:0, rzut wolny. Anglia, dwa gole, oba po rzutach rożnych. Iran, 1:0, rzut wolny. Urugwaj z Egiptem, 1:0, rzut rożny.
Gra defensywna plus próby kąsania ze stojącej piłki przyniosły tak fantastyczne efekty w pierwszym tygodniu mistrzostw, że nieomal wyłożyła się na tym nawet Hiszpania. Dzisiaj wyszli na Iran Carlosa Queiroza i okazało się, że sprytny i znany z defensywnej gry menedżer poszedł na całość. Jeszcze w pierwszym kwadransie dostaliśmy specjalność zakładu – dziewięciu piłkarzy we własnym polu karnym, przedłużanie wybicia z autu i z pola bramkowego oraz symulowanie urazu przy najlżejszym kontakcie z rywalem. Irańczycy w 20. minucie meczu grali tak, jakby właśnie dobiegał końca finał Ligi Mistrzów, a oni prowadzili jedną bramką. Już pal licho, że nawet nie udawali zainteresowanych wyprowadzaniem kontrataków. Oni nie udawali zainteresowanych grą w piłkę. Hiszpanie się frustrowali, bo z takim murem na takim etapie meczu jeszcze do czynienia nie mieli.
Oficjalne heat mapy od FIFA wyglądają jak jakiś dowcip. Dla ułatwienia zaznaczyłem kółeczkiem najbardziej wysuniętego zawodnika Iranu.
Determinacja, walka, upór i to słynne piłkarskie cwaniactwo niemal przyniosło efekt – bo Hiszpania zdołała zdobyć tylko jedną bramkę z przypadku i w końcówce sama musiała się cofnąć. Ba, Iran nawet zdobył bramkę, po minimalnym i dość niefortunnym spalonym. Mnie osobiście gra na czas i symulowanie urazów jeszcze w pierwszej połowie, byle zdobyć parę sekund, trochę brzydzi, ale Irańczycy zdobyli serca wielu ludzi – jedynie żelazną obroną cofniętą na swój dwudziesty metr.
Parafrazując te wszystkie znane powiedzonka piłkarskie – napastnikami można wygrać eliminacje, gdy liczy się, ile razy skaleczysz Liechtenstein. Na turnieju, gdzie nawet 10 minut braku koncentracji może kosztować 4 lata piłkarskiej żałoby w kraju, napastnicy są dodatkiem. Wszystko rozpoczyna się od podwójnych zasieków, od zacementowania własnej bramki i próby utrzymania czystego konta. W momencie, w którym na przećwiczenie schematów i sposób rozegrania masz jakieś trzy tygodnie, naturalnym staje się przede wszystkim poukładanie tyłów plus ewentualnie obcykanie jakichś fajnych trików na rozegranie rożnych i wolnych. I tak robią wszyscy, od Urugwaju z jednym z najsilniejszych ataków świata, po Arabię Saudyjską, gdzie część kadry to hiszpańscy turyści.
Gdy na to patrzę – jeszcze bardziej zastanawiająca wydaje się wiara, że Zieliński z Krychowiakiem ogarną cały środek pola w meczu z Senegalem. Ale już pal licho ten Senegal, patrzmy w przód.
Zasadniczo sądzę, że Kolumbia nas ogoli i akurat pod tym względem moje zdanie nie zmienia się od paru miesięcy. Może team z Euro 2016 wydawałby się faworytem, ale aktualnie, po niespecjalnym sezonie kilku kluczowych ogniw (przede wszystkim Krychowiaka, ale i Milika czy Błaszczykowskiego), nawet remis będzie dla mnie niespodzianką. Zaznaczę tu jednak od razu, że z siedemnastu kuponów, które zagrałem na tych mistrzostwach weszło mi pięć, z czego dwa zawaliła porażka Kolumbii z Japonią, moim zdaniem sensacyjna.
Dostrzegam natomiast pewną przestrzeń do sprawienia niespodzianki – i jest nią właśnie powrót do metod, które na mundialu stosują wszyscy, a od których my w niewiadomy sposób zapragnęliśmy odejść. Kluczowe wydaje się załatanie Glika i wrzucenie go do spółki z Pazdanem. Krok drugi – środek złożony z Krychowiaka oraz jeszcze jednego człowieka odpowiedzialnego za elegancki odbiór oraz… odbiór nieelegancki. Może być Góralski, może być Linetty, bez różnicy. Ta czwórka ma zagrać na zero z tyłu. I w tym kontekście, tak jak Urugwaj przestał być kadrą Cavaniego i Suareza a zaczął być zespołem Godina i Gimeneza, tak i my mamy przestać się łudzić, że jak stracimy dwie, to Lewy strzeli trzy.
Kluczowy są Kamil Glik, Michał Pazdan i dwaj destruktorzy w środku.
A z przodu? Zawsze coś wpadnie. Przy dobrym zamknięciu – wpadło nawet Iranowi z Marokiem, wpadło Tunezji z Anglią, ba, wpadło nawet nam z Senegalem.
Jeszcze nie wierzę w zwycięstwo, ale zaczynam postrzegać je jako realne.
JO
Poprzednie odcinki mundialowego bloga Jakuba Olkiewicza:
– o tym, że to ostatnie normalne mistrzostwa świata
– o tym, że Ronaldo to najbardziej ludzki ze wszystkich bogów
– o tym, dlaczego w mieście Luki Modricia wymalowano napis „Modricu kurvo mamiceva”
– o tym, że największą siłą drużyny Adama Nawałki jest rutyna, co oczywiście okazało się gówno-prawdą
– o tym, że lepsze jest wrogiem dobrego i szukanie kwadratowych jaj to często zwykła strata czasu
Fot.główne: 327 podań Hiszpanii w final third na niebiesko, 79 podań Iranu na pomarańczowo; whoscored.com