Wiecie, za co szanujemy Carlosa Queiroza, selekcjonera reprezentacji Iranu? Dopiero co zakończył się jego mecz z Hiszpanią, a on wcześniej nawet nie próbował nikomu mydlić oczu o szansach 50/50, walki oko za oko i takich tam. Nie, on przyznał otwarcie – przed własnym polem karnym postawimy ścianę na 25. metrze, a za nią jeszcze jedną w okolicach szesnastki. – Czasem trzeba się bronić 90 minut, nie mam z tym problemów – mówił.
Nie wiemy jak was, lecz nas zdecydowanie przekonał. Defensywa szczelna niczym mur rodziny Andersonów łatany słodkimi ziemniaczkami był absolutną podstawą dzisiejszej gry „Team Melli”. Ale to bynajmniej nie był autobus, który tylko stał zaparkowany w poprzek drogi. Oczywiście, azjatycki zespół grał dziś na bezbramkowy remis, lecz kiedy już padła bramka, parokrotnie ruszył ze swojego miejsca pod wrogą szesnastkę, napędzany entuzjazmem, którego siłę przyrównać możemy mniej więcej do energii atomowej.
Z perspektywy hiszpańskiej – oczywiste było, iż będą się męczyć. Po remisie w pierwszym meczu to był dla nich w zasadzie najgorszy możliwy rodzaj przeciwnika, który nie pójdzie na otwartą walkę, wymianę ciosów przez 90 minut. To przecież byłoby samobójstwo ze strony Irańczyków. Na coś takiego mogliby sobie pozwolić co najwyżej Portugalczycy, choć nawet i oni, znając największe atuty swoich sąsiadów z Półwyspu Iberyjskiego, postanowili skupić się na walce podjazdowej typu: „wyczekaj, doskocz, przypieprz, odskocz”.
I w zasadzie wydaje nam się, iż nie byłoby praktycznie żadnego wyjątku, niezależnie od tego, kto by mierzył się z La Roją. Każdy zostałby stłamszony, zepchnięty do obrony, zupełnie jakby boisko było przechylone w kierunku bramki przeciwników Hiszpanów. A skoro tak, to tym bardziej wypadałoby docenić jednego z zawodników ekipy Fernando Hierro, który w takich warunkach czuje się wyśmienicie.
Panie i panowie, przed wami – Diego Costa.
Sami przez długi czas na niego psioczyliśmy z oczywistych względów. La Roja była bowiem przez lata budowana na modłę barcelońską. Odnajdowali się w niej zawodnicy Realu, którzy po erze Mourinho nauczyli się efektownego stylu gry, lecz ci mający cholismo we krwi zawsze wydawali się trochę obcy. Napastnik Rojiblancos najbardziej ze wszystkich. Oglądając go, miało się wrażenie, iż trafił on tam na zasadzie przeszczepu, który za cholerę nie chciał się przyjąć. I stan ten utrzymywał się przez naprawdę długi czas.
Dziś jednak z pełnym przekonaniem napiszemy – Diego jest tak bardzo inny od swoich kolegów z drużyny, że paradoksalnie pasuje do nich idealnie. Pod względem piłkarskim ma bowiem wszystkie te cechy, których nie posiada praktycznie żaden inny gracz z tego kraju. Proszę, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto znalazłby dla niego godnego zastępcę. Podpowiemy, co byście się nie zmęczyli – nie istnieje.
Oczywiście, nie jest to zawodnik, który będzie nas czarował nie wiadomo jak pięknymi dryblingami, technicznymi uderzeniami i całym tym dobrodziejstwem. Od tego są inni, na przykład David Silva, de facto z niesamowicie imponującym dorobkiem strzeleckim w reprezentacji, lecz to w zasadzie materiał na inny tekst. Costa natomiast jest idealną ripostą La Rojy dla wszystkich tych przeciwników, którym wydaje się, iż schowanie się za podwójną gardą wystarczy, by przechytrzyć tę ekipę.
Otóż nie, wtedy do akcji wchodzi on, cały na czerwono i przełamuje blokady.
Liczby zresztą też bardzo wiele mówią o jego przydatności na drużyny:
Dla Diego Costy dzisiejsza bramka jest 10. trafieniem w 22. meczu dla reprezentacji Hiszpanii. Licząc jedynie mecze o stawkę, bilans wygląda znacznie lepiej: 9 goli w 13 meczach.
— Mariusz Jędroszczyk (@m_jedroszczyk) 20 czerwca 2018
Wiemy, co myślicie w tej chwili, albo w ogóle cały czas podczas czytania tego tekstu? „Hola hola weszlaki, przecież to jego dzisiejsze trafienie wynika z niczego więcej, jak tylko kupy szczęścia, bo został nabity przez Irańczyka!” I okej, punkt dla was, jednak pozwolimy sobie odbić piłeczkę. Julen Lopetegui miał, a teraz Fernando Hierro ma, w swojej kadrze jeszcze dwóch innych klasowych napastników, w osobach Iago Aspasa oraz Rodrigo Moreno, lecz powiedzmy sobie szczerze: czy wyobrażacie sobie, czy w podobną sytuację gracz Celty lub Valencii byłby w stanie przekuć na własną korzyść? Czy przy obracaniu się na obrońcy nie zostałby z łatwością wypchnięty? Nie jesteśmy przekonani.
Albo co jeszcze bardziej symptomatyczne – czy któremuś z nich udałoby się wygrać pojedynek fizyczny z Pepe w spotkaniu z Portugalią, a potem tak łatwo ustać na nogach przy asyście innych obrońców? Śmiemy wątpić.
Można sobie zatem psioczyć do woli na temat Diego oraz jego stylu gry, opartego nie na finezji, lecz sile mięśni, bezczelności w rozpychaniu się łokciami i tym podobnych. Faktem jest jednak to, iż dobie konieczności przebijania się przez grube zasieki praktycznie co mecz, Costa stanowi dla La Rojy nieocenione wsparcie. I chyba czas zacząć wreszcie nieco bardziej go doceniać.
Fot. FotoPyK