Przeczytałem właśnie „jak co wtorek” Krzyśka Stanowskiego, w którym autor traktuje o nieuczciwości w polskiej piłce. Chyba wszyscy się zgodzimy, że nie zmyśla. Wy pewnie możecie czytać o różnych dziwnych sytuacjach w codziennej prasie, ja znam sprawę od środka. Spotykałem nieuczciwych prezesów, menedżerów, trenerów. Dzisiaj parę słów na ten temat.
Kiedyś, dawno temu, jako młody jeszcze chłopak grałem w Wiśle Płock. Trenerem był wówczas Mirek Jabłoński. W gruncie rzeczy dobry człowiek. Za dobry jak na trenera. Bardziej pasuje mi na nauczyciela historii, czy listonosza. Nie mówię o jego warsztacie trenerskim, ten był bowiem całkiem niezły, ale o charakterze. Biorąc pod uwagę jego charakter właśnie, przyjmuję, że wykonywał polecenia z góry, co według mnie nie usprawiedliwia jednak sytuacji, którą opiszę.
W Płocku płacono kontrakty w czterech transzach. Co trzy miesiące jedna. Często zdarzało się, że prezes chciał oszczędzić klubowi kosztów i nie wypłacał jednej z rat. Przeważnie najmłodszym zawodnikom. Działo się to na mocy zapisu w kontraktach, który mówił, iż na wniosek pierwszego trenera, zarząd klubu może wstrzymać wypłatę. Trener więc często „wnioskował” do zarządu o ukaranie zawodników w ten sposób.
Pewnego dnia przyszedł czas na mnie. Dostałem pismo obcinające mój kontrakt o ostatnią ratę. Zdziwiony tym faktem poszedłem do trenera zapytać o sprawę. Będąc jednak przewidującym, zabrałem ze sobą dyktafon. Nie lubię jak ktoś mnie oszukuje, a czułem, że w tym wypadku może tak się zdarzyć.
Trener stwierdził,że absolutnie nie wnioskował do zarządu o ukaranie mnie w ten sposób. Ł»e nie widział nigdy pisma, które rzekomo tą karę na mnie nakłada. Wszystko to zarejestrowało moje urządzenie nagrywające, czego nie wiedział pan trener.
Sprawę sądową powierzyłem znanej mecenas Agacie Wantuch. Nie chodziło o jakieś wielkie pieniądze. Raptem kilkanaście tysięcy złotych. Na rozprawie tak jak przewidywałem, skład sędziowski zapytał trenera, czy ten wnioskował o karę dla mnie. Na to trener stwierdził, że oczywiście tak, bo byłem bez formy, źle się prowadziłem i robiłem sto innych niefajnych rzeczy. Możecie sobie wyobrazić zdziwienie trenera, kiedy mój pełnomocnik puścił nagranie z dyktafonu. Jasna twarz szkoleniowca stała się nagle dziwnie czerwona. Gotował się ze złości albo raczej ze wstydu. Trochę było mi go szkoda, bo jak napisałem wcześniej nie był to najgorszy facet jakiego w życiu spotkałem. Zachował się jednak delikatnie mówiąc nieelegancko.
Co ciekawe sprawę przy sądzie PZPN i tak przegrałem. To był dopiero numer. Obcięcie kontraktu oparte było na piśmie od trenera, który sam przyznaje, że takiego nie wystosował, a sprawę wygrywa klub. Na koniec jeszcze pani mecenas zażyczyła sobie za przegranie tej sprawy jakieś kosmiczne pieniądze biorąc pod uwagę wielkość roszczenia. Do tej pory zastanawiam się jak można przegrać taką sprawę i jeszcze chcieć za to pieniądze.
Tyle jeśli chodzi o trenera.
Zasłyszałem kiedyś ciekawą historię na temat jednego meczu wtedy jeszcze drugiej ligi. Główną rolę miał zagrać tam arbiter i osławiony już „fryzjer”. Rzecz podobno działa się na boisku zespołu, który awansował już do Ekstraklasy, zespołu który u siebie przegrywał. Nie wiązało się to oczywiście tylko z siła drużyny. Takie czasy.
W meczu, o którym mowa, podejmowali drużynę walczącą o utrzymanie. Postanowiono zagrać na remis nie robiąc sobie krzywdy. Gospodarze nie musieli się wysilać, gościom jeden punkt na ciężkim terenie też pasował. Drużyna gospodarzy nie wiedziała jednak o chytrym planie gości, którzy byli również w kontakcie z arbitrem. Plan był taki, iż w razie niekorzystnego dla gości wyniku na innym boisku, na którym grali inni kandydaci do spadku, sędzia ma postarać się o karnego. Znakiem miał być kierownik drużyny machający dresem klubowym z ławki rezerwowych.
No więc mecz toczy się bardzo leniwym rytmem, głównie w środku pola. Wszystko idzie po myśli zawodników na boisku. Nagle, w 80-tej minucie kierownik zaczyna nerwowo machać dresem. Kapitan gości widząc to podbiega do arbitra i przekazuje umówione hasło: „S.O.S od Ryśka. S.O.S od Ryśka”. Sędzia patrzy na zawodnika i mówi:”skąd ja wam teraz karnego wyczaruje?” W ch..a mnie pocałujcie.
Mecz zakończył się wynikiem remisowym.Niestety nie wiem jak wpłynęło to na sytuację drużyny przyjezdnej.
Pamiętając tamte czasy mogę śmiało przyjąć, że historia jest jak najbardziej prawdziwa. Ze swojego doświadczenia pamiętam jak sędzia potrafił skończyć mecz, kiedy nasz zawodnik, bodajże Paweł Abbott, grający wtedy ze mną w ŁKS-ie, pędził od połowy boiska sam na bramkarza drużyny Górnika Łęczna. Tamte czasu na szczęście bezpowrotnie minęły.Taką przynajmniej mam nadzieję.
Niemiło potraktowany byłem w Bełchatowie, kiedy to miałem być tam wypożyczony z Holandii. Panowie z rady nadzorczej kilkukrotnie zmieniali ustalone warunki, mimo że podpisali już dokumenty z Heerenveen. Wreszcie postanowiłem pograć pół roku za darmo. To też nie pasowało panom działaczom. Potem okazało się, że chcieli pozbyć się trenera Lenczyka, który nie chciał się im podporządkować. Bali się,że z moją pomocą wyniki mogą być lepsze i trenera pozbyć się będzie nie sposób. Po tym jak prezesem przestał być Jurek Ożóg, klub z Bełchatowa staczał się po równi pochyłej. Szkoda. Tak to jest jak za zarządzanie biorą się nieodpowiedni ludzie.
Nieciekawie wspominam również Cracovię. Ale o tym już pisałem, więc oszczędzę wam szczegółów tym razem.
Co ciekawe najwyższą etyką wykazują się kluby bogate i silne. Nie mogę powiedzieć złego słowa o Wiśle i jej działaczach.Przynajmniej kiedy ja tam byłem, wszystko było jak należy. Przykładem świeci Legia. Może dlatego właśnie jest silna i bogata.
Na koniec wątek optymistyczny. Na Zachodzie byłoby to najzwyczajniej w świecie normalne. Jednak w Polsce trzeba docenić taką postawę i o niej wspomnieć. Kiedy grałem w Widzewie, na testach w tym klubie był Arek Piech. Był testowany jakiś czas, nieźle wypadł i klub postanowił zaproponować mu kontrakt. Nieszczęśliwie jednak piłkarz zerwał wiązadła krzyżowe jeszcze przed podpisaniem dokumentu. Miał nie grać w piłkę minimum pół roku. Mimo to, pan Cacek kazał podpisać kontrakt z zawodnikiem. Na warunkach, które ustalono wcześniej.
Idę o zakład, że w większości polskich klubów zostawiono by chłopaka na lodzie.
Jak widzicie więc, polska piłka musi gonić Zachód nie tylko pod względem sportowym. Tam futbol to poważny biznes. A w poważnym biznesie nie ma miejsca na krętactwo i oszustwa. Czym szybciej zrozumiemy to w Polsce, tym szybciej będziemy mogli myśleć o poważnej piłce w naszym kraju.