Weszło z wizytą w GieKSie. Obrany kurs: Ekstraklasa

redakcja

Autor:redakcja

17 stycznia 2014, 11:48 • 14 min czytania

Wizualnie? Ciężko odczuć jakąkolwiek zmianę. Jedziemy tą samą trasą, co piętnaście miesięcy temu, mijamy te same ponure bramy, te same familoki, te same napisy, te same zapuszczone podwórka. Załęże, Koszutka, Dąb, wreszcie Bukowa. Perełka sprzed lat, blaszane dzieło sztuki. Stadion, tak jak i bezpośrednie sąsiedztwo, wcale się nie zmienił, nadal imponuje fanatykom „obiektów z duszą”, ale i nadal wymaga natychmiastowych renowacji. W dzień, w którym w klubie nie odbywa się żaden trening, a na opustoszałym obiekcie mija się wyłącznie ekipę wykonującą zimowe porządki, można ulec wrażeniu, że od miesięcy GKS trwa w martwym punkcie.
Nawet prezes Wojciech Cygan, człowiek, który przy naszej ostatniej dłuższej wizycie przy Bukowej przyjmował nas jeszcze jako zastępca człowieka numer jeden w klubie, nadal urzęduje w tym samym gabinecie.

Weszło z wizytą w GieKSie. Obrany kurs: Ekstraklasa
Reklama

O tym, jak drastyczne zmiany dokonały się w Katowicach na przestrzeni ostatnich piętnastu miesięcy przekonamy się jednak rozmawiając z dowolnym fanem piłki nożnej z tamtego rejonu. Dominująca opinia? „Pierwszy raz od lat, mamy spokojną zimę”. Prezes Cygan naturalnie bagatelizuje, stara się unikać wielkich zapowiedzi, przywołuje popularne jakiś czas temu hasło „Ekstraklasa, albo śmierć”, które nieomal faktycznie zakończyło się zgonem, dodaje, że jeszcze sporo trzeba wyprostować, nadrobić, poprawić… Wśród zwykłych fanów GieKSy nie ma jednak wątpliwości – myślenie o wzmocnieniach?! Zimą?! Tu doszło do prawdziwej rewolucji.

Królewska banicja

Reklama

Końcówka 2012 roku, przygotowania do rundy wiosennej sezonu 2012/13. GKS Katowice stara się jakoś przeżyć zimę. Piłkarze jeszcze w październiku pisali w rozpaczliwym tonie: „nie mamy na bilety, by w ogóle dojechać na stadion”. Sytuacja finansowa gdzieś między żałosną tragedią, a kompletnym bankructwem. Organizacyjny bałagan, chaos, czeski film wśród akcjonariuszy, właścicieli, najważniejszych ludzi w klubie. Pogoniony Ireneusz Król, pierwszy „dobrodziej” GieKSy, skupia się na „finansowaniu” Polonii Warszawa. Pozostałości po jego katowickiej działalności sprząta miasto. Król działa w cieniu, ma kilka buforowych spółek, ale sytuacja w klubie wciąż zależy wyłącznie od niego. Nieoficjalnie wiadomo – pieniądze miasta pojawią się w chwili, gdy Urząd przejmie cały ten biznes.

Trwa więc mozolne przygotowywanie gruntu pod inwestycję, ale październik, listopad i grudzień 2012 to totalna stagnacja. Typowy szachowy pat. Sytuacja, w której żadna ze stron nie może wygrać, a jednocześnie żadna nie ma najmniejszego zamiaru ustępować choćby o krok. GKS Katowice stoi nad przepaścią.

*

Co zmieniło się od tej pory? Postanowiliśmy sprawdzić tu, gdzie zmiana jest oczywista – u prezesa Cygana, który przy ostatniej wizycie był wiceprezesem.

– Nie powiedziałbym, że to obrót o sto osiemdziesiąt stopni, to jednak trochę za dużo, ale muszę przyznać, że zmiany są naprawdę spore. Przede wszystkim ta kluczowa, czyli zmiana właściciela. Przejęcie większościowego pakietu przez miasto – tłumaczy prezes. – W chwili obecnej miasto ma 56% akcji, kontroluje spółkę, kontroluję radę nadzorczą oraz zarząd. Biorąc pod uwagę, że Katowice to duży, stabilny finansowo ośrodek, a także wiarygodny partner – kompleksowa pomoc z tej strony pozwoliła nam wyjść ze stanu bliskiego agonii – przyznaje Cygan. Pytamy więc o pozostałości po Królu. – Została jedna spółka powiązana z poprzednim właścicielem, która wciąż jest w naszym akcjonariacie, ale jest niezbyt aktywnym partnerem, w dodatku bez decydującego głosu w sprawach dotyczących strategii klubu. To miasto decyduje – podkreśla prezes GKS-u Katowice.

– Za zmianą własnościową poszły zresztą kolejne: coraz bardziej docenia się działalność marketingową GKS-u, pojawił się też, co nie jest łatwe, nawet przy dużych nakładach finansowych, wynik sportowy. Ostatnio rozmawiałem z jednym z kibiców, który obchodził urodziny w listopadzie i mówił, że to pierwszy raz od dawna, gdy przyjmował życzenia nie utrzymania w I lidze, ale awansu do Ekstraklasy – opowiada katowicki adwokat, który został prezesem właśnie przy okazji „zmiany warty” na pozycji właściciela.

Prezes? Bez zmian, człowiek z miasta

Kim właściwie jest Wojciech Cygan? Jeśli mielibyśmy przyrównać go do któregoś z ekstraklasowych prezesów, bez wątpienia byłby to Bogusław Leśnodorski. Zawód – adwokat. Wiek – zdecydowanie poniżej średniej „brązowych garniturów” znanych z old-schoolowych zdjęć ze zjazdów PZPN-u. Kariera? Zaczynał jako miejski kurator w klubie, potem został w nim jako wiceprezes, który de facto trzymał GKS przy życiu, gdy skonfliktowani z kibicami i piłkarzami zarządcy od Ireneusza Króla pojawiali się w klubie po ósmej, a wychodzili grubo przed dziewiątą. Z bardzo zażyłych relacji z miastem nie ma zresztą zamiaru się tłumaczyć.

– Jestem dumny, że jestem kojarzony z miastem, ta łatka zresztą przylgnęła do mnie jeszcze wówczas, gdy wkraczałem do Stowarzyszenia jako kurator w 2010 roku. Nie ma też co ukrywać, że po raz pierwszy miasto jako większościowy udziałowiec desygnowało swojego prezesa. Mogę jedynie cieszyć się, że tak poważny partner zdecydował się zaufać dość młodemu prawnikowi – tłumaczy „człowiek z miasta”. Już ostatnim razem żartowaliśmy z dwuznaczności tego określenia, a akurat z Cyganem da się pożartować. Tuż po wywiadzie, sms od Tomka Wróbla – „przekaż prezesowi: where is my money! :))))”.

Atmosfera wyjątkowo luźna. Idąc z prezesem do jego gabinetu naliczyliśmy więcej przybitych piątek, niż wymienionych z pracownikami ukłonów. Trudno zresztą, by było inaczej, skoro Cygan przez kilka miesięcy, gdy prezesem był znienawidzony Krysiak, pełnił rolę „adwokata piłkarzy”. Wszyscy nasi rozmówcy z tamtego okresu podkreślali, że to jedyny człowiek, z którym da się dogadać, jedyny, któremu zależy, by piłkarze otrzymywali jakiekolwiek pieniądze. Aktualnie stoi po drugiej stronie barykady, ale nadal nie da się o nim usłyszeć złego słowa.

– To chyba wyjątek na tych dwóch najwyższych szczeblach, ale mogę niemal ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że ten prezes nigdy nie odejdzie stąd sam. Widać, że w ten sposób realizuje może nie marzenia, ale swoje ambicje. Wiadomo, może kiedyś Rada Nadzorcza zadecyduje inaczej, może znów będzie jakiś konflikt z kibicami, ale wątpię, by Cygan kiedykolwiek sam zrezygnował z tego stanowiska – zaczyna recenzję prezesa Piotr Koszecki, prezes Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice, „SK1964”. – To nie jest tak jak w Zawiszy, że bydgoszczanie martwią się, czy Osuch nie zbierze swoich zabawek i nie wyniesie się gdzieś indziej. Ja myślę, że w tym momencie, jeśli Legia zaoferowałaby Cyganowi stanowisko prezesa warszawskiego klubu – on odrzuciłby tę propozycję.

Chwalą go sobie również piłkarze, choć sam Cygan dostrzega, że trochę się zmieniło od czasów, gdy był tym słynnym „adwokatem piłkarzy”. – Jest naprawdę bardzo różnie. Nadal możemy pożartować i pośmiać się z chłopakami, którzy są w GKS-ie od lat, ale są też takie sytuacje, że skrócenie dystansu przeszkadza. Szczególnie wtedy, gdy trzeba przekazać te niekorzystne dla nich decyzje – przyznaje prezes Cygan. – Jeden z zawodników doskonale to uchwycił, powiedział, że: ja to zawsze będę do prezesa mówił „prezesie”, bo łatwiej wybaczyć prezesowi, niż koledze. Jest w tym sporo mądrości.

Kolejny punkt styczny z Leśnodorskim? Walka o kreowanie wizerunku nowoczesnego prezesa, odciętego od dawnego wizerunku działacza-bywalca zjazdów. – Prezes jako zawód jest mniej więcej na poziomie parlamentarzystów. Nie chcę przywoływać konkretnych wypowiedzi, ale krąży opinia, że – delikatnie – nie są to najlepsi ludzie pod słońcem – przyznaje katowicki działacz. W podobny sposób obaj panowie podchodzą również do kibiców. – Nie znam osobiście prezesa Leśnodorskiego, ale z nutą sympatii śledzę przede wszystkim jego walkę z biurokracją i dziwnym podejściem do kibiców, zarówno ze strony polityków, jak i ze strony policji. Współpraca z tymi organami to niestety nie jest układ partnerski, często gdy spotykam się z przedstawicielami komendy słyszę, że my robimy wszystko źle, oni zaś są nieskazitelni. Jest to dosyć krzywdzące, bo jako klub intensywnie współpracujemy z kibicami i widać poprawę bezpieczeństwa na stadionach, także na GieKSie – wyjaśnia Cygan.

– Tu zresztą pojawia się też dość negatywny wizerunek kibiców w mediach. Najświeższy przykład to te relacje o wielkiej ustawce GKS-u i Ruchu w trakcie uroczystości rocznicowych pod kopalnią „Wujek”, podczas gdy nie zatrzymano ani jednego naszego sympatyka. Tak samo absurdalne są artykuły o rozbiciu grupy przestępczej pseudokibiców, bo jeden z zatrzymanych akurat posiadał szalik GKS-u. Dlaczego nie pójść dalej i nie podawać na przykład parafii, której członkiem był dany człowiek? Takie szufladkowanie ma ogromny wpływ przede wszystkim na tych, którzy dawno nie odwiedzali stadionu. Zaczynają powątpiewać w bezpieczeństwo na trybunach, a to ogromny błąd. Wystarczy spojrzeć na nasze trybuny, na młyn uformowany przez dzieciaków, na głośny „Blaszok”, na dziewczyny z grupy Female Elite. Nie ma ludzi, którzy tu byli i wyszli niezadowoleni – zachwala Cygan, potwierdzając jednocześnie prokibicowską politykę katowickiego klubu. To co chwalą sobie sami fanatycy to otwartość na współpracę i wspólne inicjatywy, ale i choćby tak trywialna sprawa jak priorytetowe potraktowanie reaktywowania sektora gości. Po poprzednich działaczach, notorycznie w stanie wojny z „Blaszokiem” – kolejna miła zmiana.

Katowicka rodzina

Zmiany zmianami, ale są również pewne elementy stałe, które akurat od piętnastu miesięcy nie ulegają jakiejkolwiek modyfikacji. Jednym z nich jest dążenie do stworzenia typowo katowickiego, mocno osadzonego w górnośląskiej świadomości klubu, który faktycznie będzie mógł zasługiwać na finansowanie z miejskich pieniędzy. Na początku 2014 roku wygląda to całkiem obiecująco. Prezes? Wiadomo, miejski urzędnik. Finanse, rada nadzorcza, struktura właścicielska? Wszystko w rękach miasta. Do tego dochodzą jednak te „niezmienne czynniki” czyli opieranie się zarówno na ambitnych wychowankach, jak i gościach, którzy mają w CV więcej klubów, niż cyfr w dacie urodzenia, ale ukształtowali się właśnie w stolicy GOP. Grzegorz Fonfara, czy Tomasz Wróbel, to faceci, którzy zjeździli kawał świata, ale ostatecznie wrócili do miejsca urodzenia, na stadion, który odwiedzali za małolata.

Zresztą, Tomek Wróbel w wywiadzie dla Weszło wspominał wyjazdowe czasy:

Pamiętam mój pierwszy wyjazd, na Sokoła Tychy, tak się wtedy ten klub nazywał. Wielu kibiców pojechało. Wielu również z mojego osiedla, z Paderewskiego, gdzie jest sto procent kibiców GKS-u, gdzie od dziecka wpaja się konkretne zasady. Tam dosłownie każdy – nieważne, czy starszy, czy młodszy – interesuje się klubem. No, ale do rzeczy… Ojciec był przeciwny, żebym jechał na ten mecz. Mówił: pojedziesz, coś ci się stanie i tyle z tego będzie. Bo ile ja wtedy mogłem mieć lat, z piętnaście? Pojechałem. Jakaś awantura, policja… Jak dostałem pałą po dupie, to po powrocie do domu miałem i dupę, i plecy sine… To był mój chrzest bojowy – pierwszy wyjazd i pierwszy wpiernicz. Standardowo, niesłuszny, jednak ojciec był innego zdania.

Co daje budowanie takiej marki? Czym skutkuje hasło „jedno miasto – jeden klub”? Ano, choćby zainteresowaniem sponsorów, takich jak – jakżeby inaczej – Katowicki Holding Węglowy, wśród pracowników którego nie brakuje kibiców GKS-u. Do tego dochodzi klub biznesu, akcje pokroju „Zagraj na Bukowej” scalające całe środowisko kibiców, młodych piłkarzy, rodziców owych małolatów i obecnych pracowników klubu…

Myślisz Katowice – mówisz GieKSa? Na ten moment pewnie nie, ale przecież od czego jest…

Marketingowa Ekstraklasa

Marcin Janicki, szef marketingu w katowickim klubie. Kto wie, może najmocniejszy filar GKS-u, który zapewnia spokój działaczom, piłkarzom i sztabowi szkoleniowemu. O GieKSie od pewnego czasu pisze się wyłącznie dobrze, kolejne akcje reklamowe opisywane są już nie tylko przez katowickich blogerów, ale również ogólnopolskie portale. Komplementowany jednomyślnie zarówno przez Koszeckiego, jak i prezesa Cygana.

– Widziałem nawet artykuły na Weszło, które chwaliły nasz marketing. Na pewno bardzo duża w tym zasługa Marcina Janickiego, który jest w spółce wiceprezesem. Trafił do nas z Poznania, poukładał to i co ważne, dobrał naprawdę fajny zespół. Chwalone są nasze hasła, plakaty, filmiki, grafiki. Może trochę przesadziliśmy tylko z „puszczaniem rywali z dymem” przed Puszczą – żartuje Cygan. „Kosa” z SK1964 dodaje z kolei, że Janicki ma ogromny wpływ na zbieranie pomniejszych sponsorów, którzy współpracują z GKS-em w ramach Klubu Biznesu. – Przede wszystkim dba o naszych partnerów. Jego praca to nie rozesłanie zaproszeń mailem, ale kwestia setek telefonów, dziesiątek spotkań i wielu godzin spędzonych na budowaniu relacji ze sponsorami – opisuje Koszecki. Przywołuje również czasy Króla, gdy z dość wysokiej kwoty wydzielonej przez Centrozap na działalność marketingową, niemal całość przeznaczono na… reklamę telewizyjną w jednej z regionalnych stacji. Zresztą, różnice na tym polu widać choćby po pobieżnym przejrzeniu archiwum oficjalnej strony. „Zatop Arkę” – gra w statki on-line przed meczem z gdyńskim zespołem. Górnik kontra Rycerz, trzy filmy zapowiadające starcie Górniczego Klubu Sportowego z bydgoskim Zawiszą. Wspomniane wcześniej „Każdego rywala puszczamy z dymem”. Przykłady można mnożyć.

– To też zresztą obraz tych zmian, które się dokonały w Katowicach. My ściągamy trenera nie średniego, ale gościa, który może iść śladami Nawałki i prowadzić z sukcesami kluby w Ekstraklasie. Ściągamy Marcina Janickiego, który był specjalistą od marketingu w Lechu Poznań, gdzie ta gałąź była naprawdę znakomicie rozwinięta. Ściągamy po prostu cenionych i uznanych fachowców – kwituje Piotr Koszecki.

Stadion, awans, plany

Skoro jest tak dobrze… Co dalej? Jeśli chodzi o łyżeczki dziegciu w tej beczce miodu, którą ostatnio konsumuje się w Katowicach – z pewnością brak nowego stadionu. Z drugiej strony, nawet ten dość poważny problem (mimo całej naszej sympatii dla klimatycznego obiektu przy Bukowej), jest w mieście absolutnie bagatelizowany.

– My mieliśmy tutaj takie problemy z Królem, wcześniej jeszcze inne konflikty, że naprawdę teraz nie mamy prawa narzekać. Pamiętam, gdy miasto deklarowało, że nigdy nie będzie miało większości udziałów, bo to nie wypada, źle wygląda i w ogóle tak się nie da, a teraz ma ponad połowę akcji! Nasz stadion spełnia wymogi Ekstraklasy. Inna sprawa, że pewnie po awansie, gdy będziemy jednym z trzech ostatnich klubów ze starym obiektem, będzie ciśnienie na podniesienie tempa – komentuje Piotr Koszecki. Cygan z kolei podkreśla, że pomoc miasta w bieżących sprawach sprawia, że stadion może poczekać. – Cały projekt stadionu jest przygotowany, z kolei brakuje decyzji o rozpoczęciu tej inwestycji. Na ten moment nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie rozpocznie się budowa nowego obiektu, ale wierzę, że nie pozostaje na końcu listy publicznych inwestycji – komentuje prezes katowickiego klubu.

– Wiadomo, że w tym momencie w Ekstaklasie, licząc pieniądze od Canal+ oraz z miasta, klub mógłby nawet zacząć zarabiać, a przynajmniej wychodzić na zero. Największym wyzwaniem będzie sportowe utrzymanie, ale jeśli chodzi o organizację – wierzę zarówno prezesowi, jak i wiceprezesowi Janickiemu. Wierzę, że akurat temu duetowi szajba po otrzymaniu transzy tytułem praw transmisyjnych raczej nie odbije – dodaje Koszecki.

Awans?

I wszystko brzmi naprawdę pięknie, tyle że w tabeli na ten moment GKS Katowice znów musiałby przełknąć gorzką pigułkę porażki i 50-lecie uczcić co najwyżej bezwartościowym, trzecim miejscem na podium I ligi. Piłkarsko jest nieźle, ale z drugiej strony ani فęczna, ani Bełchatów nie wyglądają tak jak choćby ubiegłoroczna Flota, która już zimą wydawała się nieco chybotliwa, pomimo spektakularnych wzmocnień. Czym Gieksiarze powalczą o Ekstraklasę? Priorytetem według wszystkich osób związanych z klubem jest przede wszystkim utrzymanie obecnego składu.

– Jestem zwolennikiem wzmacniania punktowego, tym bardziej, jeśli organizm funkcjonuje całkiem poprawnie. Na pewno bolączką naszą, ale i wielu klubów w dwóch najwyższych ligach jest brak napastnika, który gwarantowałby stałą liczbę bramek. Jeśli zaś chodzi o pozostałe formacje – Budziłka ciężko byłoby zastąpić kimś lepszym. W obronie zarówno boki, jak i środek pracują dobrze, na skrzydłach Tomek Wróbel, Janusz Gancarczyk, Krzysiek Wołkowicz, w środku Fonfara, Cholerzyński, Pitry… Ciężko wskazać kogoś, kogo należałoby wymienić – komentuje Cygan, pytany o plan na zimę w wykonaniu katowiczan. Największym wyzwaniem pozostaje więc utrzymanie Budziłka, którego obserwuje już pół Ekstraklasy i ewentualne ściągniecie bramkostrzelnego snajpera, których w całej Polsce jest może ze czterech i z pewnością żaden z nich nie występuje na ten moment w pierwszej lidze.

– Jasne, ktoś może powiedzieć: ściągnąć wartościowych zmienników! Okej, ale musimy patrzeć też pod kątem finansów. Nie zyskaliśmy bogatego wujka z Ameryki, który dał nam pieniądze na ściągnięcie pięciu graczy rezerwowych, którzy stworzą taką ławkę, że jak już ona usiądzie to wszyscy padną. Tym bardziej, że w tym momencie zaczynają udowodniać swoją wartość ci, którzy przyszli do nas za darmo i przez długi czas grali za naprawdę małe pieniądze, liczymy, że takich przykładów będzie więcej – wyjaśnia Cygan.

Pozostaje więc najważniejsza kwestia – co z awansem. Ustaliliśmy, że w Katowicach panuje lęk przed hasłem „Ekstraklasa, albo śmierć”, poznaliśmy doskonale przyczyny niechęci do zbyt szumnego obwieszczania walki o promocję do Ekstraklasy. Co jednak na ten temat sądzą w klubie? – Nie mamy wielkiego parcia: tu i teraz, ale z drugiej strony wszystko wskazuje na to, że jesteśmy już gotowi. Jasne, awans ma być częścią długofalowej strategii, a wtedy rok zwłoki nic nie zmienia, ale piłkarsko, organizacyjnie i kibicowsko nie odstajemy od klubów Ekstraklasy. Największą zaś stratą przy opóźnieniu awansu, byłoby zniknięcie tej całej otoczki, którą teraz dysponujemy – jest klub biznesu, wizja Ekstraklasy na 50-lecie, mocny skład, którego pewnie nie udałoby się utrzymać na kolejny sezon walki na zapleczu. Dlatego stawka jest mimo wszystko, naprawdę wysoka – tłumaczy Piotr Koszecki. Jeszcze bardziej asekuracyjnie wypowiada się Cygan. – Jeśli nie awansujemy, po prostu podejmiemy decyzję czy wzmocnić się i spróbować od razu zaatakować ponownie, czy dajemy sobie rok wytchnienia, układamy finansowo, pozbywamy się wszystkich długów i dopiero próbujemy wywalczyć Ekstraklasę. Nie ma obaw, że cokolwiek nie wypali, bo niczego nie mamy zamiaru robić na kredyt. Miasto gwarantuje stabilizację, niezależnie od tego, kiedy uda się wreszcie awansować.

***

– To co będę podkreślał na każdym kroku – nie jest super. Może dzięki tej pozytywnej atmosferze, dzięki marketingowi i wynikom mówi się o nas wyłącznie dobrze, ale my sami jesteśmy świadomi tego, ile jeszcze zostało do zrobienia, zarówno w kwestiach organizacyjnych, jak i na boisku. Tak, by wreszcie powiedzieć, że jesteśmy w pełni płynni finansowo, niezależnie w której lidze wówczas będziemy – puentuje rozmowę Cygan, tradycyjnie zahaczając o nieco przesadzoną skromność.

Patrząc bowiem na funkcjonowanie GKS-u, na atmosferę w Katowicach, na trybuny, na sposób budowania tej drużyny i tego klubu – wypada życzyć Ekstraklasy. Po tym wszystkim, co przeszli katowiczanie w ostatnich dwóch latach – po prostu im się należy.

JAKUB OLKIEWICZ


Fot: www.gieksiarze.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama