… ale nie sposób nie zabrać głosu, kiedy ludzie zaczynają dywagować i filozofować nad wyborami tak oczywistymi, jak przewaga polskich dziewczyn nad innymi. Ile głów, tyle ryzykownych teorii, ale taka natura wszelkich plebiscytów, że wyzwalają emocje i różne przemyślenia.
Sportowcem roku została Justyna Kowalczyk. Fajnie, nic do pani Justyny nie mamy, ale zadamy inne pytanie: czy gdyby Polak – lub dbając o parytety Polka – byli mistrzami świata w dłubaniu w nosie lub hodowli elektrycznych węgorzy to czy także zostaliby sportowcami roku w Polsce?
Niepojęte jest, że plebiscyt wygrywa przedstawicielka dyscypliny tak niszowej, że oprócz paru Polaków, Finów i Norwegów praktycznie nikt tego nie ogląda i nie uprawia. Jest coś takiego polskiego, że patriotycznie – patriotyzm jak najbardziej popieramy – umiejscawiamy nasze uczucia w sportach maksymalnie niszowych – tego akurat nie popieramy – które są tak praktyczne, jak bobsleje na Jamajce.
Zastanówmy się logicznie – ilu kibiców w Polsce uprawia narciarstwo biegowe? A ilu z nich zostanie potencjalnymi zawodowcami? Trzech, czterech? Już widzimy dziesiątki komentarzy, mówiących o tym, że nie mamy racji i piszemy bzdury, ale prawda jest okrutna – biegi narciarskie są sportem niszowym, by wręcz nie rzec abstrakcyjnym – i to aż do bólu. Pasuje do jakiegoś internetowego memu – „jestem offowy, biegam na nartach”. Lub „hipster ze mnie. Zakładam biegówki”. Oczywiście sądzicie, że pójdziemy w ton, że to piłkarz powinien dostać tę nagrodę i najlepiej Lewandowski Robert, Bayernu nowy snajper. Otóż mylicie się – nie o piłkarza tu chodzi. Rzecz rozchodzi się o spektrum postrzegania pewnych rzeczy, o popularność danego sportu i ogólnoświatowe uznanie danego wyczynowca.
Dlaczego sportowcem roku nie może zostać np. choćby ten Lewandowski, albo Marcin Gortat? „Lewy” jest pierwszym od czasów Bońka piłkarzem, tak masowo zajmującym wyobraźnię ogółu, niezależnie od szerokości geograficznej. Robert wszedł na półkę zarezerwowaną dotąd jedynie dla najlepszych i tych najbardziej znanych – co nie zawsze się łączy, ale akurat Polak pasuje do obu kategorii. Nasz RL9 jest w samej wierchuszce piłkarskiego świata, ale my nadal postrzegamy go przez pryzmat kadry. Dopóki Lewandowski nie zostanie królem strzelców mundialu, a Polska mistrzem świata to nasz napastnik nie zostanie najlepszym sportowcem w Polsce? Bycie czołowym graczem świata, topowym strzelcem świetnej ligi i wiekopomne wyczyny w LM to za mało? Nie kupujemy tego. My, Polacy, mamy specyficzne myślenie.
Popatrzmy także na Gortata. Droga, jaką przeszedł jest niesamowita. Przychodził do NBA jako jedynie materiał na gracza, a po paru latach jest jednym z wyróżniających się koszykarzy. Może nie megagwiazdą, ale bardzo dobrym, solidnym oraz integralnym elementem NBA. Marcin zrobił to, co nie udało się milionom innym, a w porównaniu do biegów narciarskich dokonał czynu w skali makro, bo tak należy traktować zaistnienie w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Oczywiście my, jako naród nie umiemy się do tego odnieść, bo Marcin nigdy nie będzie mistrzem świata. Czy oznacza to, że nie może zostać sportowcem roku? Niestety w polskiej mentalności tak – wolimy dwa udane skoki Stocha niż karkołomną drogę Gortata do miejsca, w którym jest teraz. A jest na samym szczycie góry. O tym, żeby być na jego miejscu marzą setki tysięcy juniorów na świecie. Ilu marzy, żeby zastąpić Stocha, nie licząc tych parunastu chłopców z Zakopanego czy Kuusamo?
Jak już jesteśmy przy plebiscytach, nie wypada nie wspomnieć o „Złotej Piłce”. Cristiano absolutnie na nią zasłużył, a jeśli ktoś myśli inaczej, zalecamy jakąś terapię. Patrząc na finalistów czysto obiektywnie, można zaryzykować stwierdzenie, że ogólnie to Messi jest lepszy, ale patrząc na 2013 rok, to Ronaldo wszystkich wciągnął nosem. Nie zapominajmy, że „Ballon d’Or” to nagroda indywidualna, a nie zespołowa, dlatego śmieszą głosy domagające się zwycięstwa dla Ribery’ego. Francuz dostał się do finału jako przedstawiciel monachijskiego walca, a zasłużył na to tak samo, jak Lahm, Mandżukić czy Robben. Jeśli chciano docenić Bayern, trzeba było zamiast Ribery’ego nominować całą monachijską jedenastkę, albo samego Juppa Heynckesa w kategorii… piłkarz roku. Dlaczego nie, któż będzie lepszym reprezentantem Bayernu, niż „Don Jupp”? Jeśli jednak ta nagroda ma być wręczana dla najlepszego indywidualnego zawodnika danego roku, to Ronaldo zasłużył na nią absolutnie i bez wyjątku. Może i niczego nie wygrał, ale był jak maszyna – indywidualnie niszczył wszystko na swojej drodze i nie zmienia tego nawet przegrany „duel” z Lewandowskim.
Oczywiście pojawią się głosy, że może jednak nie, bo nie z Barcelony, że wyżelowany ma łeb, że solara i w ogóle kolczyki w uszach, gender jakiś albo inny „homoś”. Inni znowu zastanawiają się, czy wypada go stawiać na szczycie, bo nie uosabia on ideału ani kibica intelektualisty pragnącego wykwintnego erudyty, ani kibica macho lubującego się w prawdziwych gladiatorach, a nie płaczusiach z różańcem na szyi, wyrażających publicznie emocje. Ronaldo jest perfekcjonistą w każdym calu i zasłużył na tę nagrodę jak nikt inny, każda sekunda jego życia w roku 2013 zaprogramowana była na ten moment, aby 13 stycznia 2014 odebrać „Złotą Piłkę”, by odzyskać prymat w światowym futbolu. CR7 gratuluję Ci podwójnie – bycia najlepszym piłkarzem roku na świecie oraz tego, że nie startowałeś w plebiscycie na sportowca roku w Polsce. Gdybyś urodził się nad Wisłą, pewnie przegrałbyś i z Fajdkiem, i ze Stochem…
KRYSTIAN