Po pierwsze – mieć w obronie Matthewa Lowtona, któremu na boisku zdarza się zasypiać. Po drugie – dysponować niemrawym środkiem pola. Po trzecie – stracić dwa głupie gole w ciągu jednej minuty, a do roboty brać się dopiero wtedy, gdy na poważne odrabianie strat jest już za późno. Tak można w skrócie podsumować dzisiejsze wyczyny piłkarzy Aston Villi, którzy w zamykającym kolejkę meczu Premier League może i napsuli trochę krwi Arsenalowi, ale tak naprawdę przegrali to spotkanie frajersko. Poradnik jak w 56 sekund zapewnić Kanonierom lidera właśnie został napisany.
Piłkarze Wengera byli dziś bezlitośni. Wypunktowali każdy najmniejszy błąd. Przy golu na 1:0 świetną robotę zrobił Oezil i Monreal, przy trafieniu na 2:0 kapitalnie zagrał przede wszystkim Giroud, który w tłoku przyjął sobie piłkę tak, jakby grał na boisku z tornistrowych bramek. W obu przypadkach błędy popełniła obrona Aston Villi, drużyny, która zaliczyła kolejny mecz bez wyrazu i już chyba rozumiemy te wszystkie żarty kibiców Birmingham pt. „z jakimi drużynami przegrywa Villa? Z każdymi, które przyjadą na ich stadion”. Dwa mecze wygrane na Villa Park w trakcie połowy sezony to jakiś dramat.
Co z tego, że Villa grała lepiej przez ostatnie dwadzieścia minut meczu, co z tego, że po 15 godzinach bez gola przełamał się Benteke, a asystował mu zakręcony jak ruski czołg Lowton, skoro mający na tacy zwycięstwo Kanonierzy w takich momentach meczów raczej nie przegrywają. Nie w momencie, kiedy mogą być w tabeli o jeden punkt wyżej niż Manchester City. W końcówce kilka interwencji miał Szczęsny, który w pierwszej połowie solidnie się wynudził. Cały mecz na ławce przesiedział Tonew.