Konfliktu kibiców Zawiszy z piłkarzami tego klubu ciąg dalszy. Dzisiaj po treningu na Masłowskiego i spółkę czekała licząca 12-13 osób grupka niezadowolona, że zawodnicy wcześniej odmówili zakulisowego spotkania. Teraz postawiono im jeden podstawowy warunek – do jutra mają się oficjalnie odciąć od oświadczenia, które wypłynęło przed miesiącem, a w którym – przypomnijmy – kilkunastu graczy Zawiszy potępiło zachowanie pseudokibiców zakłócających porządek i wyzywających Radosława Osucha podczas meczu z Lechem.
Pospolite ruszenie z Bydgoszczy mocno się zbuntowało. Przez kilka tygodni zastanawiało się, jak rozwiązać tę sprawę, po czym… Bingo! Wpadli na doskonali pomysł. Na oświadczenie trzeba odpowiedzieć oświadczeniem kontrującym poprzednie oświadczenie. Skomplikowane? Nie. Piłkarze Zawiszy mają wycofać się ze swoich słów, uklęknąć przed bydgoskim majestatem z trybuny B, odciąć od człowieka, który co miesiąc przelewa im pensje i na jutro przynieść podpisane papiery.
Oczywiście, łatwo się domyślić, w jakim stylu były prowadzone dzisiejsze „negocjacje“. Kilku kluczowych zawodników, takich, którzy wygrywają mecze Zawiszy w pojedynkę, usłyszało parę naprawdę ostrych słów. Dano im też do zrozumienia, że na razie wszyscy poprzestaną na dialogu, ale w ich interesie lepiej jest zbojkotować poprzednie oświadczenie. W przeciwnym razie zostanie to uznane za ostateczne zlekceważenie kibiców. Sami zawodnicy – jakkolwiek pompatycznie to brzmi – zaczynają się powoli obawiać o swoje bezpieczeństwo i zastanawiać, czy dalsze przebywanie w tym mieście ma jakikolwiek sens.
W mieście, w którym trzeba się opowiedzieć – albo stoisz za płacącym właścicielem, albo za bandą wytatuowanych prostaków krzyczących, że Zawisza to oni.