Tak to czasem bywa, że niektórzy piłkarze swoje medialne apogeum osiągają w momencie, kiedy w ich karierach nie dzieje się zupełnie nic godnego odnotowania. Są na świecie ludzie znani z pewnych osiągnięć, są też znani z bycia znanymi, a Anton Ferdinand popularność zdobył po tym, jak pewnego razu nawrzucał mu John Terry. Niestety, nie codziennie jest niedziela i nie zawsze można liczyć, że w pobliżu znajdzie się ktoś na tyle wielkoduszny, aby poratować drugą osobę jakąś soczystą obelgą. Odkąd więc zaczęto w towarzystwie młodszego z braci Ferdinandów hamować językowe harce, pojawił się problem, bo nikt nie chce pisać o piłkarzu, który coraz bardziej sportowo się stacza.
Wychowanek West Hamu, niegdyś całkiem obiecujący zawodnik, za którego Roy Keane potrafił wyłożyć z cudzej kieszeni aż 8 milionów funtów (a warto dodać, że ten sam Keane wyleciał z Manchesteru United po wywiadzie, w którym nie zostawił suchej nitki między innymi na bracie Antona, Rio), aktualnie przebywa w malowniczej Antalyi. Nie w celach wypoczynkowych, bo żeby odpoczywać, wypadałoby najpierw się zmęczyć, a na to Ferdinandowi ostatnio brakowało okazji. Chłopak miał naprawdę ambitne plany: przybyć do Turcji i zacząć regularnie grać w piłkę. Po roku może powiedzieć, że… udało mu się przybyć do Turcji.
Obrońca z Peckham nie mieści się w składzie słabiutkiego Antalyasporu (14. miejsce w tabeli Super Lig). Tylko trzy ligowe mecze w tym sezonie rozpoczął w wyjściowej jedenastce, dziewięć przesiedział na ławce. Biorąc pod uwagę, że poprzednie pół roku Ferdinanda w Bursasporze też nie należało do szczególnie aktywnych, można bez wielkiego ryzyka napisać, że w wieku 28 lat poważne granie były reprezentant angielskiej młodzieżówki ma już raczej za sobą.
Nie jest jednak tak, że o Antonie wszyscy zapomnieli. Na przykład parę tygodni temu Steve Bruce wspominał mecz z 2009 roku, kiedy prowadzony przez niego Sunderland był bliski sprawienia sensacji na Old Trafford. Do 90. minuty prowadził 2:1. Do 93. zresztą też. Dopiero w ostatniej akcji meczu gola dla gospodarzy zdobył Ferdinand i kompromitacji Manchesterowi United udało się uniknąć. Spytacie, gdzie ta cegiełka dołożona przez Antona? No więc wyjaśniamy – Rio w tym meczu nie zagrał ani minuty.
Wszystko dziś wskazuje na to, że jak ostatecznie były zawodnik Queens Park Rangers skończy z kopaniem piłki (ha, jakby jeszcze to robiłâ€¦), to cała jego kariera zostanie sprowadzona do jednego wydarzenia – przynajmniej w teorii traumatycznego. Piszemy w teorii, bo skoro parę miesięcy temu publicznie naśmiewał się on z ojca Terry’ego, także podejrzewanego o rasizm, to można mieć wątpliwości, czy czas miał w jego przypadku co uśmierzać. Zresztą, cała ta niby wielka afera wzbudziła u wielu osób więcej uśmiechów politowania niż grymasów współczucia. Jeden z panów nic nie słyszał, drugi pokrętnie tłumaczył, że inwektywy miały drugie, sarkastyczne dno. Terry’ego oczyścił z zarzutów sąd, ale… za winnego uznała angielska federacja. Ta sama, która w obawie przed masowym bojkotem jego dłoni postanowiła przed następnym meczem QPR z Chelsea zrezygnować z tradycyjnego przybicia piątek przez piłkarzy. Ale i tak nic nie przebije dialogu z sali sądowej, kiedy adwokat Terry’ego poprosił swojego klienta, aby potwierdził, iż w całej karierze tylko cztery razy był wyrzucany z boiska.
– Możesz powtórzyć, proszę, cztery razy?
– Proszę, proszę, proszę, proszę.
W życiu zawodowym Ferdinanda już tak wesoło nie jest. Na szczęście pozostaje mu niewyczerpane wsparcie Towarzystwa Czarnych Prawników. Uzdrowicieli świata, których tyle nerwów kosztuje walka z dyskryminacją, że przez roztargnienie zapomnieli zacząć od nazwy własnej organizacji…
MARCIN PIECHOTA
https://www.facebook.com/Angliakopie