Sześć rzeczy, które warto zapamiętać z pierwszej rundy 1/8 finału Copa del Rey

redakcja

Autor:redakcja

09 stycznia 2014, 23:51 • 5 min czytania

Piłkarska Hiszpania na dobre obudziła się nie tyle z zimowego snu, co z krótkiej świątecznej drzemki. Z miejsca, na szybkie śniadanie, zaserwowano pierwszą w tym roku kolejkę La Liga. Trzymając się terminologii żywieniowej, przed chwilą zakończono podawać kolejny posiłek, złożony z meczów o Puchar Króla. Nie było to jednak danie zbyt wykwintne, którym można by się porządnie nasycić. Tym bardziej, że odbyło się niejako w cieniu wielkiej wyżerki, na którą czekają wszyscy – sobotniego hitu Atletico-Barcelona. Tym niemniej w meczach Copa del Rey mieliśmy kilka naprawdę ciekawych smaczków. Co zapamiętaliśmy z pierwszej rundy 1/8 finału?

Sześć rzeczy, które warto zapamiętać z pierwszej rundy 1/8 finału Copa del Rey
Reklama

Prawie zaliczony test Atletico

Diego Simeone potraktował mecz z Valencią jako próbę generalną przed sobotnim spotkaniem z Barceloną. Drużynę ustawił mocno defensywnie – jego piłkarze grali agresywnie, umiejętnie zawężali pole gry i skutecznie asekurowali się w obronie. Dojście, wślizg, odbiór i laga do przodu na Diego Costę – taki pomysł na grę zaproponował argentyński trener. Taktyka Simeone do złudzenia przypominała całkiem skuteczny wariant, który przed Gran Derbi obierał Jose Mourinho. I to właśnie Real w wydaniu The Special One stanął nam przed oczami, kiedy w końcówce meczu Feghouli przeprowadził dwa rajdy w stylu Leo Messiego. Piłkarze Atletico gonili Algierczyka niczym banda wściekłych psów – próbowali szarpać, faulować, rzucali się pod nogi – cokolwiek, byle tylko zatrzymać atak. Kiedy i to nie pomagało, na posterunku stawał świetnie dysponowany Thibaut Courtois. Podopieczni Simeone stracili koncentrację dopiero w końcówce, kiedy ostatnią akcję meczu na wyrównującego gola zamienił Hélder Postiga. Nie zmienia to faktu, że Atletico wydaje się mieć pomysł na następny mecz. W sobotę na Estadio Vicente Calderón spodziewamy się prawdziwej wojny. Napisać, że kości będą trzeszczeć – to nic nie napisać.

Reklama

Trudny powrót Beńata na Estadio Benito Villamarín

Po czterech latach spędzonych w Sewilli Beńat ponownie pojawił się na murawie stadionu Betisu. Tym razem przywdział barwy Athleticu – klubu, w którym stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Nie był to dla Baska powrót udany, mimo że Valverde wystawił go od pierwszych minut, co w tym sezonie zdarzyło się dopiero piąty raz. Początek meczu w ogóle nie zapowiadał, że Beńat i spółka mogą mieć jakiekolwiek problemy. Goście z uderzającą łatwością dochodzili do sytuacji strzeleckich, które potem niefrasobliwie marnowali. Betis z kolei na swoje okazje musiał pracować zdecydowanie ciężej. Piłkarze z Sewilli nie potrafili jednak skutecznie uderzyć na bramkę, nawet kiedy nie było w niej bramkarza. Przypomnieli tym samym, dlaczego zajmują takie, a nie inne, miejsce w tabeli La Liga. Co nie udawało się w prostszych sytuacjach, wyszło w 42 minucie gry, kiedy to Juanfran dośrodkował spod linii bocznej na głowę Rubena Castro. Napastnik Betisu był jedynym zagrożeniem w polu karnym gości, co jednak nie skłoniło trzech (!) asystujących mu obrońców do podjęcia działania. Tym sposobem biało-zieloni wyszli na prowadzenie, którego nie dali już sobie wydrzeć. W 80 minucie z boiska zszedł dobrze grający Beńat, którego kibice z Andaluzji pożegnali owacją na stojąco. Jak widać, Sewilla nie zapomniała o Basku, który niegdyś w barwach Betisu zostawiał serce na boisku.

Alcorcón ponownie mieszający w Copa del Rey

Alcorcón i Racing Santander to jedyni przedstawiciele niższych lig w całej stawce. Oba zespoły swoimi meczami udowodniły, że wcale nie zamierzają odgrywać dedykowanej im roli szaraczków. Świetnie zaprezentował się zwłaszcza drugoligowiec z Alcorcón, rozprawiając się z przedstawicielem górnej połówki tabeli Primera Division, Espanyolem. Dla ekipy z Barcelony 0:1 to bardzo niewdzięczny wynik – zwłaszcza w kontekście ligowego meczu z Realem Madryt, który rozegrają tuż przed rewanżem. Poza tym ekipa Królewskich to nie tylko najbliższy rywal Espanyolu, ale przede wszystkim najlepsza możliwa przestroga. Cztery lata temu to właśnie piłkarze z Madrytu na własnej skórze przekonali się, jak nieobliczalny bywa Alcorcón. Ówcześni przedstawiciele hiszpańskiej trzeciej ligi wytarli gwiazdami Realu podłogę, wygrywając aż 4:0. Bezpośredni udział w tej kompromitacji mieli między innymi Arbeloa, Albiol, Guti, Raul, Benzema, Marcelo i Van Nistelrooy. Co istotne, w meczu rewanżowym Królewscy wystąpili w znacznie silniejszym składzie, a jedyną bramkę zdołali wcisnąć dopiero w końcówce spotkania. W ramach motywacji przed rewanżem piłkarze Espanyolu powinni przypomnieć sobie tamten dwumecz.

Powitalne bramki Messiego

W Barcelonie wyczekiwano tej chwili od 59 dni. Kiedy w trakcie meczu z Getafe Leo Messi podniósł się na rozgrzewkę, trybuny wręcz oszalały – przez chwilę nikt nawet nie patrzył w stronę murawy. Znamienna była sytuacja z 63 minuty, kiedy Fabregas wykonywał rzut karny, a Messi czekał na wejście przy linii bocznej. Przez Camp Nou przeszły dwie fale radości – pierwsza, bardziej stonowana, po golu Cesca oraz druga, zdecydowanie głośniejsza i bardziej żywiołowa – po wejściu Argentyńczyka. Dosłownie każdy jego kontakt z piłką był fetowany przez trybuny. Co na to sam Leo? Nie mylił się Gerardo Martino mówiąc, że Messi ma na treningach wzrok zabójcy. Nie bacząc na korzystny wynik parł do przodu w poszukiwaniu swoich pierwszych bramek w 2014 roku. Dryblował, błyskawicznie wykonywał stałe fragmenty gry, chcąc z miejsca wrócić na właściwe sobie miejsce – najlepszego strzelca w drużynie. Swój cel osiągnął zaledwie w 27 minut, w trakcie których strzelił swoją 15 i 16 bramkę w sezonie. Tym samym wyprzedził mającego o jednego gola mniej Pedro. Po meczu realizator co chwilę prezentował zbliżenia twarzy Messiego, na której nie było widać nawet śladu nasycenia. Wiele wskazuje, że na prawdziwe strzelanie dopiero przyjdzie czas.

Kluczowa rola Modricia

Pod nieobecność Xabiego Alonso to Chorwat był sercem i mózgiem Realu w starciu z Osasuną. Nawet z Modriciem Królewscy wyglądają ostatnio, jakby ktoś im sypnął piachem w tryby – oglądanie ich styczniowych podrygów do przyjemności nie należy. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Chorwata na boisku nie było. Real ograł Osasunę bezdyskusyjnie, ale mamy wrażenie, że praktycznie wszyscy byli dziś pod formą. Ronaldo grał niechlujnie – nie dość, że sam gola nie strzelił, to jeszcze wyręczył bramkarza rywali po strzale kolegi. Benzema – ospały, Bale – niewidoczny. Kiedy rozkręcił się Jesé, złapał uraz i musiał zejść. W takim towarzystwie Modrić po prostu błyszczał. Regulował tempo gry, zagrywał idealne piłki z głębi pola, przecinał większość akcji rywali. Jednym sprytnym ruchem, jak przepuszczenie piłki między nogami, potrafił stworzyć zagrożenie pod bramką rywala. Prostopadłe podanie z 40 metra – proszę bardzo. Przerzucenie ciężaru gry – nie ma problemu. To Chorwat zaliczył kluczowe dotknięcie piłki ze stałego fragmentu gry przy bramce Benzemy, a inną fantastyczną asystę ukradł mu Ronaldo. Bezdyskusyjnie zawodnik meczu.

Popisówka Closa Gómeza

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama