Reklama

“Mam takie myśli, że koniec kariery już lada dzień…”

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2018, 16:06 • 10 min czytania 12 komentarzy

Jakub Rzeźniczak odwiedził Warszawę, żeby promować mundialowy model butów od Pumy. Podczas krótkiej rozmowy zdążył opowiedzieć kilka ciekawostek. O piłce w Azerbejdżanie, gdzie na mecze Ligi Mistrzów przychodzi niespełna 70 tysięcy kibiców, a na ligę marny tysiąc. O muzułmanach w szatni Qarabagu Agdam, którzy prawie całą przerwę meczu spędzają – wraz z trenerem – na modlitwie. O kontuzjach, które dręczą 31-letniego obrońcę. Wreszcie – o końcu kariery, który już “lada miesiąc, lada dzień”.

“Mam takie myśli, że koniec kariery już lada dzień…”

Pamiętasz swoje pierwsze sportowe buty?

To były jeszcze korkotrampki, pamiętny model France 98. Pierwsze buty sportowe, jakie miałem. Takich profesjonalnych nie miałem bardzo długo. Dopiero w wieku 15 lat, gdy brałem udział w takich nieoficjalnych mistrzostwach Polski przeciwko juniorom Widzewa, dostałem profesjonalne buty w nagrodę od sponsora.

Jesteś w ogóle zbieraczem pamiątek piłkarskich?

Zbieram koszulki, buty zacząłem zbierać dopiero cztery lata temu, odkąd podpisałem kontrakt w firmą Puma. Z każdego modelu, który od nich dostaję, odkładam sobie jedną parę na pamiątkę. Żałuję, że nie robiłem tego wcześniej, no ale czym człowiek starszy, tym bardziej myśli o takich rzeczach jak pamiątki czy wspomnienia.

Reklama

Jak rzucisz okiem na kolekcję koszulek z Legii, to pojawia się tęsknota za grą w Polsce?

Nie wyjechałem tak dawno, żeby pojawiła się tęsknota. To mój pierwszy wyjazd zagraniczny, więc doświadczenie na pewno ciekawe. Nie miałem jeszcze czasu zatęsknić, chociaż na pewno bardziej na to zwracam uwagę, kiedy przyjeżdżam do Warszawy na wakacje, czy na jakąś krótką przerwę. Wtedy trudno się stąd wyjeżdża. Ale – jeżeli chodzi o powrót na polskie boiska – to na tę chwilę na pewno za nimi nie tęsknię. Jeżeli życie mnie do tego nie zmusi, to nie chcę już wracać do polskiej ekstraklasy. Chociaż życie piłkarza jest tak nieprzewidywalne, że wydarzyć się może wszystko.

Postawiłeś na nieoczywisty kierunek.

Kierunek był bardzo nieoczywisty. Gdyby ktoś mi parę lat temu powiedział, że będę grał w piłkę w Azerbejdżanie, to bym się po prostu zaśmiał. Ogólnie panuje raczej średnia opinia o tamtym rejonie świata, jednak samo miasto i klub w którym gram są zorganizowane bardzo dobrze. Dla obcokrajowca to również fajne miejsce do życia. Baku nie odbiega od tego, co mamy w Warszawie. Dużo świetnych restauracji, na ulicach jest bardzo europejsko, ludzie są mili, chociaż dominuje język rosyjski.

Nauczyłeś się go już?

Do komunikacji w klubie tak naprawdę go nie potrzebuję – wszyscy mówią po angielsku. Trener czasami przeprowadza odprawy w języku rosyjskim, ale znam go już na tyle, żeby wszystko zrozumieć. Zresztą – jest bardzo podobny do naszego języka. Dlatego dodatkowe lekcje są mi w sumie niepotrzebne.

Reklama

Jak wygląda zainteresowanie piłką w Azerbejdżanie?

Miasto żyje klubem, ale tylko kiedy gramy w europejskich pucharach. Podczas meczów ligowych zainteresowanie spada właściwie do zera. Może też dlatego, że ta dominacja Qarabagu w lidze azerskiej jest aż tak znacząca? Teraz zdobyliśmy mistrzostwo na pięć kolejek przed końcem, mając siedemnaście punktów przewagi. Spora różnica. Co ciekawe, druga była Gabala, która z europejskich pucharów wyeliminowała Jagiellonię. Naprawdę, poziom piłki w Azerbejdżanie nie jest tak słaby, jak się może wydawać.

Na mecze Ligi Mistrzów przychodziło po 70 tysięcy ludzi, na mecze ligowe przychodzi po tysiąc. A klub rozdaje bilety za darmo! Za bilety na Champions League trzeba oczywiście płacić. Niech to pokaże, jak słabiutkie zainteresowanie jest ligą azerską. Troszeczkę lepiej to wygląda, jeżeli chodzi o Neftczi Baku. Nasz klub nie wywodzi się jednak ze stolicy, gdzie rozgrywamy mecze. Agdam to miejsce objęte terytorium konfliktu.

Mieszkając w Baku chyba nie da się tego odczuć?

W samym Baku jest bardzo bezpiecznie i spokojnie. Na początku miałem lekkie obawy i pytałem kolegów z zespołu o to, czy jest bezpiecznie, to pytali tylko: „Chyba jeszcze nigdy tu nie byłeś, co?”. Na każdym rogu widać policję, ja o żadnych zagrożeniach nie słyszałem. Wszyscy w Baku mają duży respekt przed policją.

Jako piłkarz Legii byłeś często na świeczniku, wdawałeś się w konflikty z kibicami. Grając w Azerbejdżanie pewnie o to trudniej.

Zawsze byłem na świeczniku, bo nie bałem się wygłaszać wyrazistych opinii. W Azerbejdżanie też mam kontakt z kibicami, ale już nie tak bezpośredni, chociaż staram się być z nimi za pośrednictwem Instagrama czy innych mediów społecznościowych. Odniosłem takie wrażenie, że tam jednak futbolem przede wszystkim interesują się młodsi fani, a u nas to jest jednak bardziej podzielone. Jest większa historia piłki, większa historia kibicowania. Powiem tak – w Polsce na pewno kibice są bardziej agresywni w wygłaszaniu swoich racji! Jednak pomimo, że to zainteresowanie teraz jest mniejsze, to po tych czternastu latach w Legii mogę się po prostu zresetować, odpocząć od tego wszystkiego, czego za dużo było w Warszawie.

Trafiłeś do innej kultury, wśród wyznawców innej religii. Jak to wygląda od strony szatni?

Są duże różnice, bo muzułmanów nie brakuje. Podczas przerwy wygląda to tak, że większość zawodników, włącznie z trenerem, idzie się razem pomodlić i wracają minutę przed powrotem na boisko. Trener powie jeszcze ze dwa słowa i od razu wracamy na murawę. Zdarza się często, że modlą się w szatni. Obcokrajowcy sobie siedzą, oni rozkładają dywany i wykonują modlitwy. Nasza obecność im w ogóle nie przeszkadza. Choć – biorąc pod uwagę ich religię – zupełnie inaczej się świętuje sukcesy. Alkohol jest, jeżeli chodzi o drużynę, zupełnie zabroniony. Trener nie akceptuje go w żadnej postaci. Żaden szampan na uczczenie mistrzostwa czy awansu do Ligi Mistrzów nie wchodzi w grę.

Mnie to osobiście nie przeszkadza, można przecież w swoim gronie poświętować. Wszyscy w klubie rozumieją, że każdy z nas jest tylko człowiekiem, pochodzi z innej kultury. Trener trzyma ścisłą dyscyplinę w drużynie, ale akceptuje fakt, że pochodzimy z innych krajów, jesteśmy daleko od domu, więc jak ktoś sobie raz w miesiącu pójdzie na imprezę, to się mu nic nie stanie, prywatnie nikt nas nie śledzi.

Kiedy zdecydowałeś się na Azerbejdżan, na pewno czułeś, że to ryzykowna decyzja. Jakieś z twoich obaw się potwierdziły?

Obawy miałem duże. Przede wszystkim dlatego, że w ogóle pierwszy raz wyjeżdżałem grać w innym kraju. Muszę powiedzieć, że żadna z nich się nie sprawdziła. Byłem niesamowicie zaskoczony miastem, pogodą, organizacją klubu, funkcjonowaniem drużyny. Nie tylko tamtejsi kibice, ale i zawodnicy znacznie mniej impulsywnie podchodzą do futbolu. Piłkarze nie dramatyzują, gdy siedzą na ławce rezerwowych.

W Polsce to inaczej wygląda?

Z reguły, kiedy klub kupuje piłkarza z innego kraju, to jest on przeznaczony od razu do grania w wyjściowym składzie. Zagraniczni zawodnicy praktycznie zawsze grają w pierwszym składzie. Piłkarze z Azerbejdżanu są często tylko uzupełnieniem kadry, lecz nigdy na to nie narzekają i swoją robotę zawsze wykonują na sto procent. Wiadomo, że w Polsce gdy zawodnik posiedzi miesiąc na ławce, to już się robi nieprzyjemny. W Qarabagu jest pełna akceptacja.

Pewnie spora w tym rola szkoleniowca, Gurbana Gurbanowa. Jest już w klubie od dekady.

Nasz trener nad wszystkim czuwa. W zasadzie, to on jest w klubowej hierarchii równy właścicielowi. Ma tak niepodważalny autorytet. Nawet kiedy czujesz, że masz rację, to i tak musisz uznać jego zdanie.

Twój transfer broni się koniec końców nie tylko finansowo, ale i sportowo.

Sportowo wyszedłem na plus, bo kolejny raz zagrałem w Lidze Mistrzów, a Legia w ogóle nie znalazła się w europejskich pucharach. To pewnie też było trochę przypadek, bo Legii się to zdarzyło pierwszy raz od kilku lat, żeby w ogóle nie wystąpić w fazie grupowej. W Lidze Mistrzów pograliśmy chyba z podobnym skutkiem, jak wcześniej Legia, ale nam to wystarczyło tylko do czwartego miejsca, bo jednak mieliśmy trudniejszą grupę. U nich oprócz dwóch potęg był jednak tylko Sporting, a nie na przykład Atletico czy Chelsea. To była ta różnica, ale dwa remisy z Atletico udało nam się w tej grupie zrobić, co uważam za duży sukces.

W Baku pewnie szał radości po tych występach w Europie?

Dla klubu i całego państwa to było wielkie przeżycie. To był pierwszy raz, kiedy zespół z Azerbejdżanu zagrał w Lidze Mistrzów. Patrząc na zmianę przepisów, kolejna okazja szybko się może nie wydarzyć. Wszyscy niesamowicie żyli już samymi eliminacjami. Kiedy udało nam się je przebrnąć, dostaliśmy zaproszenie do prezydenta kraju, który dodatkowo klub nagrodził finansowo. W Polsce państwo piłki w ten sposób nie wspiera, a tam prezydent nagrodził nas specjalnym bonusem.

Swoje mecze w Europie rozgrywaliście na wielkim Stadionie Olimpijskim, atmosfera tam była gorąca?

Bilety na Ligę Mistrzów rozchodziły się momentalnie. Myślę, że w Warszawie wcale nie tak łatwo by było sprzedać prawie 70 tysięcy biletów, nie licząc może meczów reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym. Z drugiej strony – kiedy reprezentacja Azerbejdżanu gra na Stadionie Olimpijskim w Baku, to często przychodzi zaledwie 15 tysięcy ludzi. Cały kraj oszalał natomiast na punkcie Ligi Mistrzów. W ogóle Baku się niesamowicie rozwija. Nie ma co ukrywać, że dzięki surowcowi, który jest tam dominujący, czyli ropie. Prezydent i jego małżonka niesamowitą wagę przykładają do promocji kraju, więc ten udział w Lidze Mistrzów na pewno im pomógł, żeby kraj stał się bardziej rozpoznawalny.

Dla ciebie to też fajny sprawdzian od strony sportowej, dwa razy z rzędu znalazłeś się w piłkarskiej elicie.

Miałem to szczęście, że dwa lata z rzędu mogłem się mierzyć z fantastycznymi przeciwnikami, wielkimi europejskimi potęgami. Muszę powiedzieć, że gra na najwyższym poziomie dość mocno odbiega od naszej polskie młócki w ekstraklasie. Dużą wagę przywiązuje się na tym wysokim poziomie do detali, do taktyki, nie ma na boisku walki wręcz. W Polsce dominuje gra jeden na jeden, natomiast w europejskich pucharach więcej jest taktyki, przesuwania formacji. Zwraca się uwagę na techniczne aspekty piłki.

Niewielu zawodników z Polski może się pochwalić grą w Lidze Mistrzów dwa lata z rzędu. Pojawiły się myśli o kadrze narodowej?

Jestem już troszkę za stary. Patrząc na to, jaki poziom jest teraz u nas w kadrze, to ja już samego siebie bym w niej nie umieścił. Pominięty się nie czuję. Był taki moment, gdy występowałem w Legii, że czułem się niezauważany, a miałem wtedy niezły okres. Ale byłem wówczas pięć lat młodszy. Jestem po trzydziestce, postępów już nie zrobię. Są lepsi.

*

WARSZAWA 06.06.2018 PREZENTACJA NOWYCH BUTOW PILKA NOZNA PUMA ILUMINATE PACK NA MISTRZOSTWA SWIATA 2018 --- PRESENTATION OF NEW PUMA FOOTBALL SHOES FOR WORLD CUP 2018 JAKUB RZEZNICZAK BUTY PUMA ONE FOT. ANNA KLEPACZKO/FOTOPYK

Kuba był wyjątkowo zajęty podczas promocji nowych butów, które firma Puma przygotowała z okazji nadchodzących mistrzostw świata. Mało, że pograł z dzieciakami w FIFĘ, wziął udział w quizie o mundialach i porobił sobie specjalne, trójwymiarowe zdjęcia z fanami. Były obrońca Legii podpisał jeszcze w sklepie piłkarskim R-GOL całe 400 piłek. Własnoręcznie, jedną po drugiej.

*

Legię na pewno pilnie obserwujesz. Dublet w minionym sezonie, choć osiągnięty w wielkich bólach.

Byłem w klubie bardzo długo, ale tak szalonego roku jakim był ten, to ja nigdy w Legii nie przeżyłem. Były szalone lata, ale czegoś takiego nie było. Tyle porażek po drodze, a skończyło się to dubletem. To pokazuje, jak zwariowana jest nasza polska liga. Ja teraz jestem już tylko kibicem Legii, więc najważniejsze było dla mnie, jak to się wszystko skończyło. Myślę, że to mistrzostwo doda tym chłopakom, którzy przyszli w trakcie sezonu, wiatru w żagle. Ci zawodnicy musieli poznać klub.

Patrzysz na to z perspektywy faceta, który sam musiał taką aklimatyzację przejść?

Tak, teraz wiem to na swoim przykładzie. Ja, przychodząc do Qarabagu, też się go w trakcie sezonu uczyłem. Jakie są oczekiwania, jak klub funkcjonuje, jaka jest w nim presja. Powiem szczerze, że w Baku zdecydowanie bardziej się ekscytowałem, czy Legia zdobędzie mistrzostwo, niż czy my wygramy ligę azerską. To mi pokazało, że ci zagraniczni zawodnicy też muszą się nauczyć Legii, warszawskiej kultury kibicowania. W pół roku jest niewykonalne, żeby to wszystko zrozumieć, przyzwyczaić się do tych wymagań.

Oczekiwania kibiców w Warszawie można w ogóle porównać do wymagań, jakie przed Qarabagiem stoją w Azerbejdżanie?

Przepaść jakościowa w Azerbejdżanie między Qarabagiem i Gabalą, a resztą ligi, jest naprawdę ogromna. Do momentu zdobycia mistrzostwa, czyli do 23 kolejki, mieliśmy na koncie jedną porażkę, właśnie z Gabalą. Do tego dwa remisy, resztę meczów wygraliśmy. Liga polska jednak jest bardziej wyrównana, takiej dysproporcji nie ma. W Baku jest niewyobrażalne, żebyśmy my przed meczem z kimś z dołu tabeli się w ogóle zastanawiali, czy ten mecz wygramy. Ekstraklasa jest dużo bardziej wyrównana, ale presja na zwycięstwo jak taka sama w Warszawie jak w Baku. Chociaż myślę, że w Legii kibice często mają wymagania nieadekwatne do danej sytuacji w klubie.

Czego ci teraz życzyć?

Przede wszystkim zdrowia. W tym sezonie miałem siedem urazów, to jest naprawdę sporo, a im człowiek starszy, tym tych kontuzji pojawiać się będzie więcej. Przez nie straciłem prawie całą drugą rundę. Jak będzie zdrówko, to jeszcze troszkę pogram, a jak nie… Pomyślę nad czymś innym.

Czyli mówisz, że to już twoja końcówka?

Koniec kariery jest blisko. Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Ale mam już takie myśli, że może to już lada miesiąc, lada dzień.

Michał Kołkowski

Fot. Anna Klepaczko/FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...