Ten projekt od początku był szyty grubymi nićmi. Wielkie pieniądze, tajemniczy rosyjski miliarder i ambicje sięgające samych szczytów. Właśnie z takim banerem Anży Machaczkała, mało komu znany klub z Dagestanu, wszedł z przytupem na piłkarskie salony i przetrwał na nich… dwa lata. Dzisiaj, już bez znanych nazwisk w składzie, z prawie czterokrotnie mniejszym budżetem i wątpliwymi perspektywami natury czysto sportowej, walczy o przetrwanie w rosyjskiej Premjer Lidze. A przy okazji próbuje określić swój rodowód.
Zanim zajmiemy się anatomią największego sportowego krachu mijającego roku, uporządkujmy fakty historyczne. Anży Machaczkała założono w 1991 roku. Klub od razu zgłoszono do ligi Dagestanu, którą zresztą udało się wygrać i uzyskać dzięki temu prawo występów na trzecim szczeblu krajowych rozgrywek. Pięć lat później zespół z Machaczkały awansował na zaplecze elity, a w 1999 roku zajął miejsce wśród najlepszych rosyjskich drużyn. Po trzech dość udanych sezonach (m.in. finał krajowego pucharu) Anży powróciło na zaplecze, by w sezonie 2009/10 kolejny raz wywalczyć awans do Premjer Ligii. Chwilę później w klubie pojawił się magnat Sulejman Kerimow, święcie przekonany o tym, że może zawrócić bieg futbolowej rzeki.
Kariera Kerimowa, a co za tym idzie – jego majątek, mają swe korzenie we wczesnych latach 90. Pokaźnych pieniędzy był w stanie dorobić się wtedy – nie uwłaczając – byle dureń, ale sam Kerimow jest raczej przykładem wykształconego i dobrze kalkującego inteligenta, który mógł sporo zaoferować każdej zatrudniającej go spółce. Do tego miał głowę do interesów, wiedział kiedy kupić tanio, a sprzedać drogo, gdzie i z kim najlepiej dobić targu. Dlatego interesy robił z największymi, często kojarzonymi dziś z futbolem, jak Abramowicz czy Rybołowlew. Ten pierwszy w znacznym stopniu zaszczepił w nim piłkarskiego bakcyla. Dla Kerimowa posiadanie klubu było przejawem splendoru, czymś na wzór pozłacanej wizytówki. Zapragnął więc mieć swój własny, a wiatr patriotyzmu poniósł w rodzinne strony, do Machaczkały.
Marzeniem oligarchy było stworzenie najsilniejszego klubu w kraju, który z czasem stanie się nową siłą na futbolowej mapie świata. Wszystkie napotkane po drodze trudności i problemy miały być rozwiązywane za pomocą pieniędzy. Tak było do sierpnia tego roku, kiedy ni stąd, ni zowąd, ogłoszono “zmianę strategii w rozwoju klubu piłkarskiego”. Ładne słowa, ale ani trochę nie oddają stanu faktycznego. A ten, jak można się domyślać, polegał na drastycznych cięciach finansowych. Budżet Anży z mniej więcej 200 milionów euro został obcięty do jakixhś 60. Plany budowy wielkiej drużyny zdezaktualizowały się w jednej chwili.
W tej sytuacji można, a nawet trzeba się zastanawiać, ile sensu mają w sobie nienaturalne twory tego typu. W przypadku Anży, poza tym, że w najbliższej okolicy stadionu powstała masa sklepów, restauracji i podobnych, w których pracę znalazło wielu Dagestańczyków, raczej niewiele. Klub od początku budowany był na opak, z nastawieniem na natychmiastowy sukces, którego nie udało się osiągnąć. Dwa lata po pierwszych inwestycjach brodzi w syfie łbem jak foka licząc, że lada moment doczłapie do wody.
Dzisiaj Anży to zespół wykolejony, przetrzebiony letnią wyprzedażą najlepszych zawodników, bez zwycięstwa w 19 kolejkach trwającego sezonu. Ubiegłoroczną walkę o mistrzostwo zamieniono na batalię o utrzymanie, które, choć wydaję się to niepojęte, wcale nie jest takie oczywiste. Co prawda zespół wyszedł z grupy w Lidze Europejskiej, ale tam Rosjanie byli raczej silni słabością innych drużyn. Patrząc więc obiektywnie, przyszłość klubu jawi się w wyjątkowo nieostrych barwach.
Jeśli nie wierzysz, że trup z Machaczkały podniesie się jeszcze z desek – możesz postawić na Rubin Kazań w meczu inauguracyjnym na wiosnę (08.03). Kurs 2.05 w serwisie BET-AT-HOME. Kliknij aby się zarejestrować i obstawić zakład >>
Zasadne jest więc pytanie – dlaczego wielki w założeniu projekt, doczekał się tak marnego końca? I dlaczego nagle stał się kulą u nogi Sulejmana Kerimowa? O jednoznaczną odpowiedź jest niestety bardzo trudno. W eterze krążą głosy sugerujące, że dagestański oligarcha zwyczajnie znudził się piłką. Dostrzegł, iż w gruncie rzeczy jest to droga w jedną stronę, w dodatku zakończona ślepym zaułkiem. Według innych opinii nagła zmiana klubowej polityki wyniknęła z finansowej zapaści spółek Kerimowa, przede wszystkim Uralkali. Ogromne przedsiębiorstwo, produkujące wykorzystywane w rolnictwie nawozy potasowe, do tej pory działało pod jedną banderą z niemal bliźniaczą spółką na Białorusi. Potasowy kartel rozleciał się na przełomie lipca i sierpnia, kiedy Kerimow zerwał współpracę z Białorusinami i oznajmił, że od tej pory będzie produkował i sprzedawał nawozy własnym sumptem. Tym samym lekką ręką stracił kilkaset milionów dolarów, z których lwia część zostałaby zapewne wpompowana w Anży.
Teoretycznie powód finansowego krachu w dagestańskim klubie jest więc znany. Ot, właściciel nagle zaczął mieć pod górkę, w związku z czym ograniczył przypływ gotówki. Jednak w praktyce problem zdaje się mieć drugie dno. Po ponad dwóch latach pompowania pieniędzy Kerimow pojął, że tak naprawdę wyświadcza sam sobie niedźwiedzią przysługę. Ł»e konstruuje swój klub “od dupy strony”. Anży, jako stosunkowo młody zespół, dopiero budujący swoją historię i tradycję, by na stałe zapisać się w pamięci kibiców na całym świecie, potrzebował czegoś więcej, niż nawozowych milionów. Potrzebował jakiegoś punktu odniesienia, wygranych bitew i zawodników, z którymi można by się utożsamiać. Tymczasem dostał wysoko opłacanych najemników, którzy w Machaczkale gościli…raz na dwa tygodnie, przy okazji meczów “u siebie”, na co dzień przesiadując w Moskwie. Tam właśnie mieściło się centrum treningowe Anży. Całe 1500 kilometrów od domu.
Kerimow liczył na to, że zapewniając swoim zawodnikom pełen komfort i szczyt luksusu, przeskoczy pozostałe czynniki niezbędne przy budowaniu drużyny. Dlatego swoich piłkarzy kwaterował w apartamentowcach w stolicy Rosji, aby ci mogli cieszyć się wszystkimi urokami “trzeciego Rzymu”. Od dagestańskiej biedy trzymał ich z dala. Uważał, że tylko dzięki wdziękom metropolii będą czuli się jak zawodnicy naprawdę wielkiego klubu.
Rzeczywistość jednak szybko sprowadziła go na ziemię i pokazała, że określonego biegu wydarzeń nie da się przyśpieszyć. Najemnicy, owszem, pracowali, ale nie na tyle wydajnie, jak nakazywałby pobierany żołd. Nie czuli też żadnej bliskości z klubem innym, niż moskiewski “Garage” prowadzonym przez Daszę Ł»ukową, partnerkę Romana Abramowicza. Machaczkała była dla nich miejscem, którego pewnie nawet nie umieli wskazać na mapie. Mogli grać dla Anży, ale z pewnością nie chcieli za Anży umierać. Ba, nie chcieli nawet angażować się w stopniu większym, niż dostateczny. Zbyt małym, by zaspokoić rozbudzone ambicje szefa.
Czy Kerimow w związku z tym ma prawo czuć się oszukany? W jakimś stopniu pewnie tak, ale na dobrą sprawę sam doprowadził do takiej sytuacji. Nie wziął bowiem pod uwagę, że wielkie pieniądze będą motywacją do podpisania umowy, ale niekoniecznie do przelewania krwi na boisku. Zwłaszcza, że większość kontraktów była wypłacana z góry. Machaczkała stała się więc rajem dla piłkarskich beneficjentów, którym przewodził Samuel Eto’o. Kameruńczyk podpisał z dagestańskim klubem trzyletnią umowę gwarantującą 21 milionów za sezon. Jak wiadomo, odszedł po dwóch. A podobno w szkole średniej Kerimow był najlepszy z matmy.
Dwudziesty najbogatszy Rosjanin według listy Forbesa dostał więc solidną nauczkę i najwyraźniej zrozumiał, że zmierzając dalej tym szlakiem, tak naprawdę nie dojdzie nigdzie. Awizowana zmiana strategii w rozwoju klubu zakłada zwiększenie środków przeznaczanych na akademię, która ma być głównym dopływem nowych zawodników. Przerwano także budowę podmoskiewskiego centrum treningowego, która rozpoczęła się w kwietniu tego roku. Do rudny rewanżowej bieżącego sezonu piłkarze Anży będą przygotowywać się w ośrodku w Dagestanie. Dzięki temu klub ma nie tylko poczynić spore oszczędności, ale też zasymiluje piłkarzy z lokalną społecznością, która do tej pory traktowała ich trochę jak obwoźne wesołe miasteczko.
O tym, że jest to zadanie łatwiejsze, niż okiełznanie grupy przepłacanych gwiazd, najlepiej świadczy przykład Siergieja Galickiego. To człowiek obracający się w tych samych kręgach, co Kerimow, na liście Forbesa zajmuje 17 miejsce i od kilku lat konsekwentnie buduje FK Krasnodar. Skoncentrowany na pracy u podstawy, kolejne elementy układanki łączy skwapliwie i z dużą cierpliwością. I choć dwa razy zdarzyło mu się majstrować przy awansach, to nie da się ukryć, że jego zespół czyni postęp z roku na rok. Kto nie wierzy, niech sprawdzi tabele.
W najbliższej przyszłości będzie tylko lepiej, bo Galicki swoją działalność zaczął od wpompowania 60 milionów euro w klubową akademię. Ta ma dziś status najlepszej w całej Rosji. Pracuje w niej około 100 trenerów, a kolejne grupy młodzieżowe osiągają coraz większe sukcesy. Galicki racjonalnie prowadzi także politykę finansową. Ł»aden piłkarz w Krasnodarze nie zarabia więcej, niż milion euro za sezon (tak przynajmniej twierdzi rosyjskie wydanie Forbesa), a klubowy budżet nie przysparza dodatkowych problemów.
Piłkarze Krasnodaru mogą liczyć również na wsparcie trybun mocno zżytych z zespołem. Właściciel klubu już teraz uważa swoich kibiców za wiodących w kraju i przekonuje, że z czasem będą jeszcze lepsi – Krasnodar to nie Moskwa, to coś więcej. Kiedy wybudujemy stadion i kiedy Kubań wybuduje swój, wtedy zobaczymy u kogo będzie więcej kibiców na trybunach –mówił kilka tygodni temu na antenie radia Majak. Generalnie Galicki w świecie rosyjskiej piłki jest stawiany za wzór nowoczesnego menedżera. Mówi się, że nie jest teraźniejszością, a przyszłością.
Z kolei Kerimow utożsamiany jest z przeszłością. Z kapitalizmem wczesnych lat 90., kiedy szybko dorobił się fortuny, często podpierając swoją niewątpliwą inteligencję zwykłą intuicją. Wytyka się mu, że w identyczny sposób budował Anży, co zasłużenie odbiło mu się czkawką. Niemniej los klubu z Machaczkały paru osobom spędza sen z powiek. Co będzie dalej – tego w zasadzie nie wiadomo. Decydujące o losach zespołu będzie jedenaście wiosennych spotkań w lidze. Jeśli uda się utrzymać, to może coś jeszcze uda się wykrzesać z podupadającego projektu. A zapewne będzie z czego, bo Anży nawet po obcięciu budżetu do wspomnianych 60 milionów euro, i tak mieści się w dziesiątce najbogatszych rosyjskich klubów.
KAROL BOCHENEK