Nonszalancka Wisła rozjeżdża Widzew, a Piast zostaje zjedzony przez Robaka

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2013, 23:14 • 4 min czytania

Gdy grasz przeciwko rywalowi o klasę albo dwie lepszemu, to ile możesz ugrać samą ambicją? Widzew rozwikłał dzisiaj tę zagadkę. Mianowicie można dostać trzy do zera w zęby zamiast sześć czy siedem. Wisła i tak była dziś bardzo humanitarna, nie znęcała się nad rywalem, pozwalała mu nawet od czasu do czasu odetchnąć. A raczej: była po prostu nonszalancka. Zwycięstwo w kieszeni miała po dwóch kwadransach, więc nie przemęczała się za bardzo, dreptała, od czasu do czasu tworząc bez większych kłopotów stuprocentową sytuację. Drugiego tak jednostronnego meczu nie oglądaliśmy od…osiemnastej, i starcia Pogoni z Piastem.
Przez ostatnie tygodnie uważnie obserwowaliśmy Guerriera i za każdym razem mieliśmy mieszane uczucia. Nawet, gdy grał słabo, to od czasu do czasu popisywał się czymś ponadprzeciętnym. Ale notował też przestoje, fatalne decyzje, by chwilę potem pokazać błysk. Trudno w takim wypadku ocenić potencjał gracza, można tylko przylepić mu łatkę: chimeryczny. Ale dziś dowiedzieliśmy się co się stanie, gdy Donald ma swój mecz. Dzięki szybkości, technice oraz odwadze Haitańczyk mógłby zostać najlepszym dryblerem ligi. To naprawdę nie jest u nas mocno obsadzona pozycja, a on ma wielką łatwość pojedynków jeden na jeden. Wychodzi nawet w ten sposób skutecznie spod własnego pola karnego, a co dopiero mówić o szesnastce rywala. Jasne, ma problemy z trzymaniem pozycji spalonego, ogólnie przygotowaniem taktycznym, czasem zagra też zbyt nierozważnie. Ale nieprzypadkowo partnerzy sami szukali go podaniami w późniejszej fazie meczu, trudno o lepszy komplement dla zawodnika. Choć oczywiście, lód na głowę, przyjechał tylko Widzew, na jego tle akurat nie jest największą trudnością się pokazać.

Nonszalancka Wisła rozjeżdża Widzew, a Piast zostaje zjedzony przez Robaka
Reklama

Obok Guerriera bohaterem meczu mógł być Chrapek, ale ostatecznie postanowił zagrać tylko jedną połowę, a w drugiej zniknąć. Mimo wszystko jednak jego rozwój przebiega cały czas harmonijnie, prezentuje się lepiej od choćby holowanego na siłę przez niektórych – bo często odnosimy takie wrażenie – Furmana. Naprawdę, powołanie Chrapka do kadry na sparing przestaje być scenariuszem rodem z science fiction, wydaje się, że to coraz bardziej tylko kwestia czasu. Bardzo efektywny był dziś też Garguła, może dłuższymi momentami niewidoczny, ale w kluczowych momentach postawił swój stempel: dwie asysty mówią same za siebie.

A Widzew? Nie chcielibyśmy dziś siedzieć w jego szatni. To najbardziej zbity zespół ostatnich tygodni. Nie zazdrościmy trenerowi Pawlakowi, bo po takich porażkach drużynie potrzebny jest nie tylko trening, ale i psycholog, by wychodzili na następny mecz z wiarą we własne umiejętności. Tej pewnie nie braknie Batroviciowi i Rybickiemu, którzy nie tylko walczyli, ale robili to z sensem, dokładali umiejętności. Na drugim biegunie kompletnie ośmieszony Stępiński czy Lafrance. Ten ostatni po meczu z nieznanych nam przyczyn cieszył się jak na weselu, podczas gdy taki Rybicki był dosłownie wściekły. Pawlak naprawdę ma nad czym i nad kim pracować.

Reklama

Po meczu w Szczecinie stan ducha piłkarzy Piasta Gliwice należałoby określić mianem helmintofobii. W skrócie: to taki stan psychiczny, gdy się ktoś bardzo boi robaka i nie może na niego dłużej patrzeć. To, co w późne wtorkowe popołudnie zrobił ze swoimi niedawnymi klubowymi kolegami Marcin Robak, na nowo definiuje pojęcie „wdzięczności”. Przy wydatnej pomocy Murayamy, nieco skromniejszej Bąka i drugoplanowej roli wyjątkowo aktywnego w tym tygodniu sędziego Frankowskiego, rozbił gliwiczan aż 4:0. To wszystko w setnym ligowym występie…

Tak się zastanawiamy: co takiego w przerwie meczu powiedział swoim piłkarzom trener Brosz? Czy w takiej sytuacji, przygrywając do przerwy różnicą czterech goli i grając jednego mniej, był w ogóle sens, żeby powiedzieć cokolwiek? Trzy pierwsze bramki dobitnie ośmieszają „brawurowe” podejście gości. Najpierw Frączczak zrobił mądry ruch bez piłki, czym na tyle zakręcił w głowie Królowi, że Bąkowi pozostało go tylko obiec i dograć Robakowi na pustą. Później przy linii środkowej piłkę otrzymał Ninja Muryama, podniósł głowę, zupełnie nieatakowany, swobodnym galopem pognał w kierunku pola karnego, znów podniósł głowę, po czym skorzystał z uprzejmości obrońcy, który jeszcze musnął piłkę, a ta wpadła od poprzeczki w samo okienko. Z asystą cały blok defensywny Piasta.

Trzecie trafienie to akcja, a jakże, w duecie Ninja – Robak. Pierwszy miał czas się rozejrzeć, drugi wybiegł wtedy spomiędzy zawstydzonych Klepczyńskiego i Krzyckiego, by sprytnym strzałem przechytrzyć Trelę. Przy czwartym golu natomiast Robakowi pomógł arbiter: raz, że co do przewinienia Klepczyńskiego do końca przekonani nie jesteśmy, dwa – jeśli już, to jednak przed polem karnym. No, tyle że sędzia Frankowski tę wątpliwą jedenastkę zdecydował się podyktować. Odnotujmy, że cztery dni temu podobny numer wyciął w Łodzi, gdzie Visnakovs w szesnastkę co najwyżej się wturlał.

A Piast? Cóż… Piast z Robakiem grał w Lidze Europy i był w tabeli tuż za podium. Bez środkowego napastnika, bez Podgórskiego w formie, bez sensownych stoperów – gdyby nie jeszcze słabsze Podbeskidzie i Widzew, byliby już w strefie spadkowej…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama