Gdy grasz przeciwko rywalowi o klasę albo dwie lepszemu, to ile możesz ugrać samą ambicją? Widzew rozwikłał dzisiaj tę zagadkę. Mianowicie można dostać trzy do zera w zęby zamiast sześć czy siedem. Wisła i tak była dziś bardzo humanitarna, nie znęcała się nad rywalem, pozwalała mu nawet od czasu do czasu odetchnąć. A raczej: była po prostu nonszalancka. Zwycięstwo w kieszeni miała po dwóch kwadransach, więc nie przemęczała się za bardzo, dreptała, od czasu do czasu tworząc bez większych kłopotów stuprocentową sytuację. Drugiego tak jednostronnego meczu nie oglądaliśmy od…osiemnastej, i starcia Pogoni z Piastem.
Przez ostatnie tygodnie uważnie obserwowaliśmy Guerriera i za każdym razem mieliśmy mieszane uczucia. Nawet, gdy grał słabo, to od czasu do czasu popisywał się czymś ponadprzeciętnym. Ale notował też przestoje, fatalne decyzje, by chwilę potem pokazać błysk. Trudno w takim wypadku ocenić potencjał gracza, można tylko przylepić mu łatkę: chimeryczny. Ale dziś dowiedzieliśmy się co się stanie, gdy Donald ma swój mecz. Dzięki szybkości, technice oraz odwadze Haitańczyk mógłby zostać najlepszym dryblerem ligi. To naprawdę nie jest u nas mocno obsadzona pozycja, a on ma wielką łatwość pojedynków jeden na jeden. Wychodzi nawet w ten sposób skutecznie spod własnego pola karnego, a co dopiero mówić o szesnastce rywala. Jasne, ma problemy z trzymaniem pozycji spalonego, ogólnie przygotowaniem taktycznym, czasem zagra też zbyt nierozważnie. Ale nieprzypadkowo partnerzy sami szukali go podaniami w późniejszej fazie meczu, trudno o lepszy komplement dla zawodnika. Choć oczywiście, lód na głowę, przyjechał tylko Widzew, na jego tle akurat nie jest największą trudnością się pokazać.
Obok Guerriera bohaterem meczu mógł być Chrapek, ale ostatecznie postanowił zagrać tylko jedną połowę, a w drugiej zniknąć. Mimo wszystko jednak jego rozwój przebiega cały czas harmonijnie, prezentuje się lepiej od choćby holowanego na siłę przez niektórych – bo często odnosimy takie wrażenie – Furmana. Naprawdę, powołanie Chrapka do kadry na sparing przestaje być scenariuszem rodem z science fiction, wydaje się, że to coraz bardziej tylko kwestia czasu. Bardzo efektywny był dziś też Garguła, może dłuższymi momentami niewidoczny, ale w kluczowych momentach postawił swój stempel: dwie asysty mówią same za siebie.
A Widzew? Nie chcielibyśmy dziś siedzieć w jego szatni. To najbardziej zbity zespół ostatnich tygodni. Nie zazdrościmy trenerowi Pawlakowi, bo po takich porażkach drużynie potrzebny jest nie tylko trening, ale i psycholog, by wychodzili na następny mecz z wiarą we własne umiejętności. Tej pewnie nie braknie Batroviciowi i Rybickiemu, którzy nie tylko walczyli, ale robili to z sensem, dokładali umiejętności. Na drugim biegunie kompletnie ośmieszony Stępiński czy Lafrance. Ten ostatni po meczu z nieznanych nam przyczyn cieszył się jak na weselu, podczas gdy taki Rybicki był dosłownie wściekły. Pawlak naprawdę ma nad czym i nad kim pracować.

Po meczu w Szczecinie stan ducha piłkarzy Piasta Gliwice należałoby określić mianem helmintofobii. W skrócie: to taki stan psychiczny, gdy się ktoś bardzo boi robaka i nie może na niego dłużej patrzeć. To, co w późne wtorkowe popołudnie zrobił ze swoimi niedawnymi klubowymi kolegami Marcin Robak, na nowo definiuje pojęcie „wdzięczności”. Przy wydatnej pomocy Murayamy, nieco skromniejszej Bąka i drugoplanowej roli wyjątkowo aktywnego w tym tygodniu sędziego Frankowskiego, rozbił gliwiczan aż 4:0. To wszystko w setnym ligowym występie…
Tak się zastanawiamy: co takiego w przerwie meczu powiedział swoim piłkarzom trener Brosz? Czy w takiej sytuacji, przygrywając do przerwy różnicą czterech goli i grając jednego mniej, był w ogóle sens, żeby powiedzieć cokolwiek? Trzy pierwsze bramki dobitnie ośmieszają „brawurowe” podejście gości. Najpierw Frączczak zrobił mądry ruch bez piłki, czym na tyle zakręcił w głowie Królowi, że Bąkowi pozostało go tylko obiec i dograć Robakowi na pustą. Później przy linii środkowej piłkę otrzymał Ninja Muryama, podniósł głowę, zupełnie nieatakowany, swobodnym galopem pognał w kierunku pola karnego, znów podniósł głowę, po czym skorzystał z uprzejmości obrońcy, który jeszcze musnął piłkę, a ta wpadła od poprzeczki w samo okienko. Z asystą cały blok defensywny Piasta.
Trzecie trafienie to akcja, a jakże, w duecie Ninja – Robak. Pierwszy miał czas się rozejrzeć, drugi wybiegł wtedy spomiędzy zawstydzonych Klepczyńskiego i Krzyckiego, by sprytnym strzałem przechytrzyć Trelę. Przy czwartym golu natomiast Robakowi pomógł arbiter: raz, że co do przewinienia Klepczyńskiego do końca przekonani nie jesteśmy, dwa – jeśli już, to jednak przed polem karnym. No, tyle że sędzia Frankowski tę wątpliwą jedenastkę zdecydował się podyktować. Odnotujmy, że cztery dni temu podobny numer wyciął w Łodzi, gdzie Visnakovs w szesnastkę co najwyżej się wturlał.
A Piast? Cóż… Piast z Robakiem grał w Lidze Europy i był w tabeli tuż za podium. Bez środkowego napastnika, bez Podgórskiego w formie, bez sensownych stoperów – gdyby nie jeszcze słabsze Podbeskidzie i Widzew, byliby już w strefie spadkowej…
