W podstawówce była kiedyś (może nadal jest?) taka lektura – „Ten obcy”. Głównym bohaterem był niejaki Zenek. Nowy w towarzystwie, do którego nie pasował, w którym nie czuł się dobrze i nie potrafił odnaleźć. Podmienić imię „Zenek” na „Gareth” i mamy podobną historię. Gareth Bale – ten obcy w drużynie Realu Madryt. Tak, wiemy, że to dopiero jego początki w Hiszpanii, ale chyba niewielu spodziewało się, że będą one aż tak trudne.
Carlo Ancelotti przed wczorajszym Gran Derbi mówił: „Zobaczymy prawdziwego Garetha Bale’a”. A kogo widzieliśmy? Zagubionego, chaotycznego piłkarza wartego prawie 100 milionów euro. Z daleka sposobem poruszania się i sylwetką przypomina nawet CR7, ale na razie daleko mu do utytułowanego kolegi. Walijczyk może podziękować włoskiemu trenerowi, który ustawił go niespodziewanie w ataku. Hiszpańska prasa tę decyzję uznała za skandaliczną. As pisze: „Włoch rozmontował swoją drużynę, wystawiając Bale’a w środku ataku”. Być może Ancelotti posłuchał się byłego selekcjonera reprezentacji Walii Johna Toshacka, który ostatnio tak prawił: „Nie możecie w Realu znaleźć pozycji dla Bale’a? Dajcie go do ataku. Widząc problemy Karima Benzemy ze skutecznością, postawiłbym w ataku na Garetha. On poradziłby sobie bez problemu na szpicy”. Bez problemu? Już z wprowadzonego w końcówce Benzemy było wczoraj więcej pożytku. Gdyby Francuz miał więcej szczęścia, strzeliłby bramkę-marzenie.
Może to pozycja była zła dla Bale’a? A może Real Madryt to dla niego za wysokie progi? Choć minęło już trochę czasu od jego głośnego transferu, krytycy wciąż nie dają za wygraną. Ex-madridista Fabio Cannavaro: „Klub chciał koniecznie Walijczyka, a tymczasem naprawdę ciężko jest znaleźć na rynku takich graczy, jak ci, których sprzedano. Mówię o Higuainie i o Oezilu. Oczywiście Gareth jest doskonałym piłkarzem, ale drużyna potrzebowała chyba nie jego szybkości, a bardziej umiejętności technicznych, jeśli Ancelotti chce grywać atakiem pozycyjnym.” Krok dalej poszedł były selekcjoner reprezentacji Niemiec Berti Vogts, który uważa, że Bale w ogóle nie poradzi sobie w Madrycie: „On absolutnie nie jest graczem takim, za jakiego wielu go uważa. Ma teraz mnóstwo do udowodnienia. Szczerze? Sądzę, że nie poradzi sobie w Realu”.
Bale jest jednak zbyt krótko na Bernabeu, by ostatecznie stawiać na nim jakikolwiek krzyżyk. To byłoby absurdalne. Ale na dzień dzisiejszy wygląda jak książkowy Zenek. Ten obcy. Obcy w drużynie, w której nie przekonuje. Bez względu na pozycję na boisku. Z Barceloną grał sam sobie, mało współpracował z kolegami. W Lidze Mistrzów z Juventusem było podobnie, choć tym razem biegał w pomocy. Zaskakujące było jednak to, jak rzadko dostawał podania od kolegów. Jakby go nie szukali, jakby bardziej ufali innym. Skomentował to nawet Zbigniew Boniek na Twitterze:
Choć gdyby prezes PZPN wstrzymał się z tym komentarzem do wczoraj – to pasowałby on jeszcze bardziej. Ta mina siedzącego na ławce Walijczyk jest niczym Rafaello, wyraża więcej niż tysiąc słów.
Trzeba jednak wziąć w obronę Bale’a. Może to nie ta pozycja, może to nie ten klub, a może po prostu potrzebuje więcej czasu? Nie jest w formie, to widać gołym okiem. Kto by był w takich okolicznościach? Po zmarnowanym okresie przygotowawczym, po kontuzjach i jeszcze w nowym, niezwykle wymagającym otoczeniu? Bale wciąż może być galaktyczny. Nie musi pójść śladami Michela Owena czy Jonathana Woodgate’a. Wyspiarzy, którym w Madrycie nie wyszło.
W przypadku Bale’a działa na wyobraźnię wielka suma wydana na niego. Pieniądze nie grają? Nawet Zlatan Ibrahimović, który wydawałoby się ma wszystko gdzieś, wspomina w swojej biografii: „Wielkie sumy robią na każdym wrażenie. Na sprzedanym piłkarzu również, co powoduje dodatkową presję”. Sting śpiewał kiedyś o Angliku w Nowym Jorku. O jego poczuciu wyobcowania w amerykańskim mieście. Bale, choć Walijczyk, a nie Anglik – mógłby zanucić podobnie: „I am a Welshman in Madrid”.
