Od czasu do czasu, ale raczej nie rzadziej aniżeli raz w roku, powraca dyskusja jak tu nadać Pucharowi Polski odpowiedniego znaczenia i blasku. Pada trochę pomysłów i wniosków, a później znów przychodzi taki wtorek jak dzisiaj. Na trybunach garść ludzi, na ławce Garguła, Głowacki, Bunoza, na boisku Fryc, a z drugiej strony Bąk oraz Zyska – generalnie piknik jak się patrzy. Przerywnik między jedną kolejką ligi a drugą. Niby to tu gra się o życie, a nie o trzy punkty, z których i tak za chwilę zostanie półtora – odpadasz albo zostajesz, ale nie czuć tego zupełnie. Emocje będziemy mieć pewnie dopiero w okolicach półfinału, kiedy piłkarze i kibice powoli zaczną dostrzegać światełko w tunelu, że ten cały Puchar Polski może się na coś przydać.
Nie będziemy się tu teraz silić na proponowanie wielkich systemowych rozwiązań. Jeden powie, że kadry zespołów za wąskie i wolą się oszczędzać na ligę, drugi że wtorek, więc brakuje zainteresowania kibiców, jeszcze ktoś inny że problem leży w formacie rozgrywek. Fakt faktem, że ci sami, którzy w ostatni weekend walili w lidze jak z armat, w pucharze drugi dzień z rzędu usypiają emerytów w bujanych fotelach. Wczoraj Jagiellonia ze Śląskiem, a dziś Wisła z Lechią.
Wisła niby od początku lekko przeważała. Aż prosiło się, żeby przycisnęła tę Lechię, która od siedmiu meczów ani razu nie wygrała, a w trzech z czterech ostatnich zaliczyła brutalne lanie. Ale w gruncie rzeczy to cała ta Wisła była dzisiaj jak Smuda po wizycie w szpitalu – słaba, niezdrowa. Otulona ciepłym szalikiem, i byle do końca. W pierwszej połowie działo się tyle… albo inaczej – tak bardzo nic się nie działo, że komentatorzy TVN Turbo idealnie podsumowali te 45 minut trzema zdaniami:
– Na razie rządzi chaos.
– Tak jest, na początku Wisła, później Lechia. Sprawiedliwe 0:0.
Jedna myśl ten mecz ratowała – że ktoś w końcu musi go wygrać. Niestety, zaraz za nią szła druga – że może to zająć 120 minut z okładem.
Uf. Pawle Buzało, nasz ty bohaterze! Dzięki ci za tę bramkę, rzutem na taśmę, kilkanaście minut przed końcem, bo już obawialiśmy się, że scenariusz może się ziścić. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że rozłożony zapaleniem Franek Smuda zamierza przy stanie 0:1 położyć wszystkie siły na szali i Pawła Brożka zamienić na 18-letniego Dawida Kamińskiego (3 mecze w Ekstraklasie, oczywiście 0 goli). W sumie od dawna powtarza, że trzeba się okopać, doczekać zimy, przetrwać najtrudniejsze dla klubu miesiące, więc przynajmniej żaden Puchar Polski nie będzie już rozpraszał jego uwagi.
No a teraz do rzeczy. Pora na Ligę Mistrzów.