Rok temu na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka Paula Mersona pt. „Jak nie być profesjonalnym piłkarzem”. Pisaliśmy, że to pikantna, pełna anegdot opowieść zawodnika, który przez większość życia pił, wciągał kokainę i uprawiał hazard. Teraz w Anglii mają kolejny hit i kolejny raz jest to głos nawróconego popaprańca. Keith Gillespie – okrzyknięty kiedyś nowym Bestem, członek Dzieciaków Fergusona to kolejny piłkarz, którego na złą stronę mocy przeciągnął hazard. Siedem milionów funtów wyrzuconych w błoto. Mnóstwo kłamstw i zawodów. Zaprzepaszczony talent. „W każdej szatni Premier League jest dzisiaj trzech hazardzistów” – opowiada w książce „How Not to To Be a Football Millionaire”.
Zamieszanie wokół Gillespiego obserwujemy od kilku tygodni. W Anglii co chwilę ktoś pisze na jego temat artykuł. PojawiająÂ się kolejne wywiady. A w nich o tym, jak za dzieciaka stawiał zakłady dla Fergusona albo jak jednego dnia przegrał 62 tys. funtów. Gdy David Ginola przed meczem kładł się spać, Gillespie pół nocy siedział przed telefonem i nasłuchiwał relacji z wyścigu koni. Brakujące emocje. Hazardowa adrenalina. Choroba. Aż w końcu ogłoszenie bankructwa i chęć wyjścia na prostą. Chętnie przeczytamy tę książkę, a na razie przetłumaczyliśmy kilka fragmentów z „Daily Mirror”.
***
Październik, 2010. Prezenter telewizyjny czyta ponurym głosem materiał z mojej kariery
„Keith Gillespie został bankrutem, uznał Sąd Najwyższy. 35-latek to była piłkarska gwiazda, zawodnik Manchesteru United, Newcastle, Blackburn, Leicester City i Sheffield United. 86-krotny reprezentant Irlandii Północnej… Jak to się mogło stać?”
Jak to się mogło stać? Kiedy to się wszystko spieprzyło? Czy nie to samo usłyszał kiedyś George Best, gdy pewnego razu odwiedził go w pokoju boy hotelowy? Słyszałem to pytanie kilka razy, ale w odróżnieniu od niego nie leżałem wtedy w objęciach miss świata i nie miałem obok siebie stosu gotówki.
W Blackburn mówili na mnie „Bestia”, ale bardziej ze względu na szelmowski charakter niż tendencję do grania. Prowadziłem barwne życie. Wątpię, by ktoś, kogo spotkałem na swojej drodze opisał mnie kiedyś jako czystego, łagodnie żyjącego gościa. Lubiłem pić, nauczyłem się palić, nie przejmowałem się dietą. Czytałem o alkoholizmie Besta albo Paula McGratha i jestem wdzięczny, że uniknąłem tej choroby.
Trafiłem na coś innego. Nie kosztowało mnie to zdrowia, ale całą resztę – już tak. Kosztowało mnie cholernie dużo.
Ile pieniędzy przejebałem? W Newcastle dostaliśmy kiedyś 50 tysięcy na głowę za drugie miejsce w lidze. To był 1996 rok, ogromne pieniądze. W Blackburn mieliśmy 1,500 za punkt, czyli za dwa zwycięstwa dostawałeś bonusowe 9 tysięcy. Do tego kasa za gole… Nie da się tego wszystkiego policzyć. Chyba, że zacznę analizować klub po klubie…
Manchester United – 60 000 funtów
Newcastle – 1 102 000 (plus 250 000 bonusów)
Blackburn – 3 510 000 (plus 400 000 bonusów)
Sheffield United – 670 000 (plus 75 000 bonusów
Bradford – 15 000
Glentoran – 43, 875
W sumie: 7 215 875
Spory kawał gotówki, co? A to tylko szybko namalowany szkic. Nie ma tu pieniędzy za startowe, z występów promocyjnych, kasy z reprezentacji i całej reszty, którą można zarobić w futbolu.
Hazard to wszystko zabrał.
Gdy jako nastolatek przechodziłem do Manchesteru United jeszcze go nie znałem. To zaczęło się niewinnie. W jeden z tych leniwych dni, gdy nie wiesz, co ze sobą zrobić, a Colin McKee mówi, że na końcu ulicy jest Lanbrokes. Poszedłem z nim, bo co miałem innego do roboty? Zarabialiśmy 46 funtów tygodniowo, więc postawiłem funta i wszedłem do gry. Przegrałem, ale co z tego… Dla tych emocji było warto.
Stawiam kolejny raz. Znowu chcę poczuć ten przypływ emocji. Następnym razem do bukmachera idę już sam. Dzień później znowu, tydzień później.. Aż do dni, kiedy stoję tu teraz i wam o tym opowiadam. Dni, w których w końcu przestałem grać.
***
Niedziela, 29 październik, 1995 rok. Powinienem być najszczęśliwszym facetem na świecie. Jestem liderem Premier League z Newcastle, dostaję pochwały od dwóch osób, które w futbolu szanuję najbardziej – Kevina Keegana i Petera Beardsleya. Na White Hart Lane widnieję na tablicy jako gracz meczu… Po 48 godzinach destrukcyjnego hazardu, który wciągnął mnie w poważne długi.
62 tysiące funtów. Roczna wypłata. Większość tej kasy to efekt ostatniego piątku. 27 października, 1995 rok. Mój czarny piątek.
Całkowicie się pogubiłem. Wcześniej nigdy nie przegrałem jednego dnia więcej niż 10 tysięcy. Zacząłem mocno grać na konie. Mocniej i więcej. W pewnym momencie 4 tysiące po kursie 12/1. Patologia.
„Przegrałeś dziś 47 tysięcy”, usłyszałem pod koniec dnia. Całą noc nie spałem. Myślałem, jak odzyskać te pieniądze. Odzyskać teraz, już, jutro. Rano pierwsze, co zrobiłem, to poszedłem i zagrałem kilka zakładów na konie i piłkę nożną.
Straciłem kolejne 15 tysięcy. To musiało wyjść. Kiedy prasa poinformowała o moim Czarnym Piątku, musiałem porozmawiać z matką.
– Ile? Tysiące? 10 tysięcy? Więcej?
– 47 tysięcy
– Synu…
Zadzwoniłem później do Keegana. Nigdy nie zapomną, jak mocno był wtedy wyrozumiały. Pozwolił mi u niego posiedzieć, dał trochę jedzenia. Miałem wtedy szczęście, że mój kontrakt z sezonu na sezon rósł. Z 5,5 tysiąca za tydzień do 6 tysięcy. Keegan poszedł do władz klubu i załatwił tę podwyżkę dużo szybciej.
Kiedy pojawiłem się w szatni, widziałem zrozumienie. Powitały mnie sympatyczne twarze. Nie było taniego pocieszania, łapania za ramię itd. Po prostu banter. Totalne przekomarzanie się. Śmiali się, że cały czas grałem na konia o imieniu Dream Ride…
***
Otworzyłem oczy. Nie widziałem, gdzie jestem. Nie wiedziałem, jak się tutaj dostałem. Otworzyłem oczy ponownie. Tym razem obraz był trochę jaśniejszy. Dookoła ludzie w fartuchach. Jakieś irlandzkie głosy. Czułem się, jakbym był uwięziony, jak w tej piosence Talking Heads.
Powoli zacząłem wszystko układać na nowo. Małe rzeczy zaczynały nabierać sensu. Irlandzkie głosy? Jestem w Dublinie z kumplami z Newcastle. Jest tam Steve Howey… Czekaj, dlaczego on? W szpitalu? Co ja zrobiłem?
Steve zaczyna opowiadać historię. Wzdycham i stwierdzam, że wszystko, czego teraz chcę to spać. Dobrzy ludzie w szpitalu chcą mnie zatrzymać na noc. Jedyny problem jest taki, że co dwie godziny się budzę. Pytam, o co chodzi. – Musimy uważać – wyjaśnia lekarz. – Z obrażeniami głowy nigdy nie ma pewności.
Próbuje to sobie wszystko przypomnieć. Byliśmy w hotelu w centrum Dublina. Poszliśmy do Cafe En Seine. Piliśmy. Wylewałem piwo na innych piłkarzy. W pewnym momencie wycelowałem w Alana Shearera, zahaczyłem o jakieś sztućce, a Alan powiedział: -Podnieś to!
Mówił do mnie jak do małego chłopca. Krzyczał. Mieliśmy trochę na pieńku, więc spytałem, czy chce wyjść na zewnątrz. Szaleństwo. Cafe En Seine jest długie, więc to był dość długi spacer do drzwi. Szliśmy w ciszy. Myślałem nad kolejnym ruchem.
Wyszliśmy na ruchliwą ulicę. To było niedzielne popołudnie, więc dookoła kłębiło się od ludzi. Ale to mnie nie powstrzymało. Zamachnąłem się na Shearera i nie trafiłem. Byłem zbyt pijany. On odpowiedział ciosem, po którym wylądowałem w stojącej za moimi plecami doniczce.
Następne, co pamiętam, to widok szpitalnego łóżka. Lekarz stwierdził, że nie ma ryzyka długoterminowego uszkodzenia, więc wróciłem do hotelu. Cisza i spokój w moim pokoju została zakłócona przez pukanie do drzwi. Stał tam dziennikarz… (…) Burza medialna była nieunikniona, co było w porządku, naprawdę. Czego innego możesz się spodziewać, gdy kapitan reprezentacji Anglii nokautuje kolegę z drużyny w biały dzień?