Sąd nad Sasalem: zwolniony, bo tak się po prostu musiało stać

redakcja

Autor:redakcja

22 października 2013, 11:35 • 6 min czytania

W jaki sposób należy postrzegać trenera, który z reprezentacją Polski U-19 odpadł, z czego się tylko dało? Nieudacznik, pechowiec czy jednak ofiara systemu? A może bardziej złośliwie – „The Special One”, bo przecież taka seria żenujących wyników wręcz naznaczona jest wyjątkowością? W czerwcu, z zawodnikami urodzonymi w 1994 roku, wyłożył się na ostatniej prostej przed mistrzostwami Europy, a w ciągu zeszłego tygodnia, z rok młodszymi, na pierwszej fazie eliminacji. Dziesięć kolejnych meczów bez zwycięstwa. Ale więcej już nie przegra: po prostu nie będzie takiej okazji. Koniec, game over. Zwolniony.
Nie ma się na co zżymać, najlepiej od razu zacząć rozglądać się za nową robotą, bo sama pewnie nie przyjdzie. W przypadku Sasala sprawa na pewno nie jest prosta i jednoznaczna. Pojechać z trenerem tylko dlatego, że robił za twarz tej kadry – byłoby wybraniem drogi na skróty. Nie do końca uczciwym. Co prawda trenerskie środowisko właśnie na niego rzyga, ale chyba każdy jest świadomy pewnych mechanizmów, z którymi przyszło mu się zderzyć. Tyle że on, zamiast lekkiego otarcia, poszedł na czołowe.

Sąd nad Sasalem: zwolniony, bo tak się po prostu musiało stać
Reklama

Remisy z Litwą i Rumunią, porażka z Armenią – w efekcie ostatnie miejsce w tej śmiesznej przecież grupie. Po czymś takim polowanie na czarownice odbywa się z urzędu.

Jak to się stało, że zespół, który półtora roku temu przywiózł brązowe medale z mistrzostw kontynentu do lat siedemnastu, nagle namiętnie przyjmuje w czapkę od kogo popadnie? Tylko dlatego, że na ławce siedzi nie Marcin Dorna, a Sasal? Niewykluczone, że to jest część prawdy. Część – podkreślmy. Być może Dorna się zna, a Sasal nie. Jednak zakładając, że Sasal zawodnikom nie pomagał, że błędy „naprawiał” jeszcze większymi błędami, przyzwoitość sugerowałaby zapytać: czy to on nie umiał podać, dograć, a później strzelić?

Reklama

W porównaniu do czasów Dorny, Sasal dostał tych zawodników w o wiele trudniejszym momencie – do takiej opinii jesteśmy się w stanie przychylić. To już nie są dzieciaki, zachwycone perspektywą występów z orzełkiem na piersi, co cmokną flagę z sentencją „Zaszczyt pociąga za sobą obowiązki” i będą śmigać jeden za drugiego, byle mieć się czym pochwalić przed znajomymi. To już nie są kandydaci na piłkarzy, najzdolniejsi w swoim roczniku, tylko osiemnasto- i dziewiętnastolatkowie, żyjący z gry w piłkę. W takim momencie każdy najpierw patrzy na siebie, dopiero później na drużynę.

Dla chłopaka w tym wieku, który jest w absolutnie kluczowym momencie kariery, gdy decyduje się to, czy wyszarpie sobie godne życie, czy – odarty z marzeń – skończy wykładając glazurę albo targając paczki na magazynie pod miastem, są większe problemy od czarnej serii młodzieżowej reprezentacji. Nikt nie chce za nią i za Sasala umierać i nikt nie będzie, poza jednym czy dwoma. Część tej kadry, w tym czołowi zawodnicy, myśli dokładnie takimi kategoriami.

Gdybyśmy mieli wytoczyć Sasalowi jeden główny zarzut, który odbił się na wynikach, byłby to permanentny brak atmosfery w zespole. Słaba relacja między szkoleniowcem a piłkarzami i jeszcze gorsza wewnątrz drużyny. Ci ludzie się po prostu nie lubią. To znaczy chętnie sobie cykną wspólną fotkę i zbiorą pod nią „lajki” albo poździerają kciuki, tłucząc sześć godzin na PlayStation, tyle że obłudą wieje na kilometr. Wzajemna zazdrość. Niekończące się porównania. Kwestionowanie każdej decyzji trenera.

I to był właśnie największy tragizm w tej kiepskiej komedii, puszczanej w odcinkach pod nazwą „kadra U-19”. Tragizm jej reżysera. Wiedział, że oczekiwania po wcześniejszych sukcesach są ogromne, mając jednocześnie świadomość, że nie jest w stanie im podołać. Ciągle się łudził, że „może jednak, może się uda!”. Ale się nie udało, co było oczywiste. A on dostał podwójnie – najpierw rykoszetem, w mediach, przez co jego postrzeganie w środowisku aktualnie leży i kwiczy, później zaś dobitką na pustą – w postaci wypowiedzenia z pracy.

Mieszać w garze tak śmierdzącą papkę, by później zaspokoić wysublimowane podniebienia opinii publicznej – naprawdę wielka sztuka. Ale trzeba było przynajmniej spróbować, dodawać nowe składniki, a nie otwierać okno i udawać, że jest okej. Sasal zrobił przeciąg – nie dość, że goście obudzili się z zatruciem, to on się dodatkowo na własne życzenie przeziębił. On na tę drużynę nie miał żadnego wpływu, poza wyznaczeniem godziny treningu.

Sasal nie jest ignorantem. On wie kto, kiedy i jak zagrał. Pewnie nawet większość tych meczów oglądał na żywo, jeżdżąc na obserwacje. Ale na tle wyników Dorny jest zerem – uzupełnicie. Dornie trochę się upiekło. Został przeniesiony prosto od zapatrzonych na niego dzieciaków do dwudziestojednolatków, czyli do tych, którzy cało przedostali się przez sito, filtrujące piłkarzy od niedoszłych piłkarzy.

* * *

I jeszcze jeden fakt, niepodważalny: z reguły najwyżej zachodzą ci, co w juniorach ustępowali. Kiedyś błyszczał Korzym, a w tym samym czasie Lewandowski z kartą na ręku trafiał do trzecioligowego Znicza. W Częstochowie karierę wróżyli niekoniecznie Błaszczykowskiemu, bardziej Malinowskiemu. Szybszemu. I z tego względu należałoby się zastanowić, jak to się ma do byłych wybrańców Sasala. Czy za pięć-siedem lat w dalszym ciągu będą najlepsi w kraju? Gdyby przyjrzeć się każdemu z osobna, łatwo przychodzi wniosek: ta kadra była jak Gracjan Horoszkiewicz.

Horoszkiewicz, jakiś czas temu ochrzczony wielkim talentem, którym zachwycał się sam Steven Gerrard. Przecież pamiętamy go, z jaką łatwością odbierał piłkę silnym rywalom, na przykład Niemcom. Ale to było półtora roku temu. Horoszkiewicz 2013 to chodzące nieszczęście. Ślamazarny, pechowy, bez cienia tamtej jakości. Zdolny – to prawda – ale do popełnienia błędu. Opcje są dwie – albo to wyjątkowo długie wahanie formy, albo trzeba się pogodzić z tym, że dla wielkiego futbolu jest już stracony. Ł»e podzieli los فukasza Nawotczyńskiego, który jako osiemnastolatek był mistrzem Europy i czołowym piłkarzem turnieju, a dziś nazwanie go przeciętnym ligowcem wziąłby za komplement.

Być może Horoszkiewicz szybciej od innych osiągnął apogeum swoich możliwości? Brutalne, ale – kto wie – być może prawdziwe. Bardzo przykry jest moment, gdy pozostaje ci przyznać przed samym sobą: nigdy nie będę taki dobry, jak mówili mi, że mogę być. Bardzo przykry, ale przerabiany rok w rok przez setki piłkarzy na całym świecie. Zresztą Horoszkiewicz to tylko przykład, bo rozwój jeszcze przynajmniej kilku jego kolegów z kadry stanął w miejscu.

Czy to wina Sasala, że z każdym następnym dniem różnica między reprezentantem Polski a dowolnym przedstawicielem europejskiego średniaka będzie coraz większa? To efekt codziennej pracy w klubach. Czy wytłumaczeniem jest, że piłkarze przyjeżdżają na zgrupowania albo zajechani, albo niedotrenowani? Ł»e ich jedynym problemem na kadrze ogranicza się do tego, by przez przypadek nie wrócić do klubu z kontuzją, bo tam trener się wściekał na kolejny wyjazd? A może przeciwnie – uwagi co do formy reprezentantów to bardziej wymówka trenera, który nie potrafił ich właściwie ustawić, przygotować stałych fragmentów, nakreślić odpowiedniej taktyki do materiału ludzkiego, z jakim miał do czynienia? Z jednego pytania wynikają kolejne trzy, taka prawda.

***

Niewykluczone, że Sasal zawinił w mniejszym stopniu, niż na pierwszy rzut oka może to wyglądać z boku. Po prostu znalazł się w złym miejscu, o złym czasie. Jeden wychodzi w nocy do sklepu po piwo, nagle – bum – dostaje sztachetą przez łeb. Pech, mógł się przecież napić wody z kranu. Sasal wziął robotę, trafił na tę kategorię wiekową, w której europejscy średniacy już jakiś czas temu nas doścignęli i właśnie, uśmiechnięci, odjeżdżają, machając ręką na pożegnanie. Na jego oczach i… na jego konto. Ale największy żal powinien mieć do samego siebie: dawniej ci zawodnicy do kolejnych zgrupowań odliczali dni, a ostatnio kombinowali, co by zrobić, żeby się z tego „projektu” grzecznie wypisać. To świadczy i o nim, i o nich.

PJ

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
1
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama