Takiej strzelaniny na terenie RP nie było od czasów słynnej akcji antyterrorystów w podwarszawskiej Magdalence. Polscy ligowcy odpalili więcej ładunków niż wtedy dwaj zabarykadowani członkowie gangu „Mutantów”. 34 gole w zaledwie siedmiu dotychczas rozegranych meczach, kilka trafień bajecznych, no i emocje – nie przesadzamy – na poziomie Premier League. W tej kolejce każda drużyna, która jako pierwsza traciła gola, doprowadzała do wyrównania. Teoria o „pierwszej bramce, która ustawiła mecz” wreszcie przeszła do lamusa.
Do narzuconego w piątek wysokiego tempa zawodnicy nawiązali zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Każde ze spotkań w tej kolejce miało swoje gorsze fragmenty, ale z żadnego kibice nie wychodzili rozczarowani. No, za wyjątkiem meczu w Krakowie, bo tam kibiców nie było w ogóle, więc siłą rzeczy nie mogli wyjść (rozczarowani). Legia obroniła pozycję lidera i dość łatwo poradziła sobie z beznadziejnie grającym w obronie Piastem Gliwice. Przebudził się Wladimer Dwaliszwili, bo on tak już ma – kiedy Jan Urban załamuje ręce, że brakuje mu napastnika, wtedy Gruzin rozgrywa dobry mecz i ma miesiąc spokoju. A dzisiaj generalnie praktycznie wszyscy legioniści zagrali dobrze, a wtedy i najbardziej wysuniętemu zawodnikowi gra się łatwiej. Przy okazji, Jakub Rzeźniczak zamieścił na twitterze zdjęcie strzelców bramek z tego spotkania i raz jeszcze okazało się, że Dwaliszwili ma dziwną budowę – wydaje się ociężały (Kazimierz Węgrzyn określił go słowem „niedźwiedź”), dopóki nie zdejmie koszulki…
Przed Legią mecz z Trabzonsporem, chyba kluczowy jeśli Jan Urban chce jeszcze marzyć o wyjściu z grupy Ligi Europy. Ten z Piastem – bez historii. 4:1 oddaje wszystko, co działo się na boisku. Gliwiczanie nie bardzo przypominają zespół z poprzedniego sezonu, stracili już dwadzieścia goli (więcej stracił tylko Widzew Łódź), a przecież jako jedna z niewielu drużyn w tej lidze mają bramkarza, który nie wygląda na przebierańca. Dodatkowo trener Marcin Brosz postanowił zostawić na ławce Tomasza Podgórskiego, co nie wyglądało na najlepszą szkoleniową decyzję w jego życiu.
Emocje buzowały w Krakowie i aż szkoda, że takiego meczu nie mogli obejrzeć kibice. Paradoksalnie, Podbeskidzie rozegrało chyba najlepszy mecz w tym sezonie. Miało plan, jak grać przeciwko Cracovii i ten plan skrzętnie realizowało. Wszystko, czym ostatnio imponowała drużyna Wojciecha Stawowego, tym razem po prostu nie działało. Bielszczanie atakowali wysoko, szybko odbierali piłkę, łatwo przedostawali się w okolice pola karnego. Jednak nie da się grać w piłkę z kimś takim jak Rybansky na bramce. Facet w oczywisty sposób zawalił trzy z czterech goli, bo nawet rzut karny padł po tym, jak bielski ręcznik wprowadził chaos w linii obrony swoim beznadziejnym wyjściem. Wydaje się, że to już był naprawdę jego ostatni występ w lidze, ponieważ treningi wznowił Richard Zajac i nawet zagrał 45 minut w jakimś sparingu. Problem w tym, że Rybansky ma kontrakt ważny przez jeszcze prawie dwa lata, a rozsądniej byłoby tymi pieniędzmi palić w piecu zimą niż przelewać je na konto Słowaka.
Od wyniku 1:2 dla Podbeskidzia do wyniku 3:2 dla Cracovii minęła krótka chwilka. Raz po błędzie Rybansky`ego zawodnikom z Bielska udało się odwrócić losy meczu, drugi raz już nie – między innymi dlatego, że Cracovia nie podejmuje aż takiego ryzyka i jednak gra z bramkarzem między słupkami (Pilarz świetnie obronił strzał Wodeckiego).
W Cracovii, chociaż głupio to brzmi, nie za bardzo jest kogo pochwalić, ponieważ ta drużyna po prostu nie rozgrywała tym razem dobrego spotkania, na pewno był to występ pięć klas gorszy niż np. w Białymstoku. Ani Nowak nie błyszczał w ataku, ani pomocnicy nie kreowali gry, Ntibazonkiza zdobył pięknego gola, ale wcześniej był łatwo blokowany. A obrońcy raz po raz tracili piłkę… Widzowie nc+, jak i my, najlepszym piłkarzem spotkania wybrali debiutanta, Sebastiana Bartlewskiego, ale to raczej na zachętę niż w imię wielkich zasług (chociaż teoretycznie chłopak zaliczył dwie asysty, z tym że ta druga jednak mocno przypadkowa).


