Eliminacje złudzeń. Najważniejsze momenty przegranej kampanii Polaków

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2013, 20:34 • 5 min czytania

O tych eliminacjach najchętniej byśmy zapomnieli. Wyparli je ze świadomości i udali, że się nie zdarzyły. Ale to tak nie działa, dlatego przez lata będziemy musieli się zmagać z ich wspomnieniem, uwierającym dumę jak kompromitujące zdjęcia z imprezy, na której urwał ci się film. Oto dziewięć najważniejszych naszym zdaniem wydarzeń przegranej drogi do Brazylii.
Lewy uciszający Januszy

Eliminacje złudzeń. Najważniejsze momenty przegranej kampanii Polaków
Reklama

Może i byłeś jednym z głównych powodów zawalonych eliminacji. Może i w najważniejszych momentach zamiast do bramki, trafiałeś w bandę, nogi obrońcy, bramkarza, boczną siatkę, własną twarz. Ale Lewy, co uciszyłeś Januszy, to twoje. Cicho sza, patrzcie jak się strzela gola, który nie daje nic. Jak się trafia, gdy eliminacje – po porażkach z Ukrainą i remisem z Mołdawią – są już przerżnięte. Naprawdę wielka klasa. Cała Polska zamilkła, na kolanach ze wszystkich stron kraju szły pielgrzymki do Częstochowy, byleby tylko Robert wybaczył wcześniejszą krytykę.

Zawodnika tak uznanego w Europie nie mieliśmy od czasów Bońka. Lewy idzie jednak krok dalej i pisze historię sam, bowiem gracza tak rozczarowującego nie mieliśmy nigdy. Warzycha, wcześniejszy synonim padaki w kadrze mimo dobrej gry w klubie, nie sięga mu nawet do stóp w tej dyscyplinie. Smolarek, Frankowski, Olisadebe. Każdy z nich miał zaledwie cień renomy, jaką posiada Lewandowski. Tymczasem z pierwszych eliminacji, w których gracz BVB był kluczową postacią, zapamiętamy tylko komedię z palcem przy ustach.

Reklama

Pożegnanie z Obraniakiem

Obraniak przyjeżdżał na kadrę z dziecięcym entuzjazmem. Dokładnie tak samo są podekscytowane dzieciaki, oderwane siłą od konsoli, a zabierane na weekend do cioci, u której śmierdzi kapustą i kotami. Francuska zupa przelewała się i przelewała, aż z Czarnogórą wreszcie wylała. Choć oficjalnie zrezygnował z gry w maju (sms-em), to po Czarnogórze Błaszczykowski publicznie wykopał Ludo z kadry. Jego koniec stał się kwestią czasu, szukano tylko casus belli. Serial z Obraniakiem to idealne podsumowanie całego polowania na lisy, które zaczęło się od niego. Trzydzieści dwa mecze w kadrze, ani jednego dobrego występu w ważnej grze. Dla porównania taki Piotr Nowak założył biało-czerwoną koszulkę ledwie dziewiętnaście razy. Obraniak zapisze się w historii jako jedyny reprezentant, który więcej razy zagrał dla Polski, niż zna słów po polsku.

Gol Glika z Anglią

Z perspektywy czasu moment, który zafałszowywał obraz. Powiedzmy sobie jasno: bramka Glika sprawiła nam radość. Wlała w kibiców optymizm. A przede wszystkim dała Fornalikowi kilka miesięcy spokoju na przygotowania do meczu z Ukrainą. Owszem, towarzyskie wpierdole zakłócały nieco słodką atmosferę, ale mimo wszystko pozostawano w dobrych nastrojach. Wszystko okazało się kłamstwem. Budowanie pozytywnego obrazu reprezentacji na jednej udanej akcji nie mogło skończyć się inaczej. Na morzu gnoju, jakim były te eliminacje, gol Glika okazał się samotną wysepką, a nie zapowiedzią lądu.

Rotowanie składem

Był już trener, który miał swój szczęśliwy płaszcz. Fornalik również poszedł garderobianym tropem i zostanie zapamiętany z kapelusza, z którego wyciągał nominacje do pierwszej jedenastki. Rotacja w obronie większa niż na odpustowej karuzeli. Na innych pozycjach nie lepiej, dzięki czemu mieliśmy regularnie możliwość oglądania deszczu meteorytów, kiedy to przez wyjściowy skład z wielką prędkością przemykali Majewski z Łukasikiem, Wszołek, Saganowski. Wreszcie zorganizowano nawet przeprawę zza drugiej strony rzeki dla Lewandowskiego, Peszki i Wasyla. Efekty takiej polityki najbardziej było widać w obronie, zgranej ze sobą jak ludzie czekający na autobus.

Falstart z Ukrainą

Niektórym zaparzenie herbaty zajmuje więcej czasu, niż Ukraińcom zajęło wybicie Polsce zębów na Narodowym. To nowa polska specjalność: grać u siebie najważniejszy mecz sezonu, i pogrzebać nadzieje w mniej niż kwadrans. Jak Legia ze Steauą, tak i Polacy w marcu wyszli na mecz z wielką determinacją, wielkim sercem, ale jeszcze większa kupą w gaciach. Niektórzy nie zdążyli jeszcze dotknąć piłki, a już było pozamiatane. To w tym momencie zdjęto różowe okulary, które media założyły po remisie z Anglią.

Wojtkowiak nie skacze jak Małysz

Obcięcie się Wojtkowiaka ostatecznie pozbawiło nas nawet jakichkolwiek matematycznych szans. Ta sytuacja zdaje się jednak ważniejsza z innego powodu. W każdy meczu był bowiem jakiś Wojtkowiak i jakieś obcinka. Nawet jeśli – tak jak z Ukrainą – niby przez większość czasu potrafiliśmy w miarę bronić, tak nasza defensywa zawsze popełniała kosztowny błąd, przynajmniej jeden. Jest w tym równie regularna, co Lewandowski w strzelaniu San Marino.

Karny na otwarcie w Podgoricy

Pierwsze minuty eliminacji. Szczęśliwy karny (pozdrowienia dla Lewego, mówiącego o braku farta w meczach) i bramka Kuby. Prowadzimy na wyjeździe, na trudnym terenie. Czy mogło zacząć się lepiej? Jednak tak jak z Grecją, gdy mieliśmy rywala na talerzu, a ostatecznie sami wskoczyliśmy na półmisek, tak i tutaj już niedługo potem to znowu my musieliśmy gonić wynik. Nasza jakość pierwszy raz została zweryfikowana, bo dobre drużyny w takiej chwili potrafią ustawić sobie mecz. My przepuszczamy notorycznie szanse przez palce. Aż chce się zacytować klasyka: „Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna…”

Della Valle karci Boenischa

Futbol ma moc uszczęśliwiania narodów. Biało-Czerwoni nie potrafili sprawić radości rodakom, postanowili więc rozpalić serca w San Marino. Przypomnijmy, ze niedawno Odlew Poznań, klub z B-klasy, zremisował z mistrzem tego kraju. Reprezentacja straciła więc gola mniej więcej z takim poziomem rozgrywkowym, ewentualnie maksymalnie A-klasowym. Naszą obronę potrafiła spenetrować nawet banda kolesi, którzy nie zarabiają ani grosza na futbolu, grają dla przyjemności w weekendy po pracy. Czy może potem dziwić, że bronimy z Anglią momentami rozpaczliwie na szóstym metrze, a nawet Mołdawia potrafi nas chwilami przycisnąć jak muchę pod gazetą?

Gol Błaszczykowskiego z Czarnogórą

Całe eliminacje to wielkie złudzenie, takie jak radość z bramki Błaszczykowskiego, strzelonej w doliczonym czasie gry batalii na Narodowym. Mamy świetnych piłkarzy, skutecznego napastnika. Wielką rywalizację na skrzydłach. Młode talenty. Trenera, który wie co ma robić. Grupę do przejścia… Każdy mówiąc te zdania miał wyraz twarzy niepokojąco podobny do tego, który miał Kuba biegnąć z radości w kierunku chorągiewki w 94 minucie.

Leszek Milewski
fot.FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama