Mecz o nic, ale lepiej na Wembley niż gdzie indziej

redakcja

Autor:redakcja

15 października 2013, 12:08 • 7 min czytania

Nic nie dodaje powagi sytuacji lepiej niż magia tego miejsca. Wyczuwalna w powietrzu, prawie namacalna magia tej świątyni futbolu, drugiego co do wielkości stadionu piłkarskiego w Europie, na którym dziś wśród 85 tysięcy ludzi, którzy obejrzą mecz na żywo, zasiądzie około 20 tysięcy Polaków. Zresztą, czy będzie to 18, 20 czy 25 tysięcy naszych rodaków, tego tak naprawdę nikt nie jest w stanie w tej chwili przewidzieć. W angielskich mediach padają różne liczby, ale pewne jest tylko jedno: 18 tysięcy to granica minimum, a wszystko co powyżej jest nie do oszacowania przed pierwszym gwizdkiem.
Wszystko ze względu na to, że Anglicy mogli kupować po kilka wejściówek i nikt dokładnie nie wie, co działo się z nimi później, ile z nich jeszcze trafiło do Polaków.

Mecz o nic, ale lepiej na Wembley niż gdzie indziej
Reklama

Miejscowi nie bez przyczyny piszą o samobóju angielskiej federacji. W swoim stylu bawią się plastycznym językiem, pisząc o „Pole Position” na Wembley. A równanie: Wembley plus angielskie media, daje murowany sukces marketingowy.

Reklama

Angielskie media. Telewizje, gazety mniejsze i większe, bardziej lub mniej szanowane – im wypadałoby poświęcić osobny akapit, bo medialna machina w tym kraju naprawdę musi budzić podziw. W Londynie póki co wszystko toczy się własnym życiem. W przeddzień meczu trzeba było mieć naprawdę sporo szczęścia, żeby gdziekolwiek natrafić chociażby na plakat informujący o spotkaniu Anglii z Polską, nie mówiąc o kibicach. Nawet tych przyjezdnych trudno było uświadczyć w narodowych barwach. A byłem tego dnia w różnych miejscach, od Trafalgar Square, przez rozrywkowe Soho, China Town aż po Banglatown – zamieszkiwane przez obywateli wiadomego pochodzenia, jak wskazuje sama nazwa: mały Bangladesz w Londynie.

Angielscy dziennikarze wykonują tu jednak niesamowitą pracę. Głośne tytuły, efektowne zdjęcia, wymuskane grafiki. 60-stronicowy The Sun reprezentacji Hodgsona przed meczem z Polską poświęca dziś siedem stron. To samo było wczoraj. The Sun, Guardian, Daily Mail, Telegraph, Independent – wszędzie warto zajrzeć po sportowe informacje i w większości przypadków trudno się rozczarować.

***

Jan Tomaszewski przyleciał do Londynu. „Clown is back In town” – anonsowały miejscowe gazety. Miał nawet spotkać się z Martinem Petersem, ale mimo że ten drugi przyjechał na lotnisko, panowie jakoś się rozminęli. Angielscy dziennikarze w ostatnich dniach absolutnie na punkcie „Tomka” oszaleli. Sądząc po nagłówkach, przez kilkadziesiąt godzin prawdopodobnie nie robił nic innego, tylko odbierał telefony. Rozmawialiśmy przed paroma dniami. Tomaszewski znów rozemocjonowany jakby te wydarzenia z Wembley 1973 rozgrywały się ledwie wczoraj.

Mówi tak: – Anglików to zatrzymał Górski, a nie Tomaszewski. Górski – papież polskiego futbolu. Geniusz! Ja na tym legendarnym Wembley popełniłem przecież wiele błędów. Ale mieliśmy Górskiego. Człowieka, który tak poukładał te puzzle, że gnaliśmy jak charty, a przy tym walczyliśmy jeden za drugiego jak Muszkieterowie. Nawet jeśli błędy popełniałem, to inni mnie asekurowali. Dziś jak jeden się pomyli, to drugi za niego nie naprawi. Boruc musiałby sam zagrać koncert.

Wspomina jak w 1973 przed pierwszym gwizdkiem modlił się w duchu, żeby mecz nie zakończył wielkim wstydem, żeby „nie włożyli nam siódemki”. Oddałby parę lat życia, żeby wyjść z tego obronną ręka. Dziś trudno uznać Anglików za drużynę, przed którą należałoby się trząść ze strachu. Choć wiadomo, że są murowanym faworytem. Miejscowi bukmacherzy prześcigają się w promocjach. Postaw 20 funtów na 3:0 dla Anglików – zgarniesz łatwe 160!

***

Tomaszewski wspomina o Peterze Shiltonie.

Będąc tu w Londynie można dowiedzieć się paru nowych rzeczy, także o nim. Można usłyszeć na przykład, że Tony Adams chętnie umówiłby się na rozmowę… ale akurat jedzie na kilka dni na golfa. Shilton z kolei, bramkarz Lwów Albionu z 1973 roku, udzieli wywiadu z wielką chęcią, ale na jego warunkach:

10 minut rozmowy = 400 funtów. Od ręki poda numer konta.
10 minut – 2 tysiące złotych. Daje 200 złotych za minutę.

Może nie najdroższy wywiad świata, ale ciężko też mówić o promocji. Adios więc, panie Shilton. Może ktoś inny da się namówić na opowieść byłego bramkarza, a później niestety już głównie hazardzisty, który już w 2005 roku przyznał, że co miał to stracił. Może to i nic dziwnego, że dziś odkuwa się w taki sposób.

***

Polska – Anglia 6:1.

Nie uwierzycie, ale tak właśnie było wczoraj. Wprawdzie w meczu 10-latków, ale było.

Do Londynu, między innymi na mecz Anglia – Polska, przyleciały dzieciaki z SMS-u فódź, rocznik 2003. Zwycięzcy ogólnopolskiego, organizowanego przez PZPN turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Przeżywają właśnie przygodę życia. Wczoraj towarzysko zagrali 2×20 minut z rówieśnikami z Tottenhamu Hotspur. Zaczęło się, delikatnie mówiąc, niefortunnie, bo od straconej bramki mniej więcej w… trzeciej sekundzie. Ale później trafiali już tylko młodzi Polacy. Co rzucało się w oczy przede wszystkim – nasi niesamowicie przewyższali 10-latków z Anglii warunkami fizycznymi. U nich na bramce stał mały, niewyrośnięty chłopiec, u nas wręcz przeciwnie – wyrośnięty bardzo. I tak na każdej pozycji. Młodzicy Tottenhamu równie zdecydowanie górowali umiejętnościami technicznymi i pomysłem.

Tym razem warunki fizyczne nie pozwoliły im jeszcze grać jak równy z równym, ale za 3-4 lata to oni będą nam dawać szkołę piłki – przyznawali to sami trenerzy SMS-u.


Fot. Daniel Karaś

***

Mimo wszystko nie to jest najsmutniejsze.

Najbardziej zasmucał widok bazy treningowej Tottenhamu. Wielki kompleks poza miastem. 11 boisk, zarówno sztuczne, jak i naturalne, oświetlone, równiuteńkie, w tym pełnowymiarowe boisko zadaszone. Do tego basen, centrum fitness, siłownia, szatnie, stołówki, centrum multimedialne. Lekarze, fizjoterapeuci, nawet psychologowie – cały sztab ludzi i przede wszystkim znakomita infrastruktura, jakiej nie ma nigdzie w Polsce. Wszystko w jednym miejscu. Nic, tylko szkolić te dzieciaki. W wielkich klubach standard, u nas póki co pobożne życzenie.

***

Waldemar Fornalik na wczorajszej konferencji, w wypełnionej po brzegi salce na stadionie Wembley, przekonywał, że nie ma meczów o nic, bo przecież… każdy można wygrać. Mówił też, że jego zespół chce pozostawić po sobie DOBRE WRAŁ»ENIE W TYCH ELIMINACJACH, co – umówmy się – w kontekście przegranych już w takim a nie innym stylu brzmi dość śmieszno – strasznie.

Śmieszno – straszne było też i to, co działo sie po konferencji i treningu kadry.

Dla wspomnianych już dziesięciolatków, zwycięzców turnieju organizowanego przez Polski Związek Piłki Nożnej (!) zwieńczeniem wyjazdu do Londynu miało być spotkanie z kadrowiczami i przekazanie im biało – czerwonej flagi.

Skończyło się na spotkaniu z kapitanem Błaszczykowskim, który – trzeba oddać – zachował się naprawdę bardzo przyzwoicie. Porozmawiał, pozował do zdjęć, rozdawał autografy. Zajęło mu to 5 minut, nic nie kosztowało, a dzieciaki były zachwycone. Godnie zachowali się Boruc, Szczęsny albo Peszko, ale już na przykład szanowny pan Lewandowski Robert olał je zupełnie. Gdzieś bardzo mu się spieszyło.

– Jak można tak było to rozegrać? Flagę zwinął jakiś ochroniarz, jeszcze pan Rząsa ciągnie zawodników za dresy, żeby jak najszybciej wrócili do szatni i pyta, co ma z tą flagą teraz zrobić? Niech sobie ją wsadzi. Nie mieli serca, żeby dzieciakom podpisać parę głupich autografów, bo im się spieszyło. W żadnym klubie nie potraktowaliby kibiców tak, jak dziś zostały potraktowane te dzieci – pieklił się jeden z obecnych w Londynie sponsorów zwycięskiej drużyny SMS-u فódź.

– Można ich głaskać, że jeden gra w Arsenalu, a drugi w Dortmundzie, ale to oni robią PR całej polskiej piłce i PZPN-owi. Moje dzieci teraz opowiedzą kolejnym, jak to było, a jeżeli ktoś będzie miał odwagę, to o tym napisze. Flaga to jest dobro narodowe, a nie zwinięty kawałek szmaty, z którym nie wiadomo co zrobić. Mój syn jeszcze dwa dni temu miał Lewandowskiego za Boga, dzisiaj mówi, że ma go tam, gdzie słońce nie dochodzi. Szkoda nie mnie, tylko tych dzieciaków, bo dla nich to było wydarzenie, one po nocach nie spały, bo miały spotkać się z reprezentantami Polski, a wyszło jak wyszło. Szkoda sponsora, który wykłada ogromne pieniądze, robi dużo dobrego dla piłki młodzieżowej, a później dostaje coś takiego w zamian.

***

Kadrowicze najwyraźniej wzięli przykład z Marcina Dorny i zarządzili 24-godzinną koncentrację. Wszak mecz zbliża się coraz większymi krokami. Anglicy apelują do swoich zawodników: „Zapomnijcie o roku 1973. Pamiętajcie o sześciu kolejnych zwycięstwach”.

Oni grają o coś. My już zupełnie o nic, ale Wembley to przecież zawsze wielka sprawa. Dla wielu z pewnością spełnienie dziecięcych marzeń, by móc kiedyś tutaj zagrać. Mimo wszystko, lepiej kończyć te eliminacje w takim miejscu niż w Kiszyniowie albo Serravalle.

Z Londynu Paweł Muzyka

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama