Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

16 maja 2018, 16:02 • 6 min czytania 78 komentarzy

Ryzyko rozpoczyna się w momencie wstawania z łóżka. Już wtedy można nieopatrznie nadepnąć na rzucony przez synka samochód i wyrżnąć łbem o krzesło. Jasne, ryzyko jest jeszcze niewielkie, ale jednak, istnieje. Gorzej robi się na schodach przy wyjściu z bloku – niejeden już sobie na nich zęby wybił. Prawdziwym aktem odwagi jest uruchomienie samochodu – w samą majówkę zginęły na drogach 72 osoby, 850 zostało rannych. Wjazd na autostradę to niemal podpisanie na siebie wyroku – tutaj zamiast twardych danych mam na obronę tezy wyłącznie własne doświadczenie, podczas ostatnich sześciu przejazdów A2 widziałem na własne oczy siedem wypadków, ostatnio dwa koło Łowicza w stronę Warszawy i jeden w przeciwnym kierunku. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Ryzykowne jest przechodzenie przez jezdnię. Ryzykowne jest picie alkoholu, palenie papierosów, ryzykowne jest żarcie chipsów, zagrożeniem dla zdrowia i życia mogą być napoje energetyczne oraz kawa. Z pewnym ryzykiem wiąże się rekreacyjna gra w piłkę, nieco bardziej niebezpieczne są rekreacyjne boks i rugby. Ludzie giną w górach, nad jeziorami, na ulicach, na podwórkach, na placach zabawach.

Ryzyko jest wpisane w życie równie mocno jak oddychanie. Odkąd wyjście z jaskini groziło spotkaniem z mamutem, przez czas, gdy spacer po europejskich stolicach groził zarażeniem śmiertelną chorobą, aż po dziś, gdy samolotom zdarza się spadać do morza – ryzykujemy. Jedni bardziej, zaczynając dzień od narkotyków i jazdy na kacu, inni mniej, pozwalając sobie na jednego pączka w tygodniu w ramach “cheat meal”. Ale ryzykujemy. Nawet omijając tłum, nawet podróżując wyłącznie na własnych nogach, nawet zjadając wyłącznie wyhodowane na własnym balkonie marchewki – wciąż istnieje szereg zagrożeń, których zneutralizować nie jesteśmy w stanie.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nieco (ale niedużo) większym ryzykiem dla mojej kurtki podczas meczu piłkarskiego jest odpalona miejsce obok raca, niż odpalony w górnym rzędzie papieros. Zdaję sobie sprawę, że większe prawdopodobieństwo wyłapania w zęby jest po 23.00 pod sklepem, niż o 12.00 w filharmonii. Nie jest dla mnie nowością, że prędzej gumową kulą oberwę na wyjeździe na mecz piłkarski, niż na paradzie równości. Wiem, że ryzyko można i może nawet powinno się minimalizować, że bezpieczeństwo jest wartością, o którą warto walczyć niekiedy nawet kosztem komfortu czy wolności.

Mam jednak wrażenie, że trochę w świecie piłkarskim ześwirowaliśmy na punkcie tego minimalizowania ryzyka.

Reklama

Jest sobie Sporting Lizbona, który w futbolu znaczy z pięć razy więcej niż cała nasza czołówka razem wzięta. I na obiekty tego właśnie Sportingu wbiega kilkudziesięciu chuliganów, którzy m.in. rozbijają łeb Basa Dosta, napastnika, którzy kosztował 12 baniek w błyszczącym europejskim papierze. Gdyby ktoś, kto walnął go w czoło, trafił odrobinę niżej i uszkodził oko? Gdyby Dost przewrócił się na krawężnik? Można snuć czarne scenariusze i dojść do prostego wniosku – piłkarze nie powinni przebywać na obiektach własnego klubu, bo sytuacja może się kiedyś powtórzyć. Za rok Sporting zajmie czwarte a nie trzecie miejsce, chuliganów wbiegnie kilkuset a nie kilkudziesięciu i ktoś straci życie a nie gładkie czoło. A skoro taka sytuacja ma miejsce w Lizbonie, to przecież wymeldować należałoby ze swojego miejsca nie tylko Sporting, ale i FC Porto oraz Benfikę. Mają mniej wybuchowych kibiców? Lepszą ochronę w ośrodkach treningowych? No nie, czołówka ligi portugalskiej powinna trenować w Hiszpanii, tam ich może nikt nie dopadnie.

HSV spadło z Bundesligi. Wyglądało to tak.

hsv relegated 1
Fot. ultras-tifo.net

Awantury trwały dość długo, podobnie jak rzucanie pirotechniką. A jednak, nie słychać nic o tym, by mecz barażowy Wolfsburga o utrzymanie w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej został rozegrany na stadionie w Szczecinie. W teorii istnieje ryzyko, że kibice Wilków zareagują podobnie jak fani HSV, nawet jeśli mają opinie najspokojniejszych w Niemczech. Istnieje ryzyko, że w świat znów pójdą obrazki o Bundeslidze, w której na stadionie można oberwać fruwającym stroboskopem. Ale jednak, organizatorzy biorą to ryzyko na siebie.

UEFA, mimo że w tym sezonie pirotechnika płonęła nawet w półfinałach europejskich pucharów, bierze na siebie ryzyko i organizuje finały. FIFA bierze na siebie ryzyko, wyprawiając turniej mistrzostw świata w państwie, w którym obok zagrożenia terrorystycznego, zagrożenia ze strony agresywnych gangów i chuliganów z długą historią afer na międzynarodowych meczach, jest jeszcze kwestia stosunku służb do obywateli, chociażby przy politycznych manifestacjach. Ostatnio według informacji Gazety Wyborczej rozgoniono tysiące protestujących podczas ponad 90 manifestacji w różnych miastach Rosji, a tituszki, czyli opłaceni dresiarze, przy biernej postawie służb bezkarnie obtłukiwali opozycjonistów.

Czy w Rosji dojdzie do scen podobnych jak we Francji? Może dojdzie, a może nie. Ryzyko istnieje, moim zdaniem niewiele mniejsze, niż to, że feta Legii przy Bułgarskiej zakończyłaby się jatką.

Reklama

Nie twierdzę, że mamy zaniechać jakiegokolwiek minimalizowania ryzyka. Ale kto grał w Twierdzę wie, że nie da się jednocześnie utrzymywać okrutnych podatków i zadowolonych obywateli. Jeśli spojrzymy na bezpieczeństwo jako wartość, która siłą rzeczy musi ograniczać komfort – bo zwiększana jest kontrola na bramkach, inwigilacja, liczba danych podawanych przy kupnie biletu, sposób jego odbioru i tak dalej – to w którymś momencie następuje przesilenie. Tak jest przy jarmarkach odwoływanych przez zagrożenie terrorystyczne, tak jest i przy meczach odwoływanych przez ryzyko zadymy.

To nie jest tak, że “jak nie umiesz zabezpieczyć imprezy, to jej nie rób”. Ujęcie sprawy w ten sposób wymusza stwierdzenie: “nie umiesz zorganizować ruchu na A2 tak, żeby nie było wypadku przez tydzień, to zamknij tę autostradę”. Jeśli nie masz pewności, że obywatele nie będą nadużywać alkoholu, to w ogóle go nie sprzedawaj. Jeśli nie jesteś pewny, czy nikt nie umrze na raka płuc, zakaż sprzedaży papierosów. Jeśli nie dasz sobie uciąć ręki, że nikt nie skoczy z mostu, to nie buduj przepraw na rzekach. I tak dalej.

Okej, cwaniaczku, ale co stałoby się, gdyby feta Legii odbyła się przy Bułgarskiej i kibice wpadliby na murawę. Cóż… Świat nie zatrzymałby się w miejscu. Tak jak po wtargnięciu kibiców HSV, miasto Hamburg nie zostało zrównane z ziemią, tak jak po pobiciu Basa Dosta, nikt nie zaorał Lizbony. Wypadki, skandale, afery i przestępstwa się zdarzają. Zdarzały się przez całą historię ludzkości, zdarzają się dzisiaj i będą się zdarzać zawsze. Na stadionach, na dyskotekach, na osiedlach, pod remizami. Moim zdaniem środowisko piłkarskie, całe, od kibiców, przez władze klubów, aż po polityków zaangażowanych w zmiany prawa, robi naprawdę dużo, by ograniczyć ryzyko. Kolejne kroki – tak jak te podjęte przez władze Jagiellonii wobec kibiców Legii czy przez Lecha i Ekstraklasę wobec całej Warszawy – to już niebezpieczne zbliżanie się do granicy, za którą piłka przestanie mieć sens.

To zbliżanie się do miejsca, w którym nie wstajemy z łóżka, bo boimy się potknięcia na samochodziku zostawionym przez synka. Jak głoszą te śmieszne koszulki – życie grozi śmiercią. No ale przeżyć je jakoś trzeba.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

78 komentarzy

Loading...