Atletico Madryt – zespół na miarę mistrzostwa Hiszpanii?

redakcja

Autor:redakcja

28 września 2013, 16:25 • 7 min czytania

– Absolutnie nie uważam, że jesteśmy w stanie przerwać ich dominację. Barcelona i Real grają w innej lidze. Przez to rozgrywki hiszpańskie są bardzo nudne – przyznał niedawno Diego Simeone, argentyński trener Atletico Madryt. Kurtuazja? Realna ocena sił własnego zespołu i otaczającej rzeczywistości? Kibice „Los Rojiblancos” liczą, że słowa słowami, ale ich pupile są w stanie sprawić niespodziankę i pogodzić dwóch wielkich ligowych gigantów. Tylko czy Atletico ma autentycznie „papiery” by odnieść taki sukces? Może jest najmocniejszą ekipą z „reszty stawki”, ale wciąż bez szans na pobicie dwóch dominatorów?
Do derbowego spotkania z Realem zespół Simeone przystępuje z kompletem zwycięstw w sześciu spotkaniach. Tylko Barcelona może się pochwalić podobnym dorobkiem w lidze. Piłkarze Atletico już w poprzednich rozgrywkach dzielnie walczyli z „Królewskimi” o miano drugiej siły w lidze ( przez chwilę nawet śnili o wyprzedzeniu „Dumy Katalonii”). Ostatecznie zakończyli zmagania na trzecim miejscu, ale apetyt jak zwykle rośnie w miarę jedzenia.

Atletico Madryt – zespół na miarę mistrzostwa Hiszpanii?
Reklama

Tylko jak tu walczyć z bogatymi i potężniejszymi rywalami, skoro trzeba się wyprzedawać? Latem tego roku zespół z Vicente Calderon dokonał kilku zmian, nie był w stanie zatrzymać swojej największej gwiazdy Radamela Falcao. Kolumbijczyk opuścił Hiszpanię i wyniósł się do Francji. Na jego miejsce sprowadzono z Barcelony Davida Villa, co wielu wyśmiało jako marne wzmocnienie składu. Znamienny to transfer z dwóch powodów. Raz, że Villa wybrał Atletico, a nie Valencię, w której wiele lat grał i błyszczał tak, jak nigdy wcześniej, czy później. Dwa, Hiszpan przeszedł do Madrytu za 2,5 miliona euro. Dlaczego tak tanio? Otóż najprawdopodobniej Blaugrana w zamian dostała prawo pierwokupu 18-letniego pomocnika Oliviera Torresa, prawdziwego skarbu „Los Colchoneros”. Ale całej tej zawieruchy z Villą by nie było, gdyby Falcao nie odchodził. A on by nie opuszczał Madrytu, gdyby w Hiszpanii podział kasy z praw telewizyjnych był taki, jak w innych najsilniejszych ligach europejskich. Wówczas Atletico byłoby w stanie zatrzymać swoje największe gwiazdy.

Rozkład wpływów jest chory, demoralizujący, zarzynający tę ligę, o czym we wspomnianym już wywiadzie mówił i sam Simeone – Musimy poczekać cierpliwie na jakieś zmiany, bo teraz wszystko rozgrywa się pomiędzy dwoma klubami.

Reklama

To nie są słowa wyrwane z kosmosu. To bardzo delikatne postawienie sprawy. Wyobraźcie sobie, że dwie drużyny – Barcelona i Real – dostają prawie połowę wszystkich pieniędzy z praw telewizyjnych. Czy taka liga może być zdrowa? Czy może być normalna, skoro druga drużyna dostaje 140 mln euro, a trzecia już tylko 40 mln? I tak co roku. Ze sprawiedliwością to ma niewiele wspólnego.
Weźmy sobie przykładowo zyski z sezonu 2011/2012. Wyglądały one następująco:

– Zasadniczo wpływy z tytułu praw podzielone są na kilka części. 1. Wszyscy dostają to samo za to, że grają w lidze. 2. Wg klasyfikacji w tabeli 3. Waga drużyn (tu zaczyna się dominacja Realu i Barcy) 4. Pojawianie się na antenie i gromadzenie publiki przed tv (tzw. polls). Ostatni punkt logicznie wynika z 2 i 3. W ten sposób 48% wszystkich pieniędzy z telewizji trafia do dwóch klubów – mówi Bartłomiej Rabij, komentator Sportklubu, specjalista od ligi hiszpańskiej i lig południowoamerykańskich. Kolejny przykład – tak z kolei w sezonie 2010/2011 wyglądał rozkład kasy biorąc pod uwagę wszystkie źródła:

Nikt nie zabrania Realowi czy Barcelonie mieć najwięcej fanów, zbierać najwięcej z dnia meczowego na ogromnych stadionach, ale przynajmniej fundusze z telewizji mogłyby iść w nieco innej proporcji. Choćby takiej, jak w Anglii:

I co, nie ma racji trener Simeone, mówiąc, że ta liga jest nudna? Ano ma. Przez większą część sezonu o mistrzostwo biją się tylko dwa zespoły, a ich kibice mogą się ekscytować wzajemną rywalizacją. Reszcie pozostaje cieszyć się z tego, że mogą grać z najlepszymi, że dostają cokolwiek na koniec sezonu i mogą wychowywać gwiazdy. Dysproporcja stale rośnie i jedyna nadzieja w tym, że pozostałe kluby wymuszą w końcu jakieś zmiany. Zbierające od lat grosze Atletico nie miało wyjścia, musiało sprzedać Falcao. Prócz niego przed sezonem odeszli również m.in. Pizzi i i Robles, a całość transferów „z klubu” wyglądała tak:

Wydawało się, że tym samym może nastąpić kres tej drużyny. Ł»e bez Kolumbijczyka ani rusz. A tu psikus, Atletico gra w tym sezonie zaskakująco dobrze. Stało się machiną do zwyciężania, opartą na niezwykłym kolektywie. Simeone, po tym jak stracił swoją największą gwiazdę, nie miał wyjścia. Musiał rozłożyć ciężar gry i odpowiedzialności na większą ilość piłkarzy i na razie ten scenariusz sprawdza się znakomicie. Choć jest pewnym novum na Vicente Calderon, gdyż od lat „Los Rojiblancos” słynęli ze znakomitych snajperów, na których opierali swoją grę. Torres, Forlan, Aguero, Falcao – każdy z nich wypromował się w mniejszym lub większym stopniu w tym klubie, a gdy jeden odchodził, to zastępował go inny znakomity napastnik.

Przed tym sezonem ta reguła została jednak złamana. Diego Costa i Villa po przejściach – to nie są snajperzy najwyższych lotów. Choć trzeba od razu zaznaczyć, że ten pierwszy przynajmniej na razie mocno zaskakuje „in plus”. Ale drużyna latem wiedziała, że strzelanie goli odtąd musi zależeć od wielu piłkarzy i tak się w rzeczy samej dzieje.

Ponadto niespodziewanie Costa, zawodnik słynący od lat z niezwykle brutalnej i chamskiej gry, z licznych fauli czy rasistowskich odzywek, zaczął regularnie strzelać bramki. Zaangażowaniem zawsze przewyższał wszystkich kolegów na boisku, ale często nie potrafił tej motywacji ukierunkować w dobrą stronę.

Ten sezon może być w jego wykonaniu jednak inny, bo Brazylijczyk ma już na koncie siedem trafień. A jak było w poprzednich latach? Poczynając od ostatnich rozgrywek do wcześniejszych: 10,10,6,8,9,6. A dla porównania liczba żółtych kartek, jakie złapał w tym czasie: 12,9,5,9,13,6. Aktualne rozgrywki są więc dla niego wyjątkowe: 7 goli w 6 meczach i (uwaga) ani jednej żółtej kartki. Zrobić z Costy bramkostrzelnego zawodnika, to nie lada wyczyn. Simeone poskromił bestię?

Atletico z zeszłego sezonu i Atletico z tego różnią się nie tylko brakiem Falcao. Paradoksalnie drużyna zaczęła grać bardziej ofensywnie. W rozgrywkach 12/13 zespół stawiał na defensywę. Stracił mniej goli od Realu i Barcelony, ale jednocześnie też zdobył kilkadziesiąt bramek mniej niż oba zespoły. Stołeczna ekipa bez Falcao zyskała jeden wielki atut – nie jest już tak przewidywalna, uzależniona od jednego piłkarza, którego „wystarczy” dobrze pokryć i po sprawie.

Architektem ostatnich triumfów zespołu z Madrytu jest 43-letni Simeone, trener urodzony w Buenos Aires, były gracz m.in. Lazio i właśnie Atletico. Działacze hiszpańskiego klubu zatrudniając go sporo ryzykowali, bo ten przed laty znakomity piłkarz w roli trener nie osiągał dotychczas większych sukcesów. Obejmując w 2011 roku Atletico na salonach był wciąż bardziej znany jako „były zawodnik”. Wydawało się też, że podjął się sprawy z gatunku „mission impossible”, gdyż drużyna zajmowała 13.miejsce w lidze i grała mocno przeciętnie. W stolicy Hiszpanii wymyśli sobie jednak, że postawią na „swojego Pepa Guardiolę” – trenera związanego z klubem i nie zawiedli się. Sam zaś Guardiola docenił później klasę argentyńskiego szkoleniowca: „W Atletico od początku widać było jego rękę”.

A na czym ta owa „ręka” właściwie miałaby polegać? Otóż filozofia gry, jaką wyznaje Simeone, oparta jest na maksymalnym zaangażowaniu w trakcie całego spotkania. Niby proste, a jednak tak trudne do zrealizowania. – Lubię futbol konkretny, szybki, nie interesuje mnie nudne posiadanie piłki. Staram się wyeksponować walory moich zawodników, nie patrzę na ich wady – przyznaje Argentyńczyk. Błędy techniczne? Do przyjęcia. Odstępstwa od założeń taktycznych? Nie wchodzą w grę. Głównym wariantem stosowanym przez Simeone jest ustawienie 4-2-3-1 z Villą lub Costą na szpicy, które w trakcie meczu potrafi się przeobrazić w 4-3-3 lub 4-5-1. „Los Colchoneros” bez Falcao w składzie realizują więcej schematów gry.

Osłabiona brakiem Falcao drużyna stała się bardziej nieprzewidywalna i zdaniem wielu mocniejsza od tej z kolumbijskim snajperem. - Ja nie mówię dużo w szatni. Moje odprawy są krótkie, ale i bezkompromisowe – mówi Simeone. On lubi dyscyplinę, a na takie warunki szybko poszli jego podopieczni. I to z jakim skutkiem. Pogrążone w chaosie Atletico podniosło się. W tamtym sezonie 2011/2012 wygrało Ligę Europy, Superpuchar Europy, a ligę skończyło na piątym miejscu. Sezon później było już trzecie w Hiszpanii, zdobyło tamtejszym puchar kraju, a w LE doszło do 1/16. Kibice ostrzą sobie zęby na tegoroczne rozgrywki ligowe. Czy Simeone jest w stanie doprowadzić zespół do mistrzostwa Hiszpanii?

W XXI wieku tylko Valencia była w stanie pogodzić Real i Barcelonę. Czy Atletico okaże się faktycznie takową „Valencią-bis”? Papiery z pewnością na to ma, by powalczyć o najwyższe cele. Jednak wydaje się, że rzeczywistość okaże się dla „Los Rojiblancos” brutalna. Argentyński trener nie dysponuje bowiem aż tak silną ławką, jak najgroźniejsi rywale, a i brak wielkich indywidualności może się wreszcie zemścić. Koniec końców Atletico pewnie znów będzie trzecie w La Liga, do tego może dołoży ćwierćfinał Ligi Mistrzów i po tym wszystkim zapewne się rozprzeda. Podobnie czyniła w ostatnich latach ekipa „Nietoperzy”. Z własnego wyboru? Nie, z konieczności. A winny temu był m.in. podział wpływów z praw telewizyjnych.

Najnowsze

Anglia

Trener Tottenhamu broni van de Vena. „Naturalna reakcja obrońcy”

Braian Wilma
0
Trener Tottenhamu broni van de Vena. „Naturalna reakcja obrońcy”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama